Ciekawe artykuly

Ucieczka z piekla cz.9

Henryk Grengras

DROGA DO WOLNOŚCI –ROZCZROWANIE

Pociąg ruszył. Zajmowaliśmy przedział sześcioosobowy, pod każdą ścianą była  ławka do siedzenia, a nad nimi po jednym miejscu do spania. Oprócz nas,  jechali jeszcze trzej żołnierze, dwóch młodych i jeden starszy, ale nie wiedziałem w  jakiej są  randze, bo  nie znałem radzieckich oznaczeń. Spędziliśmy  razem trzy dni.  Byli bardzo uprzejmi. Opowiadaliśmy im, naszym łamanym  rosyjskim, o ucieczce z piekła i naszych przeżyciach w ZSRR. W czasie podróży jedliśmy to, co przygotowaliśmy wcześniej  na „uczastku „- sucharki i jajka na twardo.  Oficerowie jadali w wagonie restauracyjnym i stamtąd   przynosili nam coś do picia i różne przysmaki. Jeśli chodzi o warunki sanitarne, to  twarze i ręce myliśmy  w toalecie. W drodze pociąg stał długo na stacjach w Omsku i Nowosybirsku.  Na trzeci dzień, w południe, konduktor zawiadomił nas, że wieczorem dojedziemy do celu, do Krasnojarska. Pożegnaliśmy się z naszymi oficerami. Okazało się, że  jeden z nich to „jewrej” czyli, że był Żydem! Powiedział nam o tym  na boku, dopiero przy pożegnaniu. Pochodził z Mińska, zajętego przez Niemców, tam też pozostała cała jego rodzina. Byłem bardzo zdziwiony, że przez trzy dni nie wspomniał o tym ani słowem. Myślę, że  może  dwaj pozostali  oficerowie nie wiedzieli, że był Żydem, a on chciał, żeby tak zostało?

Dworzec kolejowy w Krasnojarsku jest  olbrzymi,  to stacja węzłowa z mnóstwem peronów i budynków. Byliśmy zupełnie  oszołomieni tłumem i ruchem,  chyba dopiero po godzinie naszych pytań, kulawym rosyjskim, i niecierpliwych odpowiedzi, z których nic nie rozumieliśmy,  udało się nam znaleźć  wyjście do miasta.

Już się ściemniało, przed dworcem stały fiakry zaprzężone w 2 konie . Mięliśmy razem około 100 rubli, te pieniądze dostaliśmy za pracę po amnestii. Pokazaliśmy dorożkarzowi adres wujka, zapisany na kopercie.  Kiwnął głową , powiedział: „20 rubli”  i wyciągnął rękę.  Nie wyglądaliśmy na ludzi, którzy mogą mieć cokolwiek, i wyraźnie nie wzbudziliśmy jego zaufania. Pomógł nam włożyć  bagaż, 2 „czamadany” czyli  walizki zbite z desek, i ruszyliśmy w drogę. Krasnojarsk to miasto ogromne, po drodze widzieliśmy tramwaje ,auta ale na ulicach było mało przechodniów. Wreszcie dojechaliśmy. Stanęliśmy przed małym domkiem, widać  było światło w oknie. Zapukaliśmy i nic się nie wydarzyło. Staliśmy pod drzwiami i nie bardzo wiedzieliśmy co dalej robić, ale po dłuższym czasie drzwi ostrożnie otworzyła  młoda dziewczyna. Była przestraszona i  zdziwiona, bo nie zdarzało się wtedy, żeby ktoś bez zapowiedzi zjawiał się w gości po zmroku . Takie odwiedziny w nocny  to mogło  być tylko N.K.W.D. Kiedy wreszcie zrozumiała kogo ma przed sobą, z radością zawołała ojca, matkę i dwie młodsze siostry. Pierwszy wyszedł wujek Iser, był wysokim mężczyzną, poznałem go od razu, bo u nas w domu była fotografia, na której był  w mundurze wojskowym. I chociaż na zdjęciu miał 18 lat, a teraz zapewne 43-45, nie pomyliłem się. Pomimo, że przecież wcale się nie znaliśmy, padliśmy sobie w ramiona. Przedstawił nam żonę (prawosławną) i trzy córki. Zapytał, w jakim języku będziemy rozmawiać,  po żydowsku, polsku czy po rosyjsku?

Odpowiedziałem, że mówimy tylko po polsku, żydowski  rozumiemy, a najgorzej jest z rosyjskim. Odpowiedział,  że polskiego                    nie zapomniał, bo ludzi z Polski jest tu wielu, więc kiedy  się spotykają rozmawiają po polsku.

Byliśmy wreszcie w domu, wśród bliskich. Mogliśmy odłożyć bezpiecznie nasz bagaż, zdjąć okrycia,  zaprowadzono nas do łazienki, gdzie mogliśmy przygotować się do kolacji, a po niej, jak nam zapowiedziano, będziemy mogli wykąpać się w wannie.

