Uncategorized

Lekarz skazanych na śmierć cz. I

Znalezione u Puszczyka

u puszczyka

„You can take the man out of Aleksandrów, but you can’t take Aleksandrów out of the man”

„Możesz zabrać człowieka z Aleksandrowa, ale nie możesz wyrwać Aleksandrowa z człowieka” Tak zwykł mawiać Dawid Jakubowski, kiedy przychodziło mu przed rodziną w Ameryce snuć opowieści o mieście
w Polsce, w którym przyszedł na świat i gdzie spędził lata dzieciństwa i młodości. Skąd zapamiętał specyficzny klimat prowincjonalnego sztetl i Gimnazjum Towarzystwa Salezjańskiego, którego świadectwo stało się przepustką do wielkiego świata.

Dawid Jakubowski urodził się 30 listopada 1911 w Aleksandrowie Kujawskim. Przyszedł na świat sześć lat po swojej siostrze Rucie Racheli. Ojcu było Herman Tzvi; urodził się Sompolnie. Matka nosiła proste imię Hela, wśród swoich wołano na nią Haja Fajga. Jej panieńskie nazwisko brzmiało Jastrzębska. Urodziła się w Służewie. Jakubowscy mieli własny sklep w Aleksandrowie na swego rodzaju żydowskim pasażu handlowym na Słowackiego, a zamieszkiwali
w budynku na tej samej ulicy pod numerem 35 w mieszkaniu numer 1.

Czasy zamierzchłe

Pisana historia rodziny zaczyna się w Służewie około dwóch wieków temu. Do czasów dziadka, któremu imię było Michał rodzina była bardzo religijna, bo dziadek w końcu był Rabinem. Pozostały jeszcze ślady pamięci po dziadku, który z wzniesionymi rękoma odprawiał modły. Zapamiętał też David jego żonę Rachelę, która ze względu na swoje przykładne życie nosiła w środowisku miano świętej. Zmarła w 1927 roku. Na pożegnanie zjechały tłumy. Kondukt żałobny na cmentarz żydowski w Służewie wydawał się niekończący. Dziadek zmarł wcześniej, bo w 1920 roku i od tego czasu rodzina zaczęła się sekularyzować. Ojciec wyjechał do pobliskiego Aleksandrowa i tam zajął się handlem. A w listopadzie 1935 roku wraz z rodziną wyjechał do Bydgoszczy i zamieszkał pod adresem Jagielońska 28.
Wtedy kiedy zaczyna Dawid swoją opowieść Polski nie było jeszcze na mapie Europy. Aleksandrów leżał
w zaborze rosyjskim. Nadszedł jednak czas, że zaborcy i między sobą wzniecili zatarg i tak wybuchła pierwsza wojna światowa. Niemcy nadeszli z Pomorza. Byli to jednak zupełnie inni żołnierze niemieccy od tych jacy nawiedzili ten kraj w 1939. Mieli od nich lepsze maniery i nie urządzali polowań na ludzi. Zalecali się nawet co niektórzy do ciotki Dawida. W tym towarzystwie udało się przetrwać do 1918. I nadszedł ten czas, że i Polska traktatem wersalskim odzyskała niepodległość.
W Aleksandrowie Kujawskim było gimnazjum przeznaczone specjalnie dla dziewcząt, było i to dla chłopców. Jego szkoła była prowadzona w porządku katolickim przez księży Salezjanów. Trzech było Żydów w tej szkole
i nie można powiedzieć, aby byli źle, czy gorzej traktowani niż Polacy. Zresztą i wyniki w nauce były godne pochwalenia się nimi. Z dwunastu uczniów jacy uczęszczali do ostatniej klasy, wszyscy dostali się na uniwersytety.

