Uncategorized

Fragment ksiazki ” Powrot do ziemi praojcow” cz. 1

 

powrotW maju 1945 roku miałam piętnaście lat. Zostałam wyzwolona w obozie Neustadt-Gleve na terenie Niemiec. W chwili, gdy to nastąpiło, nie potrafiłam nawet cieszyć się z odzyskanej wolności. Jakbym nagle odczuła ten cały ból przeżytych cierpień. Nie wiedziałam, kim właściwie jestem, skąd pochodzę, do kogo przynależę. Tyle przeszłam, tak wielu ludzi, których spotkałam, zginęło z głodu, chorób, wycieńczenia. Tak wielu zagazowano, a ja — jak pyłek kurzu nie starty — zostałam, przeżyłam ich wszystkich! Minęłam pokolenia, wieczność czasu i zdarzeń.
Nazajutrz po wyzwoleniu z grupą byłych więźniarek zastukałam do niemieckiego domu w miasteczku, nieda¬leko obozu, prosząc gospodarzy o trochę jedzenia i czystą odzież. Próbowałyśmy wyjaśnić, kim jesteśmy, co z nami zrobiono. Nie chcieli słuchać. Odpychali nas jak natrętów. Wzruszali obojętnie ramionami na znak, że o niczym nie wiedzą, niczego nie mają… Oni także strasznie cierpieli przez tę wojnę. Nie, nie posiadają niczego. I wtedy wtrącił się radziecki oficer, który akurat tamtędy przechodził. Opowiedziałyśmy mu krótko swe dzieje aż do chwili obecnej — od razu znalazły się słoje wszelkich przysmaków i konserw, odzież. Gospodarze stali się przesadnie, aż do obrzydzenia, uprzejmi. Wieczorem spaliłyśmy zawszoną obozową odzież. Tymczasowo zamieszkałyśmy w barakach byłych lotników niemieckich; znajdowały się poza ogrodzeniem naszego obozu. Było w nich czysto i przestron¬nie, ale straszyło wczorajszymi marami.
Młody oficer zaczął mnie adorować. Powiedział, że podobam mu się, zabierze mnie z sobą do domu, do Rosji. Pragnąc ostudzić jego entuzjazm, powiedziałam, że jestem Żydówką. Nie miał pojęcia, o czym mówię. „Ty Polaczka, da? Polaczka?” Nie wiedział, co to takiego Żydówka… Po tylu śmierciach!
Otoczył mnie niepojęty, nie znany świat i ogrom jego problemów. Nie wyobrażałam sobie, że życie po wojnie okaże się tak skomplikowane i trudne. Starałam się zgłębić intuicją i uczuciem każde zjawisko, odgadnąć, jak powinnam działać. Wynikały z tego liczne błędy i rozczarowania, gdyż nie wszystko, co dyktuje serce, jest zawsze trafne i możliwe. Należało nauczyć się rozpoznawać, analizować, wybierać — po prostu żyć. Tak, aby nie sprawiać cierpienia ludziom, ale też i nie dawać się wykorzystywać, oszukiwać. Było to szczegól¬nie trudne, gdyż w tej samotności powojennej czepiano się kurczowo i ufnie byle przejawu życzliwości i sympatii. W każdym napotkanym człowieku widziałam kogoś bliskiego, kogoś, kto kojarzył mi się z dawno utraconym rodzinnym ciepłem i serdecznością. Wiedza i rozum niewiele mogły pomóc, konieczna była wiara i miłość. Bez nich nie otrząsnęłabym się z przeżytych koszmarów, nie zakorzeniła w nowym świecie. Może dlatego nieporozumienia i rozczarowania nie były w sta-nie złamać mojej wiary w dobro i podkopać zaufania do ludzi. Wciąż jednakowo zdumiewałam się, gdy ktoś okazał się tego niegodny,’gdy niespodziewanie zawodził.
W ciągu tych wszystkich lat prześladowań i niewoli marzyłam, żeby powrócić kiedyś do Warszawy. Wyda¬wało mi się, że odnajdę tam wszystko to, co mi Niemcy zabrali — dom, bliskich. Trzymałam się uporczywie tego złudzenia i wiary, mimo że miałam nikłe szanse na przeżycie okupacyjnego koszmaru. Byłam przecież Żydówką. Wróciłam jednak. Dziewczynka-staruszka. Bezdomna i samotna, z nie opisanym balastem wiedzy 0 życiu i śmierci.
