Napisal i przyslal
Heniek Grengras
Autobus na linii Tel Awiw- Ramart-Icchak do dziewiątej rano kursował co pół godziny. Wstawałem rano razem z moimi gospodarzami, jedliśmy śniadanie- szklanka soku pomarańczowego i bułka z margaryną. To miało wystarczyć do obiadu. Miesiące marzec i kwiecień to miesiąc chamsinów, temperatura dochodziła do 30 stopni Celsjusza, było sucho i bez odrobiny wiatru. W tych czasach nie było klimatyzacji w autobusach, więc półgodzinna jazda na stojąco nie należała do przyjemności. Byłem spragniony i co godzinę kupowałem gazoz czyli wodę sodową z sokiem malinowym. O godzinie czwartej poszedłem do „sochnut”. Czekałem w kolejce, aż dotarłem do urzędnika mówiącego po rosyjsku, a ja po sześcioletnim pobycie w Rosji całkiem dobrze władałem rosyjskim. Urzędnik nie mógł zrozumieć, dlaczego wyszedłem z obozu Szar-Alija, i nie pojechałem do obozu Machne-Jehuda koło miasta Lud. Tam każda rodzina otrzymywała pokój w baraku do czasu aż nie dostanie przydziału mieszkania w „szikunie”. Teraz moje szanse na przydział mieszkania zmalały do zera. Kiedy powiedziałem mu, że byłem w Krakowie kierownikiem Jehudy, poradził mi bym poszedł do biura Syjonistów ponieważ oni budują domy dla swoich zwolenników.
Ponieważ było południe, wszystkie biura były zamknięte, a mi zaczął dokuczać głód i upał. Dowlokłem się do stołówki związkowej na ulicy Brener. To była duża sala, pełna ludzi , wziąłem tacę i stanąłem w kolejce do bufetu. Na pierwszym stoisku była zupa, dalej główne danie: ryba, kasza i jarzyny, później duża kromka chleba i do picia sok pomarańczowy, gazos albo herbata. Za wszystko zapłaciłem przy kasie, ceny były bardzo niskie. Nie było już żadnego wolnego stolika, dosiadłem się więc do dwóch młodych chłopców. Oni też byli z Polski, ale mówili po żydowsku. Rozpocząłem rozmowę, dowiedziałem się, że pochodzili z miasta Równe, a teraz pracują na drugiej zmianie przy budowie. O godzinie 16 udałem się do biura Syjonistów. Wśród urzędników spotkałem znajomych z Krakowa. Wytłumaczyli mi, że budują dwa osiedla- jedno na peryferiach Ramat-Icchak szikun „Newe–Jechoszua”, a drugie w Hulonie . Budowa potrwa około dwóch lat. Przy wpisie należy wpłacić zadatek, a resztę przy odbiorze mieszkania. Poprosiłem, aby nas zapisał na listę oczekujących na mieszkanie w Newe-Jechoszua, a ja potwierdzę mu wybór, kiedy porozmawiam z żoną. Stamtąd poszedłem na lekcje hebrajskiego. Głównym zadaniem było wyszlifowanie mojego hebrajskiego, którego uczyłem się
w Krakowie. Nauczyciel dał mi gazetę Omer, która była drukowa z samogłoskami. Po lekcji szybko pobiegłem na dworzec autobusowy i wróciłem do Ramat- Icchak. Tak mijały kolejne dni. Mimo moich starań o pracę, nie miałem żadnej propozycji. Byłem na policji, gdzie zaproponowali mi posadę policjanta. W biurze pracy zaproponowali mi pracę na budowie, ale ja szukałem zajęcia w moim zawodzie, w księgowości.
Czekałem niecierpliwie na piątek, na spotkanie z Lusią i Anią. Nie miałem z nimi żadnego kontaktu bo nie było telefonu. Czas oczekiwania skracałem sobie nauką hebrajskiego i spotkaniami z kolegami z Krakowa. Część była w wojsku, inni byli szoferami w taksówach, kelnerami, albo nie mieli pracy w ogóle. Wszyscy chodzili ubrani w krótkie spodenki i koszulki koloru khaki i sandały.
W czwartek Cesia zadzwoniła do szpitala włoskiego, który był obok naszego domu w Hajfie, w którym pracował Janek brat Lusi. Janek miał przekazać Lusi, że będę na nie czekał na stacji autobusowej w T.A. o godzinie 11 rano. Pozostałem na noc u Cesi i o 10 rano wyjechaliśmy z Jad –Eljachu na stację.
Autobus się spóźnił pół godziny. Nareszcie widzę Anię i Lusię! Były ubrane w białe bluzki i zielone spódniczki, które zapewne kupiła im Jafa. Było bardzo gorąco kupiliśmy więc gazos i natychmiast wsiedliśmy do autobusu. W mieszkaniu Cesi czekali na nas jej rodzice i córka Awiwa, starsza od Ani o pół roku. Urodziła się w Semipolatyńsku, mówiła też po polsku, więc Ania miała się z kim bawić. Zjawił się też Heniu. Po poczęstunku i po godzinnym opowiadaniu o tym co robiliśmy w czasie rozłąki zaczęliśmy układać plany na pobyt Lusi i Ani w T.A.
