wspomnienia

„Pierwszy obywatel wolnej Polski”

W San Francisco wiosną 1945 r. odbyła się konferencja założycielska ONZ. Na scenie wisiały flagi państw całego świata. Zabrakło jednej – polskiej. Artur Rubinstein, światowej sławy pianista, miał zagrać przed możnymi tego świata. Furia, wściekłość – tak opisze uczucie, które go wtedy opanowało. „Ja tego nie mogę tolerować. Proszę wstać” – zażądał od sali. I ostentacyjnie, z narastającą wściekłością, zagrał Mazurka Dąbrowskiego.
Samowolna zmiana programu światowej konferencji, jakiej dokonał jeden z najwybitniejszych pianistów XX wieku, odbiła się szerokim echem. Po odegraniu polskiego hymnu rozległ się huragan braw. Sowiecka delegacja, której przewodził Wiaczesław Mołotow, zmuszona do powstania w czasie hymnu niepodległej Polski, nie kryła wściekłości.

Mężowie stanu, którzy przybyli do San Francisco, na czele z prezydentem Stanów Zjednoczonych Harrym Trumanem, znali Rubinsteina jako wirtuoza fortepianu, genialnego wykonawcę utworów Chopina, Brahmsa, Mozarta czy Beethovena. Z wieloma z koronowanych głów się przyjaźnił.
Znali go także jako bohatera licznych romansów i legendę rozrywkowej bohemy. Ale Maestro Rubinstein – dziecko biednej, łódzkiej ulicy, które zrobiło niewyobrażalną karierę w największych salach koncertowych świata – czuł się przede wszystkim niezłomnym polskim patriotą. Dlatego postanowił wygarnąć światu, w tym wielu przyjaciołom, co sądzi o ich nikczemności. I samobójczej ustępliwości wobec sowieckiego chamstwa.
Wiedział, o czym mówi. Był przecież jednym z najlepszych wykonawców utworów Chopina i najważniejszych popularyzatorów utworów swojego przyjaciela Karola Szymanowskiego, z którym wiele najpiękniejszych chwil spędził w jego rodzinnym majątku – Tymoszówce. Komuniści spalili Tymoszówkę, wyrąbali otaczający dworek park, a fortepian, na którym grywał Rubinstein, utopili w stawie.

Nienawiść do rosyjskiego hymnu

Nikt z przybyłych do San Francisco mężów stanu, którzy słuchali Mazurka Dąbrowskiego, nie wiedział z pewnością, że edukacja Rubinsteina – co opisał później w swych wspomnieniach „Moje młode lata” – rozpoczęła się 41 lat wcześniej właśnie od nauki hymnu.

Był to jednak hymn rosyjski, którego przymusowo zaborca kazał mu nauczyć się w łódzkiej szkole. „Nienawidziłem tego, buntowałem się przeciwko narzucaniu mi czegoś równie obcego. Nienawistna atmosfera szkoły uświadomiła mi, że kocham Polskę” – wspominał.

Kochał miasta swojego dzieciństwa, Łódź i Warszawę. O stolicy okupowanej przez Rosję Polski pisał: „Z nienawiścią patrzyłem na rosyjskie tłumaczenia umieszczone nad polskimi szyldami, ale o największą wściekłość przyprawiały mnie wzniesione w najbardziej widocznych miejscach pomniki upamiętniające rosyjskie zwycięstwa lub będące wyrazem hołdu dla polskich zdrajców”.

Do ulubionych anegdot Rubinsteina należała oparta na faktach opowieść przytoczona we wspomnieniach „Moje młode lata”. Pewien nowo mianowany rosyjski gubernator polskiego miasta zawezwał wszystkich co znaczniejszych obywateli i przemawiając z wielką elokwencją, wzywał ich do składania hojnych datków na pomnik rosyjskiego generała, który uśmierzył polskie powstanie: „Jemu to zawdzięczacie – zakończył – że znów należycie do naszej Świętej Mateczki Rosji i do naszego Ojczulka-cara”. Obecni, ponuro kiwając głowami, deklarowali się: ten da pięć rubli, inny dziesięć. Gubernator był wniebowzięty – odwalił solidny kawał roboty, co z pewnością zostanie należycie ocenione w Petersburgu.
– Dziękuję wam, panowie – powiedział. – A kiedy moi adiutanci mogą przystąpić do zbierania pieniędzy?
– Pieniądze? Kto mówił o pieniądzach? – zdumiał się najstarszy z Polaków. – Wolelibyśmy to odsiedzieć. Pięć rubli to mniej więcej dziesięć dni aresztu, dziesięć rubli to piętnaście dni i tak dalej.

