MARIAN MARZYŃSKI
Andrzej Wajda pojawił się w moim życiu we wczesnych latach 60., gdy zaprosiłem go jako jurora do programu telewizyjnego „Wszyscy jesteśmy sędziami”. Przez następne dekady, gdy przyjeżdżałem z emigracji filmować kolejne etapy polskiego wyzwalania się od gombrowiczowskiej formy – kierowałem na niego kamerę, bo był dla mnie papierkiem lakmusowym tego procesu.
Żeby narzucić się innym, artysta musi być sztuczny, pisał Gombrowicz. Sztuczność Wajdy polegała na prowokowaniu Polaków do refleksji na temat zakłamanej historii kraju, którą lansowała propaganda. Była to misja, która normalnie należy do artystów słowa, w filmie, z natury realistycznym – ryzykowna. Ale Andrzej został narodowym wieszczem i takim odszedł.
Poza jednym, nie wielbiłem jego filmów, przeszkadzała mi ich historyczność, kostiumy, sztuczność aktorów, którzy po jego śmierci mówią, ze ich kochał. Pewnie tak, ale była to miłość nieszczęśliwa, bo zdawał sobie sprawę, że odtwarzając historię rzadko udawało mu się tworzyć żywe postacie. Powiedział mi kiedyś: w Polsce nie ma scenariuszy. Jego talent filmowy najlepiej objawiał się w scenach, w których nie było pierwszoplanowych aktorów.
Wyjątkiem był „Popiół i diament”, kwintesencja rodzącej się powojennej Polski, utwór bezbłędny, o przejrzystej dramaturgii, grany „z krwi i kości”, objawienie talentu Wajdy, potem czasem gubionego w walce z cenzurą, gdy scenarzystom nie starczało odwagi i talentu.
Wajda wierzył w swoją misję uzdrowienia otaczającego go świata. Był jeszcze większym człowiekiem niż filmowcem.
http://studioopinii.pl/marian-marzynski-popiol-i-diament/
Kategorie: Uncategorized
Strzaly z ostrej amunicji pod Wajdy kierunkiem, komentarz jak cienka herbata jak ze slomki. Nie dlatego,ze ja go uwielbialem,ale szkoda,ze nie wspominasz o Ziemii Objecanej – lodzianin