Tymczasem matka Cesi przygotowała obiad, który przypomniał mi obiady u nas w domu, w Krakowie…
Zaplanowaliśmy co będziemy robić tego dnia: po obiedzie wypoczynek, pod wieczór pojedziemy nad morze do kawiarni, a wieczorem wrócimy szejrutem. W piątek wieczorem i w sobotę, na stacjach autobusowych, zamiast autobusów nie kursujących w święta i soboty. jeździły specjalne taksówki-szerut.
Nad morzem było pięknie, widzieliśmy zachód słońca, jedliśmy lody, grała orkiestra. Zamówiliśmy na kolacje humus i falafel, a później wróciliśmy do domu. U matki Cesi jeszcze paliły się świece szabatowe, ale ojciec Cesi poszedł do klubu na referat.
Następnego dnia, w sobotę można było spać dłużej, nikt nie musiał wstać o szóstej rano by iść do pracy.
Mimo tego, nie mogłem już dłużej leżeć i wstałem o 8 rano, chwilę później wszyscy się rozbudzili. Było trochę nie wygodnie bo nagle 6 osób chciało skorzystać z łazienki i ubikacji, przez co wszystkie poranne zabiegi trawy do 10 rano.
A później śniadanie sobotnie czyli ciasto, chałka i kakao.
Po śniadaniu pożegnaliśmy rodzinę Cesi Fajzad i poszliśmy na stację. Znaleźliśmy szejrut, który jechał do ulicy Alenbi, a stamtąd kolejne szejrut do szderot czyli na planty Keren Kajemet, ponieważ tam na ulicy Bazel mieszkała starsza kuzynka Lusi Pola, pochodząca z Tarnowa.
Ta kuzynka, po wybuchu wojny, uciekła wraz z bratem, który był komunistą, do Związku Radzieckiego, a później, razem z rodzinami wojska Andersa, poprzez Indie i kanał Sueski dotarła do Palestyny. Teraz mieszkała na trzecim piętrze, w małym wynajętym mieszkaniu razem z mężem. Pobrali się dwa lata temu. Pola zajmowała się krawiectwem, chodziła po domach i szyła u ludzi. Nie była zawodową krawcową (ukończyła Uniwersytet Jagielloński). Lusia nie widziała kuzynki od bardzo dawna, bo od zakończenia jej studiów, ale były w przyjaźni ponieważ, kiedy Pola studiowała, to mieszkała w domu rodziców Lusi. Wtedy przyjeżdżał tam też kuzyn Lusi, a brat Poli. Przed wojną, brat Poli przyjeżdżał do Krakowa z Paryża, ze względu na to, że był komunista i do rodzinnego Tarnowa nie wolno mu przyjeżdżać. On był dziennikarzem, zginął w czystce Mao Zedonga w Chinach.
Przywitaliśmy się, poznaliśmy się z jej mężem. Jak zwykle rozsiedliśmy się i zaczęły się rozmowy i wspomnienia. Ania się nudziła, ale nie było rady, miała niecałe 4 lata, i nie było nikogo z kim mogłaby się bawić. Tak minął czas do obiadu. W małej kuchence Pola przygotowała skromny obiad z jarzyn. Pola prosiła żebyśmy pozostali i wieczorem poszli razem nad morze ale postanowiliśmy, że wrócimy do Cesi, tam przenocujemy, a rano pojedziemy do Ramat –Icchak.
Frymka i jej dwie siostry zwolniły się na ten dzień z pracy, aby móc się spotkać z kuzynką, którą znały jedynie ze zdjęć posyłanych do Palestyny. Rano Cesia i cała rodzina pożegnała się z nami. Ania wyjeżdżała bardzo niechętnie, wolałaby zostać w Tel Awiwie, bo świetnie się bawiła z Awiwą, były w równym wieku i bardzo się polubiły. Zostały koleżankami aż do śmierci Awiwy (zmarła w młodym wieku).
Pojechałem z Lusią i Anią na dworzec autobusowy, wsadziłem je do autobusu ekspresowego do Hajfy. W tamtym czasie była jedna wąska szosa do Hajfy, i jechało się nawet ekspresem godzinę czterdzieści piec minut.
Zostałem znowu sam. Zrobiło mi się smutno, nie miałem żadnych planów, postanowiłem więc iść do Syjonistów potwierdzić szikun, i powiedzieć, że wpłacę zaliczkę w ciągu miesiąca, bo miałem przyrzeczoną pożyczkę w sochnucie. Później miałem lekcję hebrajskiego, po której wróciłem do Ramat Icchak. Odrobiłem zadanie domowe i spotkałem się wieczorem z rodziną znajomych z Krakowa NICOLEJ SHOAH . C.D.N.
Poprzenie odcinki TUTAJ
Tekst zredagowala Anna Karolina Klys
Kategorie: wspomnienia