Pożegnanie starego świata

Na czas odejścia z aleksandrowskiego liceum miało miejsce pewne szczególne wydarzenie. Po maturze dobrym zwyczajem było iść do dyrektora i złożyć mu podziękowania za trud wychowawczy włożony w edukację świeżo wyklutego maturzysty.
Już bez zwykłej przy spotkaniach z dyrektorem tremy i z większym poczuciem wartości własnej po kilku stuknięciach w drzwi usłyszał pozwolenie na wejście. A w gabinecie jak zawsze zapracowany dyrektor podniósł wzrok znad sterty dokumentów, wstał i powitał ciepło gościa. Potem minęła chwila na wypowiedzenie stosownej formuły w takim momencie. Dyrektor udzielił błogosławieństwa i zapytał o dalsze plany życiowe. A one wyznaczały dalszy kurs na Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ksiądz popatrzył z uwagą
i nieukrywanym podziwem, pogratulował i złożył zaskakującą propozycję: rzmień swoją wiarę na katolickąr1; Zabrzmiało to trochę kłopotliwie. Dawid podziękował i zadeklarował, że zrobi wszystko jak potrafi najlepiej, ale bez tej zmiany. Było to w roku 1929, kiedy ze świadectwem maturalnym jednego z najlepszych absolwentów opuścił mury szkoły.
Kiedy zawarły się za nim drzwi, odszedł jeszcze kilka kroków. Odwrócił się i spojrzał na szkołę i na obok stojący pomnik patrona ks. Jana Bosko. Trochę było żal odchodzić, zostawiać znajomości i znane zakamarki. Przez myśl nagle przebiegły wszystkie wydarzenia spędzonych tu lat. Ale wszystko już się skończyło. Ocknąwszy się
z zamyślenia, zostawił widok szkoły za sobą i odszedł z werwą w swoją przyszłość.

Aleksandrów wielonarodowy

A w Aleksandrowie byli Żydzi i byli Polacy, i inni też. Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy. Każdy trzymał ze swoimi. Kiedy pytano go czasami kim jest? Odpowiedź, że Polakiem w tamtych czasach była zgodna z prawdą,
a oznajmienie, że jest się Żydem też jej nie przeczyła. Był w swoim kraju, w Polsce.
Aleksandrów to takie podobne innym małe miasteczko, dwie ulice na krzyż, jednak różne od reszty. Różniło się może od innych tym, że życie toczyło się tu wokół dworca. Wielkiego i zdobnego, który w dobrych czasach ściągał tu ludzi ze świata i nie ma się czemu dziwić, że mieszkało tu tyle narodów. To był Aleksandrów wielonarodowy. I jakoś wszyscy żyli tu, nie szkodząc sobie wzajemnie.
A i antysemityzm omijał to miejsce. Omijał Aleksandrów, choć był nieobcy mieszkańcom innych miejscowości
z pokojowego jeszcze okresu życia Dawida w Polsce. Na sobie nigdy nie odczuł tu nienawiści narodowościowej
ze strony aleksandrowiaków. Normalnym było, że do Żyda zwracano się czasami „Żydzie” Bo Żyd wtedy to oprócz narodowości swego rodzaju zawód, ale i to zanikało. W gruncie rzeczy, to samemu trzeba było pamiętać kim się jest. Samoświadomość zachowywano przez kultywowanie tradycji i religii, ale w rodzinie Jakubowskich w Aleksandrowie uczęszczano do synagogi tak samo, jak katolicy do kościoła, świętowano też, tylko inaczej i w innym terminie. Religia była tylko częścią życia. Poza tym chodzili tymi samymi ulicami, pili tę samą wodę i czemu nie da się zaprzeczyć oddychali tym samym powietrzem.
Najbardziej drastycznym doświadczeniem antysemityzmu był epizod wejścia żołnierzy armii gen. Hallera do Aleksandrowa w 1920. Było to w czasie wojny polsko bolszewickiej. Pierwszą rzeczą jaką zrobili żołnierze, to ogolenie z bród wszystkich spotkanych na drodze Żydów, przy pomocy dostępnych narzędzi, choćby bagnetów.
A gdy ci, wystraszeni biedacy pochowali się po domach dopadnięto ich i tam. Szczęśliwie, że marszałek Piłsudski poradził sobie z bolszewikami i zakończył się terror i brak zaufania.

Oficerskie szlify

W 1930 roku, gdy był już studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego dziwnym zbiegiem okoliczności przypomniało sobie o nim wojsko. Niewielu Żydów służyło w wojsku. Dlaczego na niego właśnie zwrócono uwagę, nie wiedział.
W szkole oficerskiej niedaleko Poznania, było ich trzech Żydów. Wszyscy wyrwani z uniwersytetów. On z Karkowa, drugi lwowczyk, a trzeci z Warszawy. Pozostali, to głównie przyszli nauczyciele. Odium bycia prymusem i tu go nie ominęło. To tak jakoś nieumyślnie się robi.
Po odbyciu szkolenia został przydzielony do 14 Pułku Piechoty im. Ziemi Kujawskiej we Włocławku
w charakterze oficera medycznego. Po roku służby pozwolono mu odejść, więc powrócił tam, skąd go zabrano.

