Uncategorized

Wspomnienia Krzysztofa Lozinskiego

Krzysztof Łoziński (ur. 16 lipca 1948 w Warszawie) – polski pisarz, publicysta, alpinista, mistrz i instruktor wschodnich sztuk walki, działacz opozycji antykomunistycznej w okresie PRL.

Jego ojciec Jerzy Łoziński był architektem, matka Danuta lekarką. Ukończył w roku 1967 Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Czackiego w Warszawie W latach 1967–1968 studiował na Wydziale Fizyki, a od 1970 Wydziale Matematyki i Mechaniki, w 1976 absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. W marcu 1968 za zbieranie podpisów przeciw zakazowi wystawiania Dziadów w Teatrze Narodowym został relegowany ze studiów i powołany do zasadniczej służby wojskowej. W latach 1976–1977 był nauczycielem fizyki w Liceum Zawodowym im. Emiliana Konopczyńskiego w Warszawie. W latach 1980–1982 pracował w jednej z pracowni Teatru Wielkiego w Warszawie.


 

O pałującej ludzi milicji ułożono piosenkę – krakowiaczka:

„Albośmy to jacy tacy
Moczarowi wilkołacy,
Stalowa czapeczka,
Gumowa pałeczka,
I łzawiące gazy
Na wszystkie zarazy”

Niespodziewanie aktualna stała się nagle stara lwowska piosenka:

„O północy się zjawili jacyś dwaj cywili,
Nic nikomu nie mówili, tylko w mordę bili”.

Dodano do tego całkiem nowy refren:

„Pan prokurator ma rację,
Mamy w Polsce demokrację”.

Nazwisko Moczar (Mieczysław Moczar – minister spraw wewnętrznych) przerobiono natychmiast na „Czar MO”. Z nazwisk partyjnych notabli ułożono „Drogę do socjalizmu”: „z Gomułką, Motyką i Kociołkiem, przez Moczary Wieczorkiem, z westchnieniem na ustach; och ta Mitręga”. Inna układanka z nazwisk przedstawiała „Widok z Pałacu Kultury”: „Moczary, Moczary, gdzieniegdzie Kępa, na Kępie Kąkol porasta, a hen w dalekim Golędzinowie bydło się pasie, zaś na horyzoncie Piasecki, Piasecki, Piasecki…”. Młodszym czytelnikom muszę wyjaśnić, że Golędzinów to dzielnica Warszawy, w której mieściły się koszary milicji, a ów Piasecki na horyzoncie to oczywiście Bolesław Piasecki, przedwojenny faszyzujący nacjonalista i antysemita, w tamtym czasie hołubiony przez komunę.

Absolutnym przebojem podziemnej satyry było jednak ułożone przez anonimowego autora rzekome przemówienie Gomułki nawiązujące do prawdziwego przemówienia, w którym atakował on „syjonistów”, „wichrzycieli”, a imiennie Henryka Szlajfera, Janusza Szpotańskiego i Pawła Jasienicę. Użyto w nim wielu prawdziwych zwrotów partyjnej nowomowy.

Leciało to tak:

„Każda stracona snopowiązałka, to woda na młyn zachodnioniemieckich imperialistów. Na przykład pewien rolnik w Białostockiem obsiał pięć ha własnym nasieniem. Przed wojną nie mieliśmy nic, a teraz mamy 14 razy więcej. Staliśmy na skraju przepaści, a zrobiliśmy wielki krok naprzód. Produkujemy już półprzewodniki, a wkrótce zaczniemy produkować całe przewodniki.

A taki Szlajfer, ni to pies ni wydra, ni coś na kształt świdra. A taki Paweł Jasienica, wielka męska ladacznica, krwawy watażka, pomocnik Łupaszki spod Białegostoku. I tacy ludzie nazywają mnie ciemniakiem. Niektórzy twierdzą jakoby jestem nie inteligentny. Na dowód tego przytoczą parę liczb z pamięci: 3, 12, 17, 24, 37, 42 i dodatkowa 48 – żużel.”

Gomułka naprawdę powiedział o Szlajferze „ni to pies ni wydra, ni coś na kształt świdra” i nazwał Jasienicę „krwawym watażką, pomocnikiem Łupaszki spod Białegostoku” (bo nie mógł przecież powiedzieć „spod Wilna”, wówczas miasta „rdzennie radzieckiego”). Te liczby, to oczywiście wyniki Totolotka (młodsze pokolenie może nie kojarzyć). Zwroty: „Przed wojną nie mieliśmy nic, a teraz mamy 14 razy więcej” i o „obsianiu pięć ha własnym nasieniem” rzeczywiście w przemówieniach Gomułki padły, tyle że przy innych okazjach.

Gomułka nie mógł też przeboleć nazwania jego reżimu „dyktaturą ciemniaków” i naprawdę powiedział o Szlajferze, Jasienicy i Szpotańskim „i tacy ludzie nazywają mnie ciemniakiem”. W środowisku taternickim pojawił się natychmiast dowcip, że w Tatrach jest Szczyt Gomułki, dawna nazwa Ciemniak.

W prasie pojawiły się teksty sejmowych przemówień partyjnych towarzyszy. Przemówienie tow. Ozgi-Michalskiego zaanonsowane było tak: „Poseł Ozga-Michalski (poeta)”. Wypadało to czytać tak: „poseł Ozga-Michalski w nawiasie poeta”. A przemówienie tego towarzysza było zresztą pyszne i też stało się satyrycznym przebojem, choć jego tekstu nie przekręcono. „Poezja” Ozgi-Michalskiego rzeczywiście była aż tak głupia: „Nasz orzeł biało-czerwony obrastał stalowymi piórami od Lenino do Berlina, a teraz chcą go syjoniści oskubać”.

