Napisal i przyslal Heniek Grengras
Zredagowala Anna Karolina KLys
Jestem w Ramat –Icchak. Po odrobieniu zadania domowego z hebrajskiego poszedłem w odwiedziny do brata mojego kolegi. Mój kolega z krakowskiej organizacji Jehuda
zginął w obozie, a jego brat z żoną przeżyli, ale stracili dzieci, czteroletnie córeczki -bliźniaczki.
Teraz mieszkali w wynajętym małym domku. Dawid, bo tak miał na imię brat mojego kolegi, był jego wierną kopią. Jego żona Inka była w ciąży. Zaczęliśmy wspominać i opowiadać sobie o przeżyciach z wojny, a później zaczęliśmy zastanawiać się nad planami na przyszłość.
Dawid był, tak jak ja, księgowym z tym, że znał lepiej język hebrajski, bo pochodził z pobożnej rodziny.
Była propozycja, żebyśmy zapisali się na uniwersytet i zdobyli dyplomy, ale nie mieliśmy dokumentów ukończenia średniej szkoły. To nie byłoby wielkim problemem, bo w
Krakowie można było znaleźć odpisy świadectw, ale póki co mieliśmy ważniejsze sprawy. Przede wszystkim- musiałem znaleźć mieszkanie i pracę.
A tymczasem w Hajfie Ania miała zacząć chodzić do przedszkola. Pierwszy raz odprowadziliśmy ją wspólnie z Lusią. Serca się nam rozrywały, kiedy widzieliśmy ją przy okratowanej bramie, jak stała i z płaczem wołała: mamo, mamo! Ania znała tylko język polski i nie rozumiała co mówiła nauczycielka, do tego nigdy nie była w takim dużym gronie dzieci. Ale to wszystko trwało tylko kilka dni bo nagle wybuchła epidemia choroby Polio.
Zamknięto wszystkie szkoły i przedszkola. Nasza czwórka dzieci została w domu, bawiły się w holu albo w ogrodzie, a furtka w ogrodzeniu została zamknięta tak, aby nikt obcy nie miał wstępu do domu. Tak było aż do naszego przeniesienia się do wynajętego mieszkania w Ramat –Icchak.
Wracam do bieżących spraw.
Po spotkaniu z Dawidem wróciłem do mojego pokoju, i zacząłem się zastanawiać, co będzie następnego dnia. Frymka zawołała mnie na kolację i zaczęła wypytywać, co u mnie słychać. Miała dla mnie niespodziankę, okazało się, że tam gdzie ona pracuje poszukują człowieka do jakiegoś małego zlecenia. Wynagrodzenie za godzinę, a praca będzie do wykonania u siebie w domu. Dała mi adres w T.A. Szmuel mąż Frymki powiedział mi jeszcze jedną nowinę- okazuje się, że w domu obok mieszka pośrednik zajmujący się wynajmowaniem mieszkań, który mówi po polsku.
Następnego dnia, wcześnie rano, jeszcze przed wyjazdem do T.A. zapukałem do jego drzwi. Otworzyła mi młoda kobieta, i zapytała czego sobie życzę?
Odpowiedziałem, że poszukuje jej męża. Powiedziała, że on zwykle siedzi w kawiarni w Ramat-Gan i tam załatwia interesy.
Zapytałem, czy skoro mieszkam tuż obok, to może mógłbym przyjść do ich mieszkania kiedy wróci mąż? Wieczorem?
Przedstawiłem się, powiedziałem, że nazywam się Gringras.
Patrzę- a ona zupełnie zbladła i omal nie upadła! Zapytała czy ja jestem Henek, brat Zygi?
Zyga był jej dobrym kolegą w Krakowie, ostatni raz spotkała się z nim w sierpniu 1940 roku, tuż przed przymusowym wysiedlenie jego i rodziców do miasta Częstochowa.
Zaprosiła mnie do środka i zaczęła opowiadać wszystko, co wiedziała o mojej rodzinie.
Z Częstochowy przenieśli ich do Tarnowa. Tam zginęli w akcji w czerwcu 1942 roku, w święta Szawuot, kiedy Niemcy zamordowali ponad dziesięć tysięcy Żydów .
Rozpłakałem się. Pierwszy raz w życiu spotkałem kogoś, kto miał kontakt z moją rodziną , po tym jak wyjechałem z Krakowa w 1939 roku. Pierwszy raz słyszałem opowieść o tym co się z nimi działo, i o tym, że są pochowani we wspólnym grobie.
Tego dnia nie pojechałem już do T.A. Wróciłem do mieszkania tak jakbym szedł w tunelu, nic wokół nie widziałem i nie słyszałem.
