Uncategorized

Rozmowa z Tadeuszem cz. 2

 

Marian Marzynski

 


MM: Przeczytam ci coś z okładki mojej książki „Sennik Polsko – Żydowski”:

„Świadectwo ocalającej mocy humoru, dzięki której pamięć historii przestaje być niebezpieczna, staje się inspiracją do tworzenia alternatywnych scenariuszy własnego życia, mitów i snów” …

… i mój cytat: „Życie jest jedną wielką rozmową ze sobą. Próbuję ją rejestrować”.

Ty rozmawiasz ze sobą zdjęciami. Nie mieszkając w Polsce, nigdy ich nie widziałem, ale uderza mnie w nich ta sama szczerość, jaka odkryłem u ciebie, gdy poznaliśmy się 60 lat temu.  Moje dokumenty filmowe też wydają się ludziom szczere. Można być dobrym filmowcem, ale trzeba mieć jeszcze coś i ty to masz: tym zdobywasz swoje modelki, nie ważne czy śpisz z nimi, czy nie, one cię kochają.

TR: W życiu było inaczej.

MM: Zostawiały cię?

TR: Robiłem im ich ulubione kotlety mielone, a potem odchodziły. Nie udało mi się, jak tobie, mieć jednej żony przez ponad 50 lat, która każdego rana kroi ci organiczny szczypiorek. Ja musiałem walczyć o każda kobietę i na ogół przegrywałem.

MM: W moim życiu towarzyskim dużą rolę odgrywał skuter Lambretta. Byłem posiadaczem pierwszej albo drugiej lambretty w Warszawie, wożenie dziewczyny na amazonkę, to był szpan.

TR: W którym roku kupiłeś lambrettę?

MM: W 1956. Facet, który ogłosił w gazecie „Sprzedam Lambrettę, 22 tysiące złotych”. Zabrałem rodzicom wszystkie ich oszczędności.

TR: Ja kupiłem Lambrettę na Śląsku w roku 1958. To był sklep dla górników, ale górnicy nie chcieli ich kupować, Kossakowski się dowiedział, że można kupić bez karty górniczej, tylko były strasznie drogie. Myśmy tam pojechali i każdy z nas kupił sobie Lambrettę.

MM: Kto stoi obok twojej Lambretty na tym zdjęciu?

TR: Krasicka, Eustachy i jego dziewczyna, ja jestem autorem fotografii. Teraz byśmy powiedzieli, że wchodzę w świat hipsterów.

MM: Ubieraliśmy się po zachodniemu, zobacz jak ja wyglądałem w 1962 roku: garnitur z alpagi, uszyty przez teatralnego krawca z materiału kupionego w Paryżu u polskich Żydów –francuskich komunistów, którzy nie mogli się doczekać wejścia Sowietów do Francji i urządzenia sprawiedliwego ustroju społecznego. Krawiec z Teatru Narodowego szył garnitury z żurnali amerykańskich, dziesięć lat po tym jak były tam modne, ale w Polsce to był ostatni krzyk. Trzeba jednak było mieć zagraniczny materiał, w państwowych sklepach nic ciekawego nie było.

TR: Ja też miałem marynarki szyte u krawca na miarę, ale jeśli chodzi o zachodni sznyt i to co cechowało np. alpagowców, to ja miałem tylko koszulę non-iron. Musiałem mieć koszulę non-iron, bo mnie to strasznie bawiło, że nie trzeba prasować, poza tym one zupełnie inaczej trzymały kołnierzyk niż te peerelowskie. Ukazały się też cieniusieńkie płaszcze przeciwdeszczowe, nie pamiętam z czego one były.

MM: Ortalionowe.  z NRD.

TR: To NRD produkowało ortalion, a nie RFN?

MM: NRD kradło technologie z NRF.

TR: Jedyne dwa atrybuty kapitalizmu, które były na moim ciele, to była koszula non-iron i płaszcz ortalionowy.

MM: Nie powiesz mi, że nigdy nie wybrałeś się na ciuchy na Targową…

TR: Była taka piosenka „Idzie fagas Targową ulicą,  przed nim dziwka z rozciętą spódnicą, strasznie go podnieca ta rozcięta kieca, hej, hej, hej, boogie-woogie”. Dla mnie tam było drogo. Ja nie zarabiałem jak ten chłopiec, który w Paryżu kupował materiał z alpagi.  W jakim teatrze szył ten twój krawiec??

MM: W Narodowym. Dawał termin cztery tygodnie, po czym po sześciu nie dotknął roboty. Miałem z nim umowę, że za każde niedotrzymanie terminu, on mi odliczał 10 procent od należnej mu sumy.

TR: Miałeś żydowską głowę. Mój krawiec był słowny.

––

MM: Co to za zdjęcie?

TR: Moskwa, 1960 rok. Olbrzymie i nieludzkie miasto.

MM: Twoja nienawiść do kacapów?

TR: Tak, ale zaczepia mnie facet w restauracji i coś ma mi do powiedzenia. Jest sfrustrowanym dziennikarzem sportowym, mówi, że wołałby być dziennikarzem politycznym, boje się z nim rozmawiać, bo nie wiem, czy nie jest takim z NKWD, który chodzi po knajpach i zaczepia cudzoziemców. Drugi to był górnik z Donbasu. Przyjechał na trzy dni urlopu, chciał mnie zaprosić na obiad. Ciekawe, że tych dwóch Rosjan bez pytania rozpoznało we mnie Polaka.

MM: Po zachodnim ubraniu.

TR: Przyjechałem, żeby fotografować sowieckie modelki. To były uprzywilejowane panienki.

