czas na Kol Nidrei
Posłuchaj, zaczęli dąć w szofary. Prastarym zwyczajem
rosną źrenice i ciarki na grzbietach. Gdy nadchodzi kobieta,
spuść wzrok, miewa niekoszerne uda i usta. W biuście falują grzechy.
Będą wołać – diaspory łączcie się i wydajcie plony. W skażonych
ciałach urodzą się obawy, z koślawych ścieżek wyjdą węże.
I coraz ciężej będzie na ramionach, ale ona udźwignie,
bo nie wierzy w duszpasterzy i świąteczne nagonki.
Nie zastąpi karmy głową zwierząt, a nierząd nie w niej,
ale w żądnych złota iskariotach. W górze otwarte księgi,
przysięgnij, że nie chcesz żadnej rzeczy która jego jest.
Wśród klęsk i zwycięstw – wybór jest jeden. Starym credo
się podpierasz, maczasz jabłko w miodzie. Na co dzień
kąpiel w mykwie zmywa prawdę i krew. W dole śmiech,
kwef dla niepoznaki, a łaski znikąd. Dzikość.
kobiety ulotne
muszą być silne, by nic nie rozumieć na żądanie,
przecież do twarzy im w domu na głowie
i z garbem na plecach.
zakasują rękawy na potrzeby toreb,
pustych lodówek i dzieci.
w workach pod oczami
noszą węcej, niż możesz udźwignąć.
potrafią jak nikt, kolekcjonować
przemilczenia, sińce i blizny.
dożywotnio naznaczone aktami
przebaczania dla bliźnich małżonków.
posiadają łatwość wypruwania żył,
karmione nadzieją, sznurują usta
i chorobliwie wierzą w lepsze jutro.
w trakcie promocji, wyrastają im skrzydła.
dmuchając na gorące, stygną
powoli,
po cichu.
po życiu.
czas dzieciństwa
Anka mieszka ze mną, odkąd sięgam pamięcią.
To ona namówiła mnie, żeby zwiać z przedszkola.
Przez małe okienko weszłyśmy do czyjejś piwnicy.
Były w niej pudełka pełne starych zabawek
i mocno zakręcone słoiki z konfiturami.
Mama mówi, że dostawała białej gorączki w trakcie poszukiwań.
Pamiętam tylko, że jak nas odnalazła, to płakała.
Za to ojciec – stał w progu z pasem, co wróżyło jedno.
Pomimo, że Anka wzięła winę na siebie – dostałyśmy obie,
z tą różnicą, że mnie bolało o wiele bardziej.
W takich chwilach wolałam, żeby ojciec był pijany.
Miał zdecydowanie mniej siły i nie trafiał w czułe miejsca.
Anka zawsze mówiła, że gorsza kara jest od mamy.
Biła na trzeźwo, na starej wersalce, licząc
głośno każdy raz. Dla równego rachunku.
Napisala i przyslala Anna Grabowska – Goldschmid
Kategorie: Uncategorized