Mleko złodziejki Tekli

Urodził się 28 stycznia 1887 r. w Łodzi, która była najmłodszym, ale już drugim co do wielkości po Warszawie miastem w Polsce. Jednocześnie – drugim po Moskwie ośrodkiem przemysłowym w rosyjskim cesarstwie. Mniej więcej w połowie XIX wieku car Mikołaj I, dążąc do stworzenia nowoczesnego przemysłu wełnianego i bawełnianego, zaczął sprowadzać niemieckich mistrzów tkackich ze Śląska. Za nim ściągali przyciągani możliwością wzbogacenia się Żydzi.

Wśród nich był dziadek Rubinsteina. Dochował się on ośmiu córek i dwóch synów. Najstarszą była matka pianisty. Jego ojciec Izaak Rubinstein pochodził z Pułtuska, miał warsztat krawiecki. Oboje dziadkowie od strony ojca zginęli w powstaniu styczniowym.

Rodzice zajmowali obszerne, słoneczne mieszkanie w ładnym domu przy Piotrkowskiej. „Troskę o moje potrzeby cielesne powierzono mamce imieniem Tekla, która była mi bardzo oddana, ale później, jak słyszałem, przyłapano ją na kradzieży i osadzono w więzieniu” – wspominał dzieciństwo.

Jego najstarsza siostra pobierała lekcje gry na pianinie, a on nie mając jeszcze lat trzech, nauczył się nazw wszystkich klawiszy. „Odwrócony tyłem do pianina, wykrzykiwałem nazwy dźwięków każdego akordu. niebawem zaś nauczyłem się wygrywać – najpierw jedną ręką, a potem obiema – każdą melodię, jaka tylko wpadła mi w ucho”- wspominał.

Rodzice początkowo robili wrażenie rozbawionych, ale później odkrycie tak przekonywających dowodów talentu syna wprawiło ich w osłupienie. Samo dziecko było mocno zdziwione hałasem wokół jego niesłychanych zdolności. „Wrzawa, jaką wszczynano wokół spraw tak błahych, jak wygrywanie przeze mnie nut czy zgadywanie akordów, wydawała mi się bzdurą, zwłaszcza że inne moje bohaterskie wyczyny, takie jak przeskakiwanie trzech schodów naraz czy bieganie szybciej niż inni chłopcy, mijały bez echa” – dziwił się.

Fabryki jako zamki, carscy stójkowi jako potwory

Jako „cudowne dziecko” zadebiutował przy fortepianie w mając siedem lat, a dopiero dwa tygodnie później rozpoczął naukę we wspomnianej znienawidzonej rosyjskiej szkole. Dziejące się wokół wydarzenia zapamiętać miał na całe życie. Oto w czasie pogrzebu robotnika-socjalisty żandarmi obnażonymi szablami zaczęli siec przechodniów. „Wtedy stała się rzecz straszna. Z bocznej ulicy wypadł oddział kozaków, wymachując nahajkami. Gdy ofiary z rozpaczliwym wrzaskiem uciekały, aby ocalić życie, rozwścieczeni kozacy napadali na niewinnych przechodniów, przeważnie starych Żydów w długich chałatach, tratując i raniąc, kogo popadło” – tak zapamiętał rosyjską władzę.

Wychowywał się na swoich ulubionych powieściach Henryka Sienkiewicza i Julesa Verne, czytał baśnie, książki historyczne, a także życiorysy sławnych ludzi. Przeżył też swą pierwszą miłość do 12-letniej Manii. I rozczarowanie, gdy zobaczył ją flirtującą z jakimś 16-letnim starcem, do tego rudym!
Na ile identyfikował się z żydowskimi korzeniami? „Zawsze byliśmy dumni z naszego pochodzenia” – pisał. Ale kulturowo jego rodzina identyfikowała się z Polską: „Przestrzegaliśmy tylko szabatu, ale był to raczej pretekst, by każdy piątek wieczorem rodzina mogła spotkać się w radosnym nastroju. Wychowani zostaliśmy w duchu polskim”.

