Uncategorized

MARZYŃSKI DLA „NEWSWEEKA” NIE TYLKO O CHOPINIE

W „New­swe­eku” ma się uka­zać roz­mowa Pio­tra Brat­kow­skiego ze mną o moim fil­mie „Do You Speak Cho­pin”. Nie wszy­scy czy­tają ten tygo­dnik, wiec pod­re­da­go­wa­łem tro­chę tę naszą roz­mowę i tu ją zamiesz­czam.


New­sweek: – Przy­je­cha­łeś do Pol­ski, robić film o wła­śnie zakoń­czo­nym kon­kur­sie cho­pi­now­skim.

Marian Marzyń­ski: – Tak. Film się nazywa „Do You Speak Cho­pin?”, co lepiej brzmi po angiel­sku niż po pol­sku. Cho­dzę po mie­ście, zacze­piam ludzi, mam mały gło­śnik, pusz­czam im Cho­pina i pytam, co o nim myślą.

– A co Ty myślisz?

–Mam sko­ja­rze­nie: „Cho­pin na gru­zach war­szaw­skiego getta”. W cza­sach mojego dzie­ciń­stwa i póź­niej, jego muzyka była jed­nym z impul­sów, doda­ją­cych mnie i mojej matce, któ­rzy prze­ży­li­śmy zagładę Żydów, otu­chy przy odbu­do­wy­wa­niu nowego życia na zglisz­czach- fizycz­nych i men­tal­nych.

Muzyka Cho­pina była wszech­obecna, nawet dla tych, któ­rzy jej nie szu­kali. Choćby w sygnale radio­wym Pol­skiego Radia.

– Tak. Gdy umarł Sta­lin w pol­skich szko­łach godzi­nami słu­chało się Mar­sza Żałob­nego z jed­nej z sonat Cho­pina, jego Etiuda Rewo­lu­cyjna miała się koja­rzyć się z… rewo­lu­cją paź­dzier­ni­kową [śmiech]… Jako dziecko nie zda­wa­łem sobie z tego sprawy, byłem auten­tycz­nie urze­czony tą muzyką, prze­cho­dziły mnie ciarki. W 1969 opusz­cza­łem Pol­skę jako emi­grant, z muzyka Cho­pina, też emi­granta, w gło­wie. Wró­ci­łem do tej muzyki 10 lat temu, gdy zapro­po­no­wa­łem ame­ry­kań­skiej tele­wi­zji publicz­nej krótki film “Serce Cho­pina”, o Kon­kur­sie Cho­pi­now­skim. Moja publicz­ność ame­ry­kań­ska nie uświa­da­mia sobie, kim był Cho­pin. Nie­które „duszosz­czy­pa­tielne” frag­menty jego muzyki zna­la­zły się na hol­ly­wo­odz­kich ścież­kach dźwię­ko­wych – ale nie były koja­rzone z jego osobą. Dyżurni wielcy kom­po­zy­to­rzy to Bach, Beetho­ven, Mozart, może jesz­cze Schu­bert. Cho­pin oczy­wi­ście wśród elity muzycz­nej należy do obo­wiąz­ko­wego reper­tu­aru – ale nie prze­nika do main­stre­amu. Moj film stal się tro­chę kul­towy: pól miliona widzów tele­wi­zyj­nych i ćwierć miliona klik­nięć inter­ne­to­wych. Spora część mojej twór­czo­ści polega na tłu­ma­cze­niu Ame­ry­ka­nom Europy, spraw żydow­skich, komu­ni­zmu. Tym razem zro­bię godzinny film na kan­wie tam­tego, wyko­rzy­stu­jąc fakt, że po raz pierw­szy juro­rem został Ame­ry­ka­nin, Gar­rick Ohls­son, który wygrał Kon­kurs 45 lat temu.

Domy­ślam się jed­nak, że to nie będzie tylko film o muzyce. Robisz go w cie­ka­wym momen­cie. Od bar­dzo dawna – może od zwy­cię­stwa Kry­stiana Zim­mer­manna w 1975 – żaden Kon­kurs nie wywo­ły­wał takiego zain­te­re­so­wa­nia publicz­nego. Wręcz pozy­tyw­nego sno­bi­zmu: ludzie osten­ta­cyj­nie komu­ni­kują – np. na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych – „słu­cham Cho­pina, a nie tych strasz­nych audy­cji przed­wy­bor­czych”… Ktoś zain­te­re­so­wany Cho­pi­nem postrze­gany jest (także przez samego sie­bie) jako kul­tu­ralny, głę­boki...