Życie akademickie

W Krakowie mieszkał w domu studenckim przeznaczonym wyłącznie dla Żydów. Był zlokalizowany
w centralnej części miasta, całkiem niedaleko Wisły. Okres studiów jakoś bardzo wyraźnie zapisał się w pamięci, nie tylko ze względu na wyjątkowość okresu studiowania, ale przede wszystkim na doświadczenie jakiego nie nabył
w rodzinnym Aleksandrowie, było to doświadczenie na własnej skórze antysemityzmu.
Studenci wywodzący się z tamtych okolic mieli to nastawienie wobec Żydów bardzo ugruntowane, jakby wrodzone. Grupki studentów zwanych rendekamir1; zasmakowały w zwalczaniu Żydów wszelkimi możliwymi sposobami. A to się zdarzyło mieć pocięte brzytwą ubranie, a to otrzymać kilka szturchańców w wąskim przejściu.
Na wykładach wymyślono zwyczaj, że Żydzi powinni siadać po lewej stronie sali wykładowej,
a ci rnormalnir1; po prawej. Reakcją na to było zawsze puste miejsce po lewej stronie sali i tłok po prawej, bo Żydzi choć na stojąco przychodziło im słuchać wykładów nie zasiadali po lewicy. Taka sytuacja trwała przez cały okres studiów. Niektórzy wykładowcy przerywali w tych wypadkach wykłady, ale najczęściej były one kontynuowane.
Ale studenci żydowscy też już posiadali swoją świadomość i przeciwstawiali się temu traktowaniu.
Na Uniwersytecie działała prężna organizacja syjonistyczna o nazwie rTrumpeldorr1;, której liderem był Włodzimierz Żabotyński. Grupa popularyzująca hasło utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie, a z drugiej strony głosząca hasła poparcia i podziwu dla dokonań Marszałka Piłsudskiego. Nie ma się czemu dziwić, że ugrupowanie miało poparcie nawet u endeków, którzy z lubością słuchali opowieści o państwie żydowskim, do którego wyprowadzą się wszyscy Żydzi z Polski.
Życie akademickie to w końcu nie tylko nauka. Trzeba było, oprócz wiedzy nabywać gibkość i sprawność fizyczną, co też ujawniało się w udziałach w najrozmaitszych zajęciach fizycznych, a potem w zawodach sportowych, szczególnie w zmaganiach na bieżni na dystansach sto, dwieście i czterysta metrów no i w bardzo prestiżowym tenisie. Nietaktem towarzyskim była nieumiejętność machania rakietą, a w oczach dziewcząt całkowitą dyskwalifikacją.
Studiował dodatkowo chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dyplom ukończenia studiów medycznych otrzymał około 1936 roku i z nim w ręku wyjechał za rodzicami do Bydgoszczy. Tam zamieszkał przy ulicy Kujawskiej nr 32

A więc wojna

Spokojne życie w Bydgoszczy skończyło się wraz z otrzymaniem w sierpniu 1939 roku dokumentów mobilizacyjnych. To był znak, że wojna tuż, tuż. Jako kapitan wraz z 14 Pułkiem Piechoty, który wchodził w skład 4 Dywizji Piechoty ruszyli w kierunku granicy pruskiej. Było to w drugiej połowie sierpnia. I tam czekali na wroga
z przekonaniem, że nawet guzika nie oddadzą i pełni wiary w swoich dowódców i aliancką pomoc.
Pierwszy kontakt z wrogiem mieli w okolicach Mełna. Tu pierwszy raz w swoich dziejach Dawid uniknął śmierci, kiedy niechcący upadł a nisko nad głową zaświszczały pociski wystrzelone z nadlatującego samolotu.
Pod naporem Niemców, silnym ostrzałem artyleryjskim i atakami lotnictwa był już tylko odwrót. Przez Golub, Toruń, przez Wisłę. Krótka regeneracja sił w Brzozie pod Toruniem i znów przegrupowanie na wcześniej obrane pozycje obronne i tak dalej i dalej w tył i nigdy już do przodu. Droga przemarszu prowadziła niedaleko Włocławka. Tam ostatni raz w życiu widział się z rodzicami i siostrą, którzy uciekli z Bydgoszczy.
Dotarli w okolice Sochaczewa i tu dostali rozkaz zajęcia pozycji obronnych. Jednak ze względu na niemożność utrzymania pozycji na zachód od szosy Sochaczew r11; Wyszogród musieli jeszcze raz się wycofać. W lasach Stare Budy dotarł do nich rozkaz gen. Bortnowskiego, nakazujący małymi grupkami przebijać się do walczącej jeszcze Warszawy. Niewielu się to udało
19 lub 20 września, kiedy otoczeni przez Niemców, pod nawałą artyleryjską na zmianę z nalotami sztukasów, przed którymi nie sposób było się schronić i braku możliwości obrony podjęli decyzję o poddaniu się. To był koniec istnienia pułku, to był koniec wszystkiego, o co walczyli.

Jeniec

Jeńców przetransportowano do Łodzi. W dużym szpitalu jenieckim Dawid znalazł zajęcie. Trwało to od września do marca 1940 roku. Potem wysłano go małego miasteczka pod Poznaniem, było to Ostrzeszów. Był tam obóz jeniecki ze szpitalem, w którym pracował do czerwca 1940 roku.
Tam też wydarzyło się coś szczególnego. Zgodnie z konwencją genewską pozwolono lekarzom opuścić obóz. Było ich jedenastu. Jednak wielu odradzało ten krok. Szef szpitala mówił: będziesz miał wolność, ale jednocześnie do czynienia z SS i Gestapo. Wybrał wolność. Określił miejscowość ,do której zamierza się dostać. Był to Radom, bo mieszkała tam jego ciotka. O miejscu przebywania rodziców i siostry wtedy nic nie wiedział. Otrzymał bilet w jednym kierunki określający wyraźnie miejsce przeznaczenia, Radom.

Życiowe decyzje

Jechał pociągiem. Trasa wiodła przez Warszawę. Tłok w wagonie nie do opisania. Setki ludzi, stłoczonych, zmęczonych, głównie przemytników obładowanych towarem na sprzedaż w stolicy. Z kiełbasami, jajami i czym tylko, co można było wtedy sprzedać, a można było wszystko, co się nadawało do jedzenia. W wagonie było bardzo ciepło a zapach wędlin mieszał się zapachem potu i świeżo wypitego alkoholu. Trudno było wytrzymać. A za oknami pociągu już lato, zielone i skąpane w słońcu. Na stacjach ludzie, na polach zbierano siano. Ale gdzieniegdzie wraki sprzętu wojskowego i zgliszcza domów przypominały, że nie tak dawno przeszła tędy wojna. Wreszcie Warszawa, pełna jeszcze gruzowisk, szara, przytłumiona niedawną klęską.
Podczas postoju na stacji w Warszawie pomyślał, co takiego będzie robił w Radomiu, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Stał w drzwiach wagonu miotany wahaniem. Już wysiedli wszyscy podróżni i zajęli swoje miejsca jadący dalej, zawiadowca przygotowywał się do odprawienia składu. Jeden krok dzielił Dawida od decyzji, która zaważyła
o dalszym losie. A zobaczymy co to będzie, pomyślał. Wysiadł i został w Warszawie.
Pierwsze pytanie na warszawskim bruku było, co z sobą począć. Wspomniał o wuju, który gdzieś w tej Warszawie mieszkał. Szczęśliwie odnalazł go i z nim, i jego dwoma synami zamieszkał. Było ich czterech
w jednym pokoju, ale na luksus posiadania własnego lokum stać go nie było.
Trzeba było zadbać o środki do życia, więc zgłosił się znanego w mieście gastroenterologa nazwiskiem Plocker. Po przedstawieniu swoich umiejętności został asystentem. Odwiedzał chorych w domach i udzielał porad, i za to mu płacono; było co robić. Miało to miejsce zanim jeszcze utworzono getto.

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.