Jak poznańczycy przyjęli wyzwanie

Z Warszawy trafił do Berlina pod opiekę Józefa Joachima. A później wybitnego, lecz bardzo apodyktycznego prof. Henryka Bartha, który w przypadku, gdy uczeń mylił się, „zrywał się na równe nogi, obrzucał. obelgami, pięściami walił w fortepian”.

Jako 13-latek w grudniu 1900 r. zagrał koncert w Berlinie, odnosząc wielki sukces. Potem były kolejne udane występy w Hamburgu i Dreźnie. Gdy w Polsce Emil Młynarski założył Filharmonię Warszawską, wystąpił w niej jako solista.

Dorastając wśród niemieckich muzyków, czuł jednocześnie nienawiść do ich antypolskich przywódców. Pisał: „Sejm pruski uchwalił ustawę o wywłaszczeniu polskiej własności ziemskiej, udzielano pomocy osadnikom niemieckim i zachęcano ich do wykupienia wielkich majątków po śmiesznie niskich cenach. Z dnia na dzień ten beztroski, rozrzutny, lekkomyślny naród przeobraził się w pierwszorzędnych ekonomistów. Zdołali wykupić (niejednokrotnie pod przybranymi niemieckimi nazwiskami) dwakroć więcej ziemi, niż utracili na rzecz osadników. Cała prowincja podzieliła się na dwa fanatyczne, wrogie sobie obozy; można było żyć w obrębie jednego lub drugiego, nie można było jednak wiązać się z obydwoma”.

Wojny na winogrona i strzały do żyrandola

Pytany o to, gdzie ma swój dom, odpowiadał: w samolocie. Żył w podróży, kochał jej klimat, co widać w opisach rejsów przez Atlantyk czy zwykłej podróży pociągiem, pozwalającej poznawać ludzi.

Wspomnienia Rubinsteina to kopalnia anegdot, pokazujących jego czasy i bohaterów. W Brazylii zawarł znajomość z tamtejszym posłem francuskim, którym był Paul Claudel, francuski dramaturg, symbolista. Pewnego razu siedzieli razem w restauracji na dachu jednego z budynków w Sao Pulo. Trzy szklanki mocnego napoju zrobiły swoje. Claudel wziął małą kiść winogron, podszedł na skraj dachu i wycelował w jednego z przechodniów na ulicy. „Uderzył w głowę jakąś kobietę. Zaczęła krzyczeć i wygrażać pięścią” – wspominał Rubinstein

W Meksyku jego koncerty odbywały się w ogniu wojny domowej. „Ludzie dwudziestokilkuletni awansowali na generałów i chodzili do barów i restauracji z wielkimi rewolwerami w obu tylnych kieszeniach. Jeden z owych >generałów< zaczął strzelać do żarówek w żyrandolu, żeby popisać się celnością. Niekiedy po koncercie przez kilka godzin nie można było wyjść z teatru, bo na ulicach trwała strzelanina” – wspominał.

Pierwszy obywatel wolnej Polski

W 1917 r. Rubinstein został mimowolnie bezpaństwowcem – jego dotychczasowy paszport rosyjski stracił po rewolucji ważność. Wtedy na jego osobistą prośbę król Hiszpanii Alfons XII nakazał mu wydać paszport hiszpański jako. obywatelowi polskiemu. Było to jawne złamanie prawa międzynarodowego – państwo polskie przecież nie istniało! Ale wielka popularność Rubinsteina w Hiszpanii spowodowała, że nie było dla niego rzeczy niemożliwych.

Kiedy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pianista wymieniał swój paszport na nowy, polski urzędnik zajmujący się sprawą zdębiał. I stwierdził, że Rubinstein był „pierwszą osobą uznaną przez inny naród za obywatela wolnej Polski”.

Z entuzjazmem przyjmował działalność Paderewskiego na rzecz niepodległości Polski. „Jego płomienne przemówienia porwały miliony Polaków z Chicago, Buffalo i Detroit do walki o wolność Polski. To on nakłonił swego wielkiego przyjaciela, pułkownika House’a, osobistego doradcę Wilsona, żeby przekonał prezydenta o konieczności przywrócenia Polsce wolności i jