Uncategorized

Cisza w Treblince

Złożono tu w sumie 17 tysięcy kamieni, na 217 wypisano nazwy miejscowości, z których przywieziono tu Żydów, żeby ich zamordować. Na 11 wyryto nazwy państw, z których ich przewieziono, ale tylko na jednym z nich widać imię i nazwisko: JANUSZ KORCZAK (HENRYK GOLDSZMIT) I DZIECI. Na nim mniejsze i większe kamienie, mały bukiet sztucznych białych róż, pod nim flaga Izraela i kilka świec jorcajtowych. A dla mnie wielki znak zapytania w związku z tymi świecami.


Zgodnie z tradycją żydowską świece jorcajtowe zapala się w rocznicę śmierci danej osoby. W przypadku Janusza Korczaka i dzieci z Domu Sierot, które zginęły w Treblince, nie wiadomo, kiedy dokładnie to się stało. Nie jest nawet pewne, czy Korczaka zamordowano w obozie czy może zmarł w drodze. Relacje świadków są sprzeczne. Według jednych w dniu, kiedy Korczak z dziećmi szedł przez getto na Umschlagplatz, świeciło słońce, według innych padał deszcz. Jedni mówią, że niósł dwoje najmłodszych na rękach, inni mówią o jednym, a jeszcze inni wcale o tym nie wspominają.

Ale co nieco wiemy. 5 lub 6 sierpnia 1942 r. Korczak i inni pracownicy Domu Sierot towarzyszą ok. 200 wychowankom w ostatniej drodze. Tylko dorośli wiedzą, co będzie. Dzieciom mówi się, że jadą na wieś.

Kamień poświęcony Januszowi Korczakowi (Henrykowi Goldszmitowi) i Dzieciom. Fot. Agnieszka Zagner

Fikcyjne wszystko prócz śmierci

22 lipca 1942 r. rozpoczęła się tzw. akcja likwidacyjna w warszawskim getcie. Niemcy obwieścili, że Żydzi mają być „przesiedleni na Wschód” i mogą wziąć ze sobą 15 kilo bagażu. Codziennie z Umschlagplatzu organizowane są więc wywózki, codziennie od 3 do 8 tys. osób pakuje się do bydlęcych lub towarowych wagonów do Treblinki. Akcja trwa 46 dni, w tym czasie drogę tę pokonuje 250 tys. Żydów z Warszawy.

Pierwszy transport przybywa tu rano 23 lipca. Kiedy Żydzi przybywają do obozu, widzą rampę kolejową, wysoki płot z drutu kolczastego i drewniany barak, który z czasem przemalowano na fikcyjny dworzec kolejowy, z fikcyjnym rozkładem i zegarem, który był pewnie jedynym niefikcyjnym przedmiotem w tym świecie.

Niemcy musieli do końca podtrzymywać iluzję, w którą wielu chciało wierzyć: że jadą „na wschód”. Więc pozwalano zdeponować bagaże, za które wydawano nawet pokwitowania. „Są tacy – pisze Rachela Auerbach w dokumentach Archiwum Ringelbluma – którzy trzęsą się nad tymi kwitami, zwracają uwagę, by wszystko było dokładnie wymienione, żeby »potem« nic im nie przepadło. Wielu jednak wkrótce przestaje – zaczynają rozumieć, że tablice z napisami to straszydła, maszkary, które mają ich oślepić. Widzą przede wszystkim sterty ubrań i butów, które wszędzie się tu walają. Niemal każdy, kto próbuje opisać swoje pierwsze wrażenie po zobaczeniu Treblinki, opowiada o ukłuciu w sercu pojawiającym się po przyjeździe: »Tyle odzieży, a gdzie są ludzie?«. Odpowiedź przynosi częściowo zmysł węchu”.

Po zejściu z rampy przybyłych przeprowadzano przez bramę, gdzie rozdzielano kobiety i mężczyzn. Czasem wybierano silnych albo takich, którzy mieli konkretny fach w ręku (jak Samuel Willenberg, który powiedział, że jest murarzem), albo muzyków (bo w obozie działała orkiestra). Dzięki temu nieliczni dostawali bilet na życie, który w większości przypadków oznaczał jedynie odłożenie wyroku.

Osoby starsze i chore, które nie mogły o własnych siłach iść do komór gazowych, albo dzieci bez opiekunów, były prowadzone do tzw. lazaretu. Nie był to jednak prawdziwy szpital, tylko barak z flagą czerwonego krzyża i ludźmi udającymi lekarzy. Bo i tu wszystko było fikcyjne. Starzy i chorzy nie trafiali pod czyjąkolwiek opiekę, po wejściu na teren „lazaretu” otrzymywali strzał w tył głowy i wpadali do dołu.

Calosc TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.