Wojsko rosyjskie, które wyzwoliło teren byłego obozu, zaopatrzyło nas w chleb i mięso. Rozkazano nam także szybko ruszyć w drogę. Każdy miał udać się z powrotem do kraju, z którego pochodził. Pociągi i tory kolejowe były przeważnie doszczętnie zbombardowane. Szłam w gronie kilkunastu byłych więźniarek. Trwało to kilka tygodni. Czasami podwozili nas żołnierze rosyjscy, czasami zdobywałyśmy u Niemców wóz z koniem. Niekiedy Rosjanie łapali nas do różnych prac — na przykład do budowy mostu nad Wartą. Cała okolica była jeszcze wtedy zaminowana. Nie liczyli sie z faktem, że jesteśmy wycieńczone po okropnościach obozu. Nie rozumieli, nie dali sobie nic wytłumaczyć. Sypiałyśmy w stodołach przydrożnych — razem, ciasno skupione, aby w ten sposób obronić się przed zgwałceniem. Żołnierze byli pijani zwycięstwem, zamroczeni alkoholem. Pędzili po szosach, szaleli. Pewnego dnia, gdy ciągnęłyśmy ręczny wózek, załadowany tobołkami naszego poobozowego „dobytku”, nadjechała rosyjska ciężarówka. Dziewczynka, która od strony szosy popychała wózek, została starta na miazgę. Była w moim wieku. Udało jej się przeżyć getto, selekcje, wszystkie obozy…
Ręka moja była bezwładna po postrzale w Oświęci¬miu, nie mogłam więc pracować. Musiałam też ukrywać swoją pełną, rumianą już od słońca twarz, która ściągała uwagę żołnierzy. Ich „wot krasawica” stało się dla mnie postrachem i zapowiedzią nowych niebezpieczeństw. Ale jakoś udało mi się je szczęśliwie ominąć.
Jedzenie i wiosna sprawiły cuda. Szybko wracały nam siły i radość młodości. Zauważyłam nagle, że palce przestrzelonej ręki zaczynają lekko się poruszać. Nie wierzyłam własnym oczom. Ręka jednak z dnia na dzień była coraz sprawniejsza, aż wyzdrowiała zupełnie. Nie pozostało śladu po kilkumiesięcznym kalectwie! Wreszcie też, dzięki serdeczności pewnego kapitana rosyjskiego, którego wzruszyła moja opowieść i mój młody wiek, dostałam się z Celiną, przyjaciółką z Oświęcimia, na pociąg do Warszawy. Stanęłam znów na warszawskiej ulicy… Nie. Nie znalazłam tu niczego. Nikogo z moich. Tłum obcych Polaków niósł mnie jak nikomu niepotrzebne w tym odradzającym się świecie ziarenko. Dokąd się zwrócę? Do kogo? Po co w ogóle tu przyszłam, po co przeżyłam? Kto by przypuszczał, że tak nagi i odpychający będzie świat po tym wszystkim, co przeszłam w ciągu tych lat w getcie i za kolczastymi drutami obozów.
Było mi tak ciężko na duszy! Nie wiedziałam, co począć z sobą w tym zburzonym, lecz bardzo ludnym i ruchliwym mieście, tak moim i zarazem obcym teraz. Patrzyłam na ruiny, na ludzi. Wiedziałam, że nie ma tu nikogo z moich bliskich. Na dnie duszy jednak tliła się nadzieja, że może ktoś się odnajdzie… Spoglądałam z zazdrością na młodzież z tornistrami na plecach. „Ja już do szkoły nie pójdę”, myślałam z żalem. „Chyba zacznę sprzedawać chleb na ulicy”, mówiłam do siebie, obserwując dzieci handlujące pieczywem i słodyczami. „Ale skąd wezmę chleb na sprzedaż, skąd go wezmę do jedzenia”, zastanawiałam się coraz bardziej przerażona.
Na szczęście wplotła się w to wszystko jasność czerwcowego dnia, ciekawość i siła własnej młodości. Żyję i jestem wolna! Poradzę sobie, zwrócę się do ludzi, znajdzie się coś i dla mnie. Wiele może przecież zdziałać żyjący człowiek. I porwały mnie marzenia o ludziach, których napotkam, o miejscach, do których dotrę. Ogarnęła mnie niecierpliwa ciekawość, chęć działania i wyjścia naprzeciw losowi. Wszystkie drogi jakby stały otworem, bo dotąd nie wybrałam jeszcze żadnej, w nic nie zaangażowałam się, z nikim i niczym nie byłam związana.
Od przechodniów na warszawskiej ulicy dowiedziałam się, że na Pradze, przy ulicy Targowej, istnieje Komitet Żydowski, który rejestruje powracających rozbitków i pomaga im urządzić się. Nie byłam więc jedyna osierocona i samotna. Taki był los wielu moich współrodaków. Natychmiast ruszyłam tam z Celiną. Po drodze do Komitetu spotkałam brata, Marka!

Wybrala i przyslala Halina Birenbaum

birenbaum

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.