Z pamietnika Teresy Edelman
Pobudka byla dzisiaj o 5 rano. Na sniadaniu zosatly wniesione dwa duze torty. Okzazuje sie ze Angel pamietal o Misia urodzinach ktore beda za dwa dni.Torty z napisami i siwczkami .W koncu ruszamy na Machu Picchu. Chodzi o to zeby byc przy bramie slonca o 8 rano jak slonce wschodzi. Niestety jest mgla i deszczowo i nic nie widac. Jak dochodzimy do Machu Pcchu to otwiera sie przed nami widok zupelnie nie do uwierzenia. Prawdziwe miasto w chmurach.Angel chodzi z nami ,opisuje kazdy kamien po kamieniu. Dziedziniec po dziedzincu. Swiatynie po swiatyni.Lamy ktore jakby strzegly miasta wygladaja jak rzezby. W Miescie wykorzystano naturalne wodospady i zrodla. Wdrapujemy sie tez po schodach wykutych w skale do swiatyni slonca.Wszystko jest tak harmonicznie zaplanowane a w tej mgle tak tajemnicze ze nie sposob nie czuc glebokiego podziwu i szacunku dla kutury Inkow.
Potem autobusem do restauracji na ostatni lunch z naszymi przewodnikami. Misio podziekowal naszym przewodnikom wreczyl im rozne kupki pieniedzy rozdzielone z pomoca Vivici zony Edka Strassera, ktora duzo jezdzila i wiedziala ile komu nalezy dac.
Popozegnaniu zainstalowalismy sie w hotelu President. Lezal nad rwacym i chuczacym potokiem.Widok z balkonu byla na potok i mozna bylo stac godzinami i podziwiac.
Czesc osob poszla do goracych zrodel wygrac sie i ozezwic. Klimat w Kaliente byl cieply i bardzo przyjemny. Woda okazalo sie goraca i pelna mineralow. Dno basenu bylo wylozone piaskiem.Na scianach basenu byly namalowane obrazy z histori Inkow. A nad basenem wzonislu sie tajemnicze pionowe gory. Wzielismy sobie po drinku i po basenie poslismy na spacer po miasteczku. Dzien zakonczylismy poznym obiadem.
4.4 piatek
Sniadanie w hotelu to swiezo wycisniete soki peruwianski bialy ser, szynka, melony,kiwi,ananasy , winogrona. Oprocz tego jajecznica i kielbaski. Po sniadaniu duza grupa poszla na mala wycieczke zeby zobaczyc wodospad Mandor. Misiu i Lilka posli ogladac ogrody i kolibri. Droga byla uciazliwa ale ciekawa. Ostatni odcinek drogi do wodospadu to juz tylko gesta dzungla. W koncu doslismy do wodospadu. Jak wrocilismy to juz nalezalo sie spieszyc na pociag do Cusco. Podroz pociagiem byla przezyciem sama w sobie. Ogladalismy piekne widoki,dostalismy lunch a potem personel pociagu zrobil nam pokaz mody ubierajac sie w kreacje z alpaki ktore mieli do sprzedania. Wiele osob rzucilo sie do mierzenia i do kupowania. Sama sie zdziwilam ze sie tak szybko zdecydowalam. Moze dlatego ze niewidzialam sie w lustrze. W Naszym hotelu w Cusco zebralismy sie zeby podziekowac Mery. Wszystko zorganizowala Renata. Od zbiorki pieniedzy do zakupow i wyglosila piekna mowe.Nawet oddala Mery swoj piekny naszyjnik zrobiony przez znanego dunskiego artyste.
Pozniej Mery wreczyla piekny tort i zwyczajem Peruwianskim Misio odgryzl kawalek tortu.
Poczym Renata dodala ze nie zapomnieli o Misiu i wreczyla mu prezent od wszystkich. Kamizelke i koszulke z baby alpacka.. Misio od razu wlozyl to na siebie i pomaszerowalismy do restauracji na ostatni wspolny obiad. Misio zaprosil wszystkich na wino peruwianskie ktore okazlao sie bardzo dobre.jurek wyglosil mowe do Misia i zakonczyl piosenka.
Juz taki jestes zimny dran
I NAM z tym dobrze bez dwoch zdan
Pozno w nocy wrocilismy do hotelu .
Album dnia
5.4
Wczesnie rano wyjazd na lotnisko i samolot do Limy. Tam czekal juz znajomy przewodnik ktory na naszezyczenie obwiozl nas po centrum Limy pokazujac wszystkie znane budowle, pomniki i ten wsciekly ruch na ulicach. Po przyjezdzie do hotelu mielismy ( ci co do Skandynawi ) jeszce pare godzin dla siebie. Czesc poszla w miasto a my w pare osob nad ocean. Tam zjedlismy lunch.Ja i Misio wzielismy sobie „Lomo Satado Pasquale”. Takiego hamburgera jeszce w zyciu nie jadlam. To byly kawalki miesa w sosie i bulce.
Poznie na lotnisko i po dwuch godzinach siedzielismy w samolocie. Tu niespodzianka bo Edek zalatwil zeby Misia uczcili szampanem.
Juz samolocie zaczelismy podsumowywac wakacje. Jak wszyscy twierdzili to byla
„Wycieczka zycia”
Kategorie: Uncategorized