Nadeslal Wlodek Proskurowski
15.ix.2013
Wio koniku
Zarzucają mi samodyscyplinę, a niekiedy nawet silną wolę. Takiemu to łatwo, urodził się w czepku samodyscypliny. A tak naprawdę to ja jestem po prostu leniuch, którego trzeba poganiać batem żeby coś zrobił. Tyle, że jest to rodzaj samobiczowania: ręka dzierżąca bat to moja własna ręka. Ale jak sie już raz wpadnie w bruzdę, to później idzie znacznie łatwiej. Jednak najlepiej to bym sobie leniuchowal rozanielony w słońcu. Może być na plaży. To dlatego właśnie jestem w Kaliforni.
Samodyscyplina jest bardzo nudna. Na pływalni nie bardzo sobie z kimś pogadasz, nawet z rybkami (na marginesie – widzieliście kiedyś dwu facetów pływajacych obok i rozmawiających ze sobą przez godzinę? Nigdy; a dwie facetki? Na kopy). Gimnastyka poranna też strasznie nudną jest. Kiedyś można było sobie pogadać z panem z telewizora, a jeszcze dawniej i z tym z radia. Teraz trzeba by iść na siłownię żeby posłuchać darmowej muzyczki.
Zawsze muszę się popędzać: ‘idź na pływalnię, nie leń się’, ‘nie chce mi się, zmęczony jestem, pogoda kiepska (pływalnia odkryta)’, ‘idź, nikt za ciebie tego nie zrobi, trzeba się kopnąć w tyłek, i iść’. Albo: ‘pod górę ciężko mi się idzie, przeszedłem już przecież dziesięć kilometrów’, ‘idź, przebieraj nóżkami i to prędko’, ‘dlaczego?’, ‘bo możesz przebierać, jak już nie będziesz mógł, to bedziesz chciał, ale nic ci nie pomoże’.
Wio koniku, a jak się postarasz …
Kategorie: Uncategorized