Uncategorized

Anna Bella Geiger: Sami strzeliliśmy sobie w stopę

Z żydowską artystką pochodzenia polskiego, należącą do brazylijskiej awangardy sztuki abstrakcyjnej lat 50. XX wieku, rozmawia Agnieszka Sural. W 2017 roku odbyła się pierwsza indywidualna wystawa 84-letniej Anny Belli Geiger w Polsce – zorganizowana przez artystkę Paulinę Ołowską i galerię Fundacji Razem Pamoja w Krakowie.


Agnieszka Sural: Mówi Pani po polsku?

Anna Bella Geiger: Kiedy ludzie pytają mnie, czy mówię po polsku, odpowiadam, że nie. Najprawdopodobniej dlatego, że moja matka bardzo szybko naczyła się portugalskiego. Moi rodzice rozmawiali po polsku w domu, kiedy nie chcieli, żebyśmy z moją siostrą zrozumiały, co mówią. Rozpoznawałam jedynie dźwięki. Nigdy wcześniej nie byłam w Polsce, ale gdy słyszę kogoś mówiącego, wiem, że to jest język polski. Na co dzień moi rodzice używali jidysz. Jako imigranci, krok po kroku, coraz częściej stosowali portugalski.

Skąd pochodzili rodzice?

Mój ojciec urodził się w Łodzi, a matka w Ostrowcu Świętokrzyskim, gdzie mieszkały ich rodziny i tam też się pobrali. Ojciec nazywał się Waldman, a Juwen to było panieńskie nazwisko mojej matki. W 1922 roku ojciec wyemigrował do Rio de Janeiro, ówczesnej stolicy Brazylii. Po nim przyjechała matka. Jej kuzyn i brat również się tam przenieśli. Reszta rodziny została, nie byli w stanie się przeprowadzić.
W Polsce mój ojciec produkował damskie torebki skórzane. Należał do związku robotniczego – socjalistycznego Bundu. Kiedy wyjechał do Rio, wziął ze sobą walizkę pełną tych torebek. Niektóry z nich do dziś się zachowały. Zawsze je lubiłam. Wciąż są bardzo modne, w stylu Art Déco. Pokazałam je na mojej pierwszej wystawie w Polsce – zorganizowanej w kwietniu 2017 roku w Krakowie przez Paulinę Ołowską i Fundację Razem Pamoja.
W Rio ojciec pracował w różnych fabrykach skóry. Pewnego dnia postanowił nauczyć się szyć damską odzież. Był dobrym rzemieślnikiem, był jak artysta. Projektował bardzo wyszukane ubrania. W 1945 otworzył swój sklep z sukienkami haute couture, który nazywał się Ninon Modas. Razem z matką prowadzili go przez prawie 30 lat. Zamknęli w latach 70., gdy powstały nowe plany urbanistyczne i rozpoczęła się budowa metra w okolicach, w których był sklep. Zburzono większość starych domów, ten, w którym mieszkaliśmy także. Ojciec dalej pracował, ale już w naszym nowym domu.

W domu kultywowaliście polską tradycję?

Gdy byłam mała, matka nam gotowała – placki ziemniaczane, barszcz, buraki, kaszę, uszka, chrzan i zupę grzybową. Wiedziałam, że to polskie dania. Grzyby i kaszę raz na jakiś czas przysyłała nam babcia. Nie było łatwo znaleźć wtedy kaszę w Rio! Mój ojciec z kolei lubił robić wycinanki z papieru. Tworzył olbrzymie mandale kwiatowe, ale również papierowe abażury do lamp. To też mi się kojarzy z Polską.

Gdy Paulina Ołowska zaprosiła mnie, żebym wykonała performans w czasie trzeciej edycji jej projektu „Mycorial Theatre” w 2016 w galerii Pivô w São Paulo, nie wiedziała o moich polskich korzeniach. Po tym projekcie wysłała mi suszone grzyby. Płakałam, gdy otworzyłam przesyłkę, bo grzyby były ostatnią rzeczą z Polski, którą babcia wysłała nam w 1939 roku. Potem straciliśmy kontakt z całą rodziną.

Czuje się Pani Polką?

Calosc TUTAJ

Przyslala Rimma Kaul

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.