– Część mojego filmu jest o ludziach, któ­rzy mają pomysł na to, co można z Cho­pi­nem zro­bić we współ­cze­snej Pol­sce. Uwa­żają, że obec­ność tej muzyki i zawar­tych w niej wzru­szeń sprawi, że ludzie w Pol­sce będą bar­dziej poko­jowo do sie­bie nasta­wieni. I zepchną na dal­szy wojny poli­tyczne na reklamy, jak to widać było w tele­wi­zyj­nych deba­tach przed­wy­bor­czych.

I twoi roz­mówcy uwa­żają, że powszechne słu­cha­nie Cho­pina może coś w tej kwe­stii zmie­nić?

– Jest pro­jekt: „Cho­pin – plan na życie”. Jego twórcy nie bar­dzo mają nabo­żeń­stwo do Kon­kursu, uwa­żają go za wyda­rze­nie kor­po­ra­cyjne, chcą nato­miast upo­wszech­niać gra­nie Cho­pina, jako oferty dla szer­szego odbiorcy.

– No i gdzie jest dzi­siaj dla cie­bie Pol­ska, emo­cjo­nal­nie i inte­lek­tu­al­nie?

– Mię­dzy wybo­rami można sobie uciąć świetne roz­mowy z Pola­kami o róż­nych poglą­dach, ale w cza­sie wybo­rów ludzie są w sta­nie gorączki, któ­rej dostają, gdy nagle muszą pod­jąć decy­zję, do któ­rej bra­kuje im wystar­cza­ją­cej infor­ma­cji. Są nie­do­in­for­mo­wani przez nie­do­ro­zwi­nięte dzien­ni­kar­stwo. Pamię­tam z pierw­szych lat po prze­mia­nie ustro­jo­wej star­cie Tymiń­ski-Wałęsa; dzien­ni­ka­rze po każ­dym zda­niu Wałęsy kla­skali. Jak zoba­czy­łem, że pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej dzien­ni­ka­rze klasz­czą, zła­pa­łem się za głowę. Od tego czasu w sen­sie tech­no­lo­gicz­nym pol­skie dzien­ni­kar­stwo roz­wi­nęło się feno­me­nal­nie – bo to jest tak pro­ste, jak prze­bra­nie się z gaci w dżinsy. Ale zara­zem poli­tyka zlała się z reklamą. Kan­dy­datka na pre­miera: „Nazy­wam się Szy­dło. Beata Szy­dło” – mówi tek­stem, prze­tłu­ma­czo­nym z Bonda: “Nazy­wam się Bond. James Bond.”.

Na pewno – popkul­tura.

– Poli­tyka staje się „Tań­cem z gwiaz­dami”. Dla­tego rozu­miem zapro­sze­nie w witry­nie restau­ra­cji na debatę Kopacz-Szy­dło: „Napij się, bo na trzeźwo się nie da” (śmiech). Zamiast ana­li­zo­wać pro­gramy, dzien­ni­ka­rze zasta­na­wiają się czy kamera, która pro­wa­dziła Szy­dło, wygrała z kamerą, która pro­wa­dziła Kopacz. I – która mło­dzie­żówka par­tyjna lepiej skan­do­wała! Ludzie z ulicy, nie mogąc się zorien­to­wać w ota­cza­ją­cej ich rze­czy­wi­sto­ści, mówią, że „trzeba to wszystko roz­pie­przyć”. Nikt nie wie dokład­nie co, ale jest zgoda na roz­pie­prze­nie. Mam wra­że­nie, że w Pol­sce ludzie plotą, co im ślina na język przy­nie­sie.

A dla­czego tak plotą?