Wielkim przebojem tamtego czasu była „Ballada o Gagarinie”, której niestety nie mogę przytoczyć w całości, bo nie mam praw autorskich (mimo usilnych poszukiwań nie udało mi się ustalić, kto jest tego autorem, a szkoda, bo utwór może ulec wkrótce zapomnieniu i przepaść w pomroce dziejów. Autorze zgłoś się!!!). Z konieczności muszę to dzieło tylko omówić.

Zaczynało się od tego, że Jurij Gagarin żył na Syberii „w chatynce z brzozy karelskiej” i czytał książki Juliusza Verne´a. Pewnego dnia porwali go Kozacy, wsadzili do kibitki i zawieźli do Moskwy. W Moskwie mu dali „waciak kosmiczny, co złote miał epolety”, Dali mu także „torbę z kompasem i mapą, w kabinie wisiał portret Nikity nad pozłacaną kanapą”. Gagarin poleciał w kosmos i wylądował „w miejscu wiadomym od dawna” i „wśród kukurydzy”. Kończyło to się zwrotką:

„I wielka szkoda,
Że w noc kwietniową,
Z ogromnym smrodem tych spalin,
Wleciał w kosmos nie cały Związek,
A tylko jeden Gagarin.”

Na fali wydarzeń marcowych parł do władzy Edward Gierek i jego śląscy towarzysze (Grudzień, Szydlak, Kruczek…). Warszawska ulica przyrównywała partię do baru mlecznego: „same ruskie, śląskie i leniwe”. Krążył też dowcip o spisie powszechnym, według którego Polska miała być „Moczarstwowa” i mieć 34 miliony ludności, na które składało się „milion radnych, 3 miliony zaradnych i 30 milionów bezradnych”. Spis miał też ujawnić główne wyznania: „Gierkokatolicyzm, prowiesławie, kawalerowie Mieciowi, a reszta to protestanci”.

Powiedzonko: „na nic Kruczki i Gierki, gdy w Kociołku obierki” powstało później, w 1970 roku. Ale to już inna bajka.

W ponurym czasie pomarcowym nastąpił represyjny pobór do wojska i napad („z bratnią pomocą”) wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Kilka zespołów piosenkarskich, w ramach intelektualnej prostytucji, nagrało wówczas „wojskowe” piosenki. Najbardziej wredne z nich to „Przyjedź mamo na przysięgę” i „Po ten kwiat czerwony”. Dziś odbierane są one neutralnie, bo nikt nie pamięta kontekstu, studentów represyjnie wcielanych do wojska po wyrzuceniu z uczelni i tego, że owym „kwiatem czerwonym” miała być krew polskiego żołnierza przelana w czasie tłumienia Czeskiej i Słowackiej wolności.

W wojsku (gdzie wówczas wylądowałem prosto z Wydziału Fizyki UW), przerobiono nieco ich teksty:

„Przyjedź mamo na przysięgę,
Zaproszenie wysłał szef,
Prawą mi urwało rękę,
Przyjedź, zobacz, twoja krew.”

W piosence „Po ten kwiat czerwony” przerobiono słowa: „żołnierz dziewczynie nie skłamie, chociaż jej prawdy nie powie, żołnierz zarzuci broń na ramię, wróci, to wtedy opowie” na:

„Partia żołnierzom nie skłamie,
Chociaż im prawdy nie powie,
Żołnierz zarzuci broń na ramię,
Wróci, to wtedy się dowie.”

Do tekstu tej piosenki wprowadzono też zdanie: „Czechów, co pomoc wzywali, będą żołnierze szukali”.

Na koniec przypomnę jeszcze pewną żołnierską piosenkę, wówczas popularną w wojsku, a dobrze oddającą prawdziwe nastroje wśród żołnierzy. Była to „Rezerwa” w starej wersji, później zastąpionej obecną wersją głupią i ordynarną.

„Dzisiaj rezerwa w szeregu staje,
Młodszym kolegom broń swą oddaje.

Młodsi koledzy za broń chwycili,
Poszli do lasu i wódkę pili.

Matka się pyta, gdzie przebywałeś,
Że prze dwa lata nic nie pisałeś.

W wojsku służyłem, to nic dziwnego,
Zamiast urlopu dycha ścisłego.

A jak nie ścisły to prokurator,
Bo on się szkolił i czeka na to.

Nasz prokurator to ładny kwiatek,
Jak przy… to dziesięć latek.

I dziesięć latek trzeba odsiedzieć,
Za to, że w wojsku jadło się śledzie.

A jak nie śledzie to mamałyga,
Jeszcze się nie zje, a już się rzyga.

Nie mamałyga to co dzień kluski,
bo wojsko polskie, a rząd jest ruski.”

To była autentyczna twórczość ludowa, ale na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu na pewno tego nie śpiewano.

Drugiej stronie konfliktu żartu się nie udawały. „Aktyw młodzieżowy” warszawskiego ZMS-u wygenerował tylko jedną, raczej żałosną fraszkę na Michnika i Szlajfera: „Adam M,. lecz nie Mickiewicz, Henryk S., lecz nie Sienkiewicz, oraz innych mniejszych stu, rozrabiało na UW.”

2700 osób wsadzono do więzień, jeszcze więcej relegowano ze studiów i wcielono do wojska, ale komunie nie udało się pokonać naszego poczucia humoru.

Przyslal Wiktor H

http://www.kontrateksty.pl/files/news/20080322110532.html

Kategorie: Uncategorized

1 odpowiedź »

  1. Inna, znana wersja „do Gomułki”: „Polska droga do komunizmu: Z Gomułką w kieszeni, z Motyką w dłoni, z Kociołkiem na plecach brnąc przez Moczary, skacząc z Kępy na Kępę”.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.