Tymczasem żona i córki wujka zaczęły przygotowywać kolacje. Posiłek  był skromny, bo wszystko było na kartki, tylko jeżeli ktoś miał pieniądze to na bazarze mógł kupić wszystko.

Dostaliśmy bardzo smaczną zupę zupę, barszcz z buraków, z kapustą i kartoflami, później kotlety mielone (więcej w nich było chleba niż mięsa), na stole stała flaszka wódki i kromki chleba, a na deser był „czaj”(herbata) z samowaru i  warenje (konfitury).

Przy kolacji poprosiłem wuja, żeby opowiedział o swoich przeżyciach. Dostał się do niewoli mając 18 lat, został  zesłany na Sybir, do obozu jeńców. Wśród zesłanych byli głównie Polacy, ale było też kilku Żydów. Po zakończeniu wojny większość Polaków wróciło do wolnej Polski, ale  część, zafascynowana komunizmem- pozostała. Wuj dostał się do Krasnojarska, tam zakochał się w młodej dziewczynie, jej  rodzice akceptowali go, przygarnęli go do swego  domu.  Był naprawdę szczęśliwy. Dziewczyna zaszła w ciążę,  postanowili się pobrać, niestety dziecko po porodzie zmarło.

Wuj znalazł pracę jako  czeladnik w kooperatywie krawieckiej. Uczył się ciągle, aż został  majstrem i był naprawdę dobrym krawcem.  Szył też prywatnie, w domu, to przynosiło mu dodatkowe dochody. Żona pomagała przy szyciu. Jego klientela składała się głównie z naczelników, którzy  mieli pieniądze.

Do 1924 roku miał jeszcze kontakt z moja matką, ale ze względu na własne bezpieczeństwo,  poprosił by przestali korespondować. Nie było dobrze widziane w Związku Radzieckim, żeby mieć kontakty w Polsce. Pokazał nam zdjęcia, które otrzymał od mamy, na których była cała moja rodzina: ojciec, mama, ja i brat. Trzeci brat urodził się 1927 roku.

Domek, w którym mieszkali został po rodzicach żony. Najstarsza córka urodziła się im w 1925, późnej jeszcze dwie.

Zanim poszliśmy spać opowiedział nam ciekawe historie, ale czekał, aż dzieci pójdą spać, nie chciał, żeby jego córki były obecne przy rozmowie. Otóż, takich jak on, zwolnionych z obozów, którzy nie wrócili do Polski było jakieś 20 %. Pożenili się, mieli już nowe rodziny, ale  tęsknili tak bardzo do Polski, że ta tęsknota ich  przemogła, i  po cichu znikali.  Ale bali się uciekać ze wszystkim co mieli, bo gdyby ich złapano i aresztowano- zostaliby z niczym. Więc, na  wypadek, gdyby nie  jednak ucieczka się nieudała, pozostawiali u Isera  złoto i wszystkie kosztowne przedmioty. Kolejne osoby decydowały się na ucieczkę i przynosiły do mego wuja w depozyt złoto, aż uzbierało się tego dużo.

Iser ukrył kosztowności i czekał, aż odezwą się właściciele. Jednak nikt się nie zgłosił, ani nie napisał do wujka,  a tymczasem w 1933 roku  ogłoszono, że wszyscy posiadający złoto czy złote monety muszą oddać je na fundusz. Rosjanie nazywali to  „zlotucha”. Nie namyślając się wiele zapakowali kilka kilogramów złota, i w nocy wrzucił do rzeki Jenisej.

 

Kuzynki odstąpiły nam swoje łóżka, i poszły spać na poddasze, a my, po tak długim czasie, położyliśmy się w białej pościeli. Spaliśmy twardo, Iser obudził mnie  około 10 rano, i szeptem by nie obudzić Lusi, (brat mój spał w  innym pokoju), powiedział, że musimy iść nas zameldować, bo jest taki przepis, że nie wolno przebywać w mieście bez zameldowania. Wuj dostał urlop na 2 dni i cały ten czas spędziliśmy wspólnie. Pojechaliśmy autobusem do urzędu meldunkowego, czekaliśmy w kolejce aż przyjmie nas młoda dziewczyna (w tym olbrzymim biurze nie było w ogóle mężczyzn). Podałem jej nasze dokumenty, oglądała je  zdziwiona, i  pyta dlaczego  nie mamy paszportów, mimo że Iser tłumaczył jej dokładnie, skąd jesteśmy, że byliśmy na zsyłce, i że zostaliśmy zwolnieni w ramach amnestii. Dziewczyna nie wiedziała, co z nami zrobić i poszła do przełożonej.  Kiedy wróciła stwierdziła, że zgodnie z przepisami nie wolno nam przebywać  w dużych miastach, ale wydała nam pozwolenie na dziesięciodniowy  pobyt w Krasnojarsku . Iser był zrozpaczony. Przez całą drogę powrotną klął na partię i Kraj Rad. Przyszliśmy do domu, wszyscy już  na nas niecierpliwie czekali. No i zaczęły się narady, co mamy teraz robić.