– Bo nie czy­tają, nie myślą, nie rozu­mieją. Nikt im nie tłu­ma­czy, bo jak ktoś im pró­buje coś tłu­ma­czyć dłu­żej, to ich to nudzi. Mają zdol­ność kon­cen­tra­cji na miarę roz­rywki tele­wi­zyj­nej, a to nie pozwala zro­zu­mieć istoty róż­nic poli­tycz­nych. Gdy­bym chciał przy­go­to­wać ludzi do wybo­rów, to u mnie w pro­gra­mie codzien­nie miałby pięć minut ktoś na miarę Leszka Bal­ce­ro­wi­cza. Kto by spo­koj­nie tłu­ma­czył, co to jest budżet i skąd się biorą pie­nią­dze. A zamiast tego w mediach wszech­obecna jest Pol­ska ner­wowa, nie­ra­cjo­nalna. Kaczyń­ski mówi języ­kiem wcze­snego Mus­so­li­niego, takiego, który gło­sił, że ludziom można pomóc tylko, jeśli usu­nie się innych ludzi. Jeżeli on mówi, że trzeba w Hol­ly­wood zamó­wić film o tym, jak Polacy rato­wali Żydów, to wiele tu można mię­dzy wier­szami prze­czy­tać.

Powie­dzia­łeś kie­dyś, że dzi­siej­sza Pol­ska jest źle prze­tłu­ma­czona z angiel­skiego.

– Pol­ska bie­rze z USA nagłówki, nie zasta­na­wia­jąc się co jest w środku; rze­czy, które funk­cjo­nują w innym kon­tek­ście kul­tu­ro­wym czy psy­cho­lo­gicz­nym, nie mogą być mecha­nicz­nie prze­no­szone. Bez­sen­sem są for­maty tele­wi­zyjne, wyro­słe z odmien­nej sytu­acji kul­tu­ro­wej.

Dzien­ni­karz powie, że robi głu­pią tele­wi­zję, bo ma głu­pich odbior­ców, ale wielu odpo­wie, że odbiorca jest wła­śnie taki, bo go ogłu­pia tele­wi­zja… Więc – jajko czy kura? Kto wła­ści­wie jest temu winny?

– Poziom dzien­ni­kar­stwa jest w Pol­sce mimo wszystko wyż­szy niż poziom poli­ty­ków. Oglą­da­jąc debatę z udzia­łem sena­to­rów ame­ry­kań­skich można się z niej uczyć angiel­skiego. Czego można uczyć się po pol­sku z „Kawy na ławę”? Poli­tycy ame­ry­kań­scy mają za sobą udane kariery w róż­nych dzie­dzi­nach, jakiś ele­men­tarny poziom inte­lek­tu­alny, nie przy­cho­dzą, by się doro­bić. I oni nie będą się zacho­wy­wać tak, jak chce tele­wi­zja.

Wie­rzysz, że dzięki Cho­pi­nowi można coś spo­łecz­nie wygrać w Pol­sce?

– Sam jestem cie­kaw. Muzyka ma w sobie potężny ładu­nek duchowy. A w Cho­pi­nie jest coś takiego, że mimo wie­lo­let­niego eks­plo­ato­wa­nia go w Pol­sce na spo­sób kor­po­ra­cyjno-pań­stwowy od komu­ni­stów po Dudę – on jed­nak stwo­rzył w ciągu swego krót­kiego życia wiel­kie dzieło. Jest to postać nie tylko impo­nu­jąca jako kom­po­zy­tor, ale i przej­mu­jąca jako czło­wiek. Spy­ta­łem Gar­ricka Ohls­sona, czy nie uważa, że powinno się małe dzieci uczyć grać na pia­ni­nie, zaczy­na­jąc wła­śnie od Cho­pina. Odpo­wie­dział, że to byłoby bar­dzo fajne, jest tylko jeden kło­pot: utwory Cho­pina są tak strasz­nie skom­pli­ko­wane, że trzeba się ich uczyć całymi latami. 

Czyli do Cho­pina trzeba doro­snąć. A takie disco polo wpada w ucho od razu. Czy już wiesz, jakie będzie prze­sła­nie two­jego „Do You Speak Cho­pin”?

– Chyba coś takiego: żeby zagrać Cho­pina po mistrzow­sku, potrzebna była kie­dyś pol­ska dusza. Dziś nad tymi nutami zapa­no­wali mło­dziutcy pia­ni­ści. Z Azji. Pol­ska podzie­liła się Cho­pi­nem z reszta glo­bal­nego świata… I wcale nie zagraża to jej suwe­ren­no­ści.

http://studioopinii.pl/marzynski-dla-newsweeka-nie-tylko-o-chopinie/

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.