MM: Ja wciąż widziałem w Rosjanach wyzwolicieli.  Robiłem film o sowieckich żołnierzach, którzy wyzwalali Polskę.  Film powstał ze zdjęć z kronik filmowych z 1945 roku, gdy Polacy witali ich kwiatami. Po pokazaniu tych zdjęć w telewizji sowieckiej próbowałem ich odnaleźć, Niestety spośród tych, co się zgłosili, większość została wyeliminowana przez cenzurę, która uznała, że nie mogą reprezentować Związku Radzieckiego, bo albo się rozpili albo są politycznie niepewni. Trochę z nich zostało: między innymi kobieta-lekarka, kapitan Armii Czerwonej, która odebrała poród na wsi rzeszowskiej, po latach przyleciała wojskowym helikopterem do tej wsi i spotkała się przed kamera z kobietą, która miała już dwudziestoletnią córkę.

TR: Dobrze ci się pracowało z Rosjanami?

MM: Moja sowiecka producentka, Żydówka, zakochała się we mnie. Ja miałem 25 lat, ona 40, próbowała mnie upijać. Po wypiciu płakała: cała jej rodzina żydowskich komunistów została wymordowana przez Stalina. Przy mnie jako Żydzie, czuła się bezpiecznie. W Odessie musiałem ją wyprowadzać z hotelu na trzaskający mróz, żeby wytrzeźwiała, Po moim ślubie z Grażyną odwiedziła nas w Polsce z dwojgiem dzieci i powiedziała: „Ja już stąd nie wyjadę”. Pomogliśmy jej wynająć mieszkanie.

TR: Została na stałe?

MM: Nie, wróciła, bo miała robotę w wytwórni filmów dokumentalnych w Moskwie.

TR: Spodobało ci się w Rosji?

MM: Nie spodobał mi się ustrój, ale czułem sympatię do Rosjan, którzy nie mogli się z niego wyzwolić. Ty, fotografując modelki, mogłeś tego nie zauważyć.

–-

MM: A to co zdjęcie?

TR: Kabaret studencki w Gdańsku. Wowo Bielicki robił.

MM: Nazywał się “Bim Bom?  Moja Grażyna, która chodziła z Afanasjewem, była w skeczu, w którym przechodzi dziewczyna przez scenę i ktoś zza sceny mówi „Ale dupa!”, codziennie była inna dziewczyna, raz to była żona Zbyszka Cybulskiego, raz żona Kobieli, to był taki wewnętrzny dowcip.

– –

MM: Jak myśmy sobie z tą Polską Ludową radzili? Ja byłem entuzjastyczny na początku; potem, w wieku lat 13, krzyknąłem przez otwarte okno „Partia śmierdzi!”. Partyjny ojciec natychmiast zamknął okno, mówiąc mi, że jestem nieodpowiedzialny i taki już pozostałem.

TR: Ojciec partyjny?

MM: Był inżynierem budowlanym, zapisał się do partii, bo inaczej nie mógłby nic robić, ja odkryłem, że jest to ustrój bez sensu, ty przyniosłeś do tego ustroju uprzedzenia, których ja nie miałem. Byleś starszy, w czasie wojny dużo widziałeś, miałeś inna perspektywę. Ale pewnym momencie i ty i ja musieliśmy się adoptować, ja miałem lambrettę, ty miałeś lambrettę, prowokowaliśmy tym produktem zgniłego świata zachodniego.

TR: Kiedyś zapytano pewna panią, co jej się najbardziej podoba w Niemczech Zachodnich , Powiedziała: to, że może tu kupić towary, które są nikomu niepotrzebne.

MM: Wydawało mi się, że spotkaliśmy się w roku 1967 na jakimś party warszawskiej elity artystycznej (tak zwani “wszyscy”, albo “górne piec tysięcy”), i że Grażyna moja miała duży brzuch i ty powiedziałeś, że chciałbyś przyjść i sfotografować nasze dziecko.  Ale te zdjęcia przypominają mi, że poznaliśmy się dużo wcześniej, W 1963 roku zaprosiłem cię do Wieliszewa, bo wiedziałem, że tam będzie rozróba.  To był ostatni mój program telewizyjny “Wszyscy jesteśmy sędziami”, po którym cenzura zdjęła całą serię 42 odcinków dotąd nadanych. Była to historia o kobiecie, której lokalny kacyk partyjny pozwolił prowadzić ciężarówkę bez prawa jazdy, i która zabiła dziecko w tej wsi, a ponieważ miała kontakty partyjne, dali jej tylko dwa lata więzienia, gdy wieś uważała, że ona nigdy z pierdla nie powinna wyjść. Ściągnąłem całą wieś na taki sąd, a jak się towarzysze partyjni w telewizji o tym dowiedzieli, uznali to za niebezpieczne i postanowili nie nadawać tego programu na żywo, a nagrywać na telerecordingu, bo chcieli mieć dowód, że ja robię antypartyjną robotę, pokazali to w KC: dotychczas się skurwysynowi udawało, a teraz mamy go w ręku. Paradoks polegał na tym, że partia bez przerwy mówiła, że krytyka ustroju jest potrzebna, bo jak będziemy krytykować, to go naprawimy…

TR: … ale partii nie wolno było krytykować…

MM: Nie, ponieważ mieliśmy najwspanialszy ustrój na świecie, który trzeba ulepszać, nie likwidować. 42 razy mi się udało, a za 43 razem nie, bo wieś Wieliszew powiedziała, że żyjemy w państwie partyjnych oszustów. (cdn)

http://studioopinii.pl/marian-marzynski-rozmowa-z-tadeuszem-2/

Kategorie: Uncategorized

1 odpowiedź »

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.