Iser wymyślił taki plan- 100 km od Krasnojarska jest mniejsze miasteczko, takie w którym wolno nam się osiedlić. I jeśli tam zamieszkamy, będziemy mieć do siebie blisko. Później zjedliśmy obiad, a po nim siedliśmy i  zacząłem mu opowiadać o całej rodzinie i o naszych przeżyciach. Niestety,  o tym co dzieje się teraz z naszymi rodzinami, moją i Lusi, nie mieliśmy pojęcia.  Nazajutrz był piękny, letni dzień. Poszliśmy na spacer z Iserem. Doszliśmy do rzeki Jenisej, spokojnej i bardzo szerokiej,  na wodzie było dużo statków. Na chodnikach i bulwarach tłok, ale nie widać mężczyzn. Większość była na wojnie. Poszliśmy też do  miejsca pracy wujka. Przedstawił nas   wszystkim z dumą i zaprosili  na obiad do stołówki ITR. Jedliśmy w osobnej jadalni, dla majstrów, naczelników i  inżynierów, podawano tam oprócz zupy większą porcje chleba i kotlety, a w stołówkach dla robotników była  tylko zupa i 200 gramów chleba. Wieczorem całą rodziną  poszliśmy do kina. Następnego dnia Iser poszedł do pracy, a Wala, jego żona,  pojechała z nami do miasta Kansk, sprawdzić jakie są tam warunki do zamieszkania i znalezienia pracy.

Tym razem  dzień był pochmurny i smutny, i takie też wydało się nam miasto. Było zupełnie inne niż Krasnojarsk. Szukając jakiegoś mieszkania spotkaliśmy Polaków zmobilizowanych do Armii Andersa, wśród nich byli także  Żydzi. Uważali oni, że Kansk to nie najlepsze miejsce żeby się osiedlić, ostrzegali, że  będziemy samotni bez kontaktu z Polakami. Wytłumaczyliśmy to Wali i następnym pociągiem wróciliśmy do Krasnojarska. Było już ciemno, gdy wróciliśmy do domu. Iser i córki przygotowali kolacje . Przy stole wyjaśniłem wszystkim, że postanowiliśmy wrócić do Tropińska, a  tam dowiemy się dokąd pojechała reszta  naszych ludzi. Iser bardzo się zasmucił. Postanowiliśmy więc zostać jeszcze parę dni . Iser dostał urlop. Kolejnego dnia poszliśmy na pocztę zamówić rozmowę telefoniczną do Moskwy. Adres i i telefon do Moskwy mieliśmy od Janka, brata Lusi. To miało być takie miejsce kontaktowe. Tam mieszkał jego kolega, mieliśmy nadzieję,  że wie  może gdzie jest Janek. Centrala miała połączyć naszą rozmowę następnego dnia o godzinie 12 w południe. A więc , następnego dnia, w samo południe udało się nam dowiedzieć, że  Janek jest w  Swierdłowsku na Uralu, w szpitalu wojskowym nr 6. Jeszcze będąc na poczcie napisaliśmy list do Janka, że będzie mógł nas znaleźć w miejscowości Tropinsk, koło Tjumnienia, u rodziny Platner.

Teraz musieliśmy pomyśleć o pieniądzach na podróż . Poszliśmy z Iserem na „tołkuczke”, gdzie handlowało się wszystkimi.  Lusia zdecydowała się sprzedać swój  swój złoty zegarek na rękę , sprzedaliśmy go w jednej chwili  i to za dobrą cenę . Iser zapowiedział, że też  da nam pieniądze. Następne dni spędziliśmy razem, słuchając niedobrych wiadomości w radio i czytając gazety: ” nasze bohaterskie wojska wycofują się taktycznie, zadając wielkie straty Niemcom”.

Przyszedł czas rozłąki. Zapakowaliśmy konserwy i suchary , Iser kupił bilety, za które zapłacił sam, i  nie chciał byśmy  mu coś oddawali, a do tego wręczył nam jeszcze pewną sumę pieniędzy .Pociąg nadjechał. Z płaczem pożegnaliśmy  się z Walą, Iserem i ich córkami. Iser wszedł z nami do wagonu, znalazł przedział gdzie siedziały już trzy kobiety. Wuj pozdrowił je i przedstawił nas, że jesteśmy krewnymi, i  że mówimy słabo po rosyjsku. Był z nami tak długo,  aż konduktor go wyprowadzi. Pociąg ruszył, jedziemy tą samą trasą Nowosybirsk – Omsk – Tjumen,  dwa dni i dwie noce jazdy. Nasze sąsiadki jechały do Omska, gdzie w szpitalu leżeli ich ranni mężowie . W Omsku pożegnaliśmy się, i aż do Tjumnienia

byliśmy sami w przedziale. Nad ranem, godzinę przed Tjumnieniem konduktorka na obudziła. A więc, jesteśmy znowu na miejscu zsyłki . cdn

Poprawila Anna Karolina Klys

Wszystkie czesci

KLIKNIJ TUTAJ

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.