Wszedłem do mojego pokoju, położyłem się na łóżku i zasnąłem. Spałem do południa, a później czekałem na spotkanie z mężem Haliny, bo tak miała na imię koleżanka Zygi. Wieczorem poszedłem do nich znowu. Drzwi otworzył mi młody, niski mężczyzna. Zaprosił do pokoju, właśnie jedli kolację, więc poprosił, bym siadł z nimi i coś zjadł. Postawił trzy kieliszki, nalał wódki i powiedział, że Halina opowiedziała mu o naszym porannym spotkaniu.
Pochodził z poznańskiego, z jego rodziny uratowali się matka, ojciec i czterej bracia, a on sam przetrwał Bergen-Belsen.
Po wspomnieniach i opowieściach o przeszłości, powiedziałem mu o moich potrzebach. Kiedy przedstawiłem mu swoje możliwości stwierdził, że na kupno mieszkania nie mam szans, nie mam nawet minimalnej sumy, żeby dostać pożyczkę z banku na mieszkanie. Nie pozostaje mi nic innego jak wynajęcie mieszkania.
Otóż, jest tu za pagórkiem, z tym że trzeba tam dojść z drugiej strony, dwupokojowe mieszkanko w małym domku. Gospodarz mieszka na piętrze, a mieszkanie jest na parterze. Podał mi adres, nazwisko gospodarza i lokatora. Powiedział, że niedaleko jest klinika Kasy Chorych, gdzie pracuje właściciel domku. Już wiedziałem, jakie będę miał plan na następny dzien. A do tego Meir, bo tak nazywał się mąż Haliny, nie weźmie ode mnie opłaty za pośrednictwo.
Wróciłem do mieszkania, Frymka i Szmuel byli już po kolacji i szykowali się do spania, ale wsłuchali mnie jeszcze. Okazało się, że znali gospodarza tego małego domku, on pochodził z miasta Buczacz i przyjechał do Palestyny w tym samym czasie co oni.
Po tym dniu, tak pełnym przeżyć, nie mogłem zasnąć.
Rano poszedłem do kliniki. Kiedy nadeszła moja kolej wszedłem do gabinetu, w którym przyjmował Kreps, mój przyszły gospodarz. Przedstawiłem się i powiedziałem, że chciałbym wynająć od niego mieszkanie, a jego adres dostałem od Meira. Podał mi swój adres i zaprosił mnie do siebie po pracy. Będzie tam też jego dotychczasowy lokator, który właśnie kupił mieszkanie i do świąt Rosz –Haszana opuści lokal, który chcę wynająć.
Później pojechałem do T.A. Udałem się pod adres pralni chemicznej znajdującej się w południowej części T.A
Właściciel pralni chemicznej również pochodził z Buczacza. Przyjechał tu w 1926. Był żonaty, miał dorosłego syna w wojsku i córkę w gimnazjum, mieszkał przy ulicy Bazel naprzeciw domu, w którym mieszka Pola. Odebrałem materiały, miałem raz w tygodniu otrzymywać zleconą pracę. Nie musiałem jej osobiście odnosić, bo Szmuel pracował w domu obok pralni. Odwiedziłem Cesię, która pracowała w biurze w budynku magistratu. Przyglądałem się pracy urzędników z zazdrością. Bardzo chciałbym mieć stałą pracę. Cesia poszła ze mną do restauracji robotniczej na obiad. Powiedziała mi, że podpytuje się w różnych oddziałach magistratu o wolną posadę dla mnie. Pożegnaliśmy się i dałem jej telefon do biura Szmuela, żeby w razie czego miała ze mną kontakt. Później poszedłem na lekcję hebrajskiego, a stamtąd do biura Sochnut, gdzie zostawiłem podanie o pożyczkę.
Zziajany, spocony ledwo dowlokłem się na stację autobusową, żeby zdążyć na spotkanie z Krepsem.
W domu zdążyłem jeszcze wziąć prysznic i poszedłem na spotkanie. Dom był na wzgórzu. Od strony ulicy szło się do niego po gorącym piasku. Czekał już na mnie dotychczasowy lokator. Po przywitaniu się zeszliśmy do mieszkania. Były to dwa małe pokoiki z maleńką kuchenką, która miała metr na dwa metry, okna wychodziły na ogród. Za czasów Mandatu Brytyjskiego był tam slik czyli schowek na broń. Kreps nie podał mi ceny, dopiero lokator powiedział, ile kosztuje wynajem. Nie pamiętam już jaka to była suma. Rozstaliśmy się, i obiecałem, że odpowiem następnego dnia Krepsowi, czy będę wynajmował to mieszkanie, czy nie. Chciałem najpierw poradzić się Szmuela i Frymki . Powiedzieli, że to dobre warunki i żebym je zaakceptował.
Tak więc, zawiadomiłem Krepsa, że jestem gotowy podpisać kontrakt.
Dostałem odpowiedz, że w poniedziałek po pracy dokumenty będą gotowe i wieczorem mam się zgłosić z zaliczką.
W piątek pojechałem do Hajfy. Podróż trwała długo, a dzień był chamsinowy, temperatura dochodziła do 30 stopni Celsjusza. Idąc ze stacji autobusowej zobaczyłem sklep z ubraniami. Kupiłem krótkie spodenki koloru khaki, koszulę, a dla Ani duża lalkę.
W domu była tylko Lusia, Jafa i dzieci. W środku było przyjemnie chłodno, bo dom miał grube mury, okna były pozamykane , a do tego stał w cieniu palmy. Radość nasza ze spotkania była wielka, ale najpierw poprosiłem o szklankę zimnej wody i poszedłem pod prysznic. Stałem parę minut po zimną wodą, o jak dobrze było pod prysznicem! Później nałożyłem krótkie spodnie, nowa koszulkę i w tym stroju wszedłem do pokoju. Wszyscy się zdziwili bo zupełnie się zmieniłem. Zdałem sprawozdanie Lusi po polsku, a później powtórzyłem wszystko Jafie po hebrajsku, by mogła ocenić moje postępy w nauce.
Wieczorem, z naszego okna było widać jak słońce tonęło w morzu.
Poszliśmy wszyscy: Zalko, Jafa z maleńkim dzieckiem, Janek brat Lusi, Lusia, Ania i ja, do mojej ciotki, która nas zaprosiła na piątkową kolację. Zebrała się tam prawie cała nasza rodzina. Rodzina Godhelf, w Izraelu nazywali się Har-El. Przywitali nas „Bruchim Habaim”, chociaż nie byli pobożni ale przestrzegali tradycji.
Stół był pięknie nakryty, były chały i kwiaty. Zanim podano jedzenie, wujek poprosił Janka aby odmówił kidusz, następnie podano jedzenie- faszerowane ryby i inne tradycyjne przysmaki. Oczywiście, część produktów kupiono na czarnym rynku. W czasie kolacji wujek opowiadał, że w 1933 wyemigrowali z całą rodzina i osiedlili się w Hajfie. Czworo jego dzieci wychowało się w kibucu, należeli do Hagany i walczyli w wojnie wyzwoleńczej. Teraz tylko jeden syn jest w kibucu, a reszta rodziny znalazła prace w mieście. Mój wuj pracuje w dużej piekarni i jest członkiem tej spółdzielni. Pokazywał nam dużo fotografii przysyłanych do niego od nas z Krakowa, z domu. To były jedyne fotografie naszej rodziny, które przetrwały.
Sobota szybko minęła, a wieczorem pojechaliśmy na Carmel do kawiarni w ogrodzie. Było tam bardzo przyjemnie, chłodno, grała muzyka a ludzie tańczyli. W niedziele nie pojechałem do T.A. Pojechaliśmy z Lusia I Ania do dzielnicy Chadar. Tam szukaliśmy w sklepach odzieży odpowiedniej do klimatu Izraelskiego. Kupiliśmy sandały, nakrycia głowy, okulary przeciwsłoneczne, sukienki dla Ani. Na zakupach nie mieliśmy żadnych problemów, bo w każdym sklepie mówiono po polsku.
W poniedziałek, bardzo wcześnie rano, pojechałem do T.A. Poszedłem na lekcje, a później do Cesi, żeby opowiedzieć jej o mieszkaniu.
Później wróciłem do Ramat-Icchak, zapukałem do drzwi Haliny. Miałem nadzieję, że przypomni sobie jeszcze jakieś szczegóły o moim bracie Zydze. Powiedziałem jej, że moja żona Lusia jest z domu Anisfeld. Okazało się, że piętro wyżej mieszka rodzina, która też się nazywa Anisfeld. Nie znałem dalszych krewnych Lusi, ale poszedłem tam. Otworzył mi młody mężczyzna, przedstawiłem się i powiedziałem, że moja żona nazywa się Lusia Anisfeld.
Ucieszył się! Okazało się, że znał Lusię, bo często nocował w ich mieszkaniu, kiedy przyjeżdżał z Jasła do Krakowa. On, wraz z żoną, zdołali uciec z Krakowa do Lwowa, a później, tak jak wszyscy uchodźcy, zostali wywiezieni na Sybir. Ponieważ był inżynierem i oficerem udało mu się i został przyjęty do Armii Andersa. Kiedy Armia była w Palestynie, podobnie jak inni Żydzi, zdezerterował. Jego żona wraz z rodzinami wojskowych przyjechała do Palestyny droga okrężną, przez Indie i Kanał Sueski. Teraz był inżynierem w Elektrowni w T.A. Przedstawił mi swoją żonę i pięcioletnią córeczkę.
Nie mogłem z nimi dłużej rozmawiać, musiałem wrócić do domu Szmuela i Frymki, bo zbliżała się godzina spotkania z Krepsem. Poprosiłem Szmuela, żeby towarzyszył mi w czasie podpisania kontraktu na wynajęcie mieszkania. Cdn.
Poprzednie czesci TUTAJ
Kategorie: Uncategorized