Uncategorized

Dawno temu w Aleksandrowie

Znalezione u puszczyka

u puszczyka

 

Kiedy we wrześniu 1939 roku Jan Różański z całą rodziną powrócił do Aleksandrowa zastał zupełnie inne miasto, niż te z którego uciekał kilkanaście dni wcześniej przed zbliżającym się frontem. Niby te same ulice, te same mury domów, ale zupełnie inne. Niby ci sami ludzie, ale jacyś inni. Niektórych z sąsiadów nie dane było zobaczyć już nigdy.

Do września 1939 rodzina Różańskich wynajmowała mieszkanie na piętrze budynku pod numerem 6 na ulicy Rynkowej. Było ich ośmioro rodzeństwa. Matka pełniła typową wówczas dla kobiet rolę gospodyni domowej, ojciec tuż po I wojnie był policjantem. Później imał się rozmaitych profesji, aby tylko utrzymać rodzinę.

Pod jednym dachem

Budynek na Rynkowej 6, dzisiaj na skrzyżowaniu Szerokiej i Piłsudskiego należał do Serockiego, który dodatkowo parał się masarstwem. Potem dom drogą kupna znalazł się
w rękach Niemca Emila Rishke. Skład lokatorski był odzwierciedleniem społeczeństwa tamtych czasów. Na parterze żyła rodzina Nessingów. Z Mosze Nessingiem, zwanym wówczas Mońkiem Janek stanowił parę kolegów z jednego podwórka. Janek urodził się w roku 1930, więc już przed wojną rozpoczął swoją edukację w szkole powszechnej na ulicy Szkolnej. W 39 miał być w drugiej klasie , Moniek w pierwszej. W szkole większość to Polacy, ale zdarzył się też rodzynek
w postaci Ukraińca nazwiskiem Popow.
Obok w tym samym domu mieszkał kolejny Żyd Dojszyn, który prowadził handel skórami. Na piętrze budynku mieszkał Frankowski, piekarz z trójką dzieci, a jego żona pracowała w herbaciarni u Szczecińskich po drugiej stronie placu. Całkiem niedaleko mieszkali Cukrowie i Krakowscy. A z ulicy Górnej dobrze zapamiętał szklarza o nazwisku Rug często wystającego na ulicy z ofertą usług w otoczeniu ośmioosobowej gromadki dzieci.

Pod jednym niebem

Z ulicy Szerokiej wychodziło się na rynek zabudowany drewnianymi budami,
w których robiono życiowe interesy. Tu we wtorki i czwartki było centrum świata. Handlarze i hochsztaplerzy, Żydzi , Polacy, Niemcy, Ukraińcy stanowili jedno ciało, którego ducha stanowił handel. Oj, to był rejwach przekupniów, zawodzenie rozczarowanych i rżenie wystraszonych koni. To było życie. Drugie takie centrum stanowił ciąg drewnianych baraków przy Długiej (dziś Słowackiego). Tam Żydzi wiedli prym w handlu i usługach.
Wcześniej przez pewien czas Różańscy mieszkali na Ogrodowej w budynku należącym do Tulińskiego. Zupełnie niedaleko była synagoga, tuż przy straży. Wchodziło się do niej od strony ulicy Szkolnej. Obok była rzeźnia rytualna i dom rzezaka. Chodził tam często z Nessingową po koszerne mięso. I bywał w tej okolicy często z Mońkiem.
Ogrodowa od strony Piłsudskiego (dziś Chopina) była w większości zamieszkana przez Polaków. W wielkim narożnym budynku zamieszkiwał Czałbowski, obok
w oficynie Działoszewski, potem kolejno Kędzierska, fotograf Jabłoński, krawiec Migdalski, Mrozińska
i wreszcie Tuliński.
Nie brakowało wówczas w Aleksandrowie obywateli o niemieckim pochodzeniu. Naprzeciw synagogi mieszkała pani Fajertag, dobrze zapamiętana z uwagi na syna, który w czasie wojny wstąpił do SS. Na ulicy Górnej przez starych aleksandrowiaków zwanej szóstą ulicą mieszkał Herman Keller zajmujący się handlem bydłem, a wędliniarz Oskar Keller i Veter piekarz mieli swoje domy na Piłsudskiego. Pamięta też Krygiera i Tobera służącego w wojsku polskim. Brat ostatniego zaciągnął się do żandarmerii niemieckiej. Mimo, że byli braćmi, to szczerze się nie lubili. Jeden czuł się Polakiem, drugi Niemcem.
W czasie wojny Janek pracował w gospodarstwie Millera na Uklei.
Aleksandrów był wielonarodowy i funkcjonował bez większych zgrzytów. Janek nie widział, aby jakiemuś Żydowi wybijano szyby, albo malowano gwiazdy na drzwiach. Owszem nie raz wrzucało się żabę do beczki ze śledziami, którą żydowski kupiec wystawił przed sklep, ale robili to w grupie międzynarodowej z Mońkiem, też Żydem. Wiadomo było, kto Polak, kto Niemiec, kto Żyd, ale to wszystko byli swoi. Pędzili dzieciarnię czasami Żydzi z cmentarza, ale oni tak zawsze, bo mieli wielki szacunek dla swoich zmarłych. Inni zresztą też.

I wszystko się popsuło

Kiedy wybuchła wojna i na Aleksandrów spadły pierwsze bomby Różańscy uciekli
w okolice Radziejowa. Lecz i tam dogonił ich front, więc lepiej było wracać. W mieście byli już Niemcy. Ubyło większość z rodzin żydowskich. Co bogatsi wyjechali na wschód, uciekli też Nessingowie. Do ich mieszkania wprowadziła się właścicielka domu, Matylda Rishke. Janek zdążył na widowisko zorganizowane przez Niemców jakim było spalenie synagogi. Nie przypomina sobie zbiorowego mordu jakiego ponoć dokonano na kilkudziesięciu Żydach, o którym wspominają niektóre źródła historyczne, ale dobrze utkwił mu w pamięci obraz wysiedlanej rodziny szklarza Ruga z ulicy Górnej, ósemki wystraszonych dzieciaków
z tobołkami tego, co potrafiły udźwignąć. Powoli znikli wszyscy. Strach kazał przymknąć oczy na tę tragedię.

Po latach

Janek wyjechał z Aleksandrowa w 1948 roku. Osiadł w Jeleniej Górze. Bywał czasami
w Aleksandrowie. Dziś cieszy się rodziną , zdrowiem i wspaniałą pamięcią. Moniek Nessing wraz z siostrą mieszkający dziś w Izraelu po siedemdziesięciu latach odwiedził swoje miasteczko rodzinne. Rozpłakał się przy domu na Rynkowej numer 6, był szczęśliwy, choć nie pamiętał już Janka sąsiada.

Zbyszek Sołtysiński
puszczyk.sowa@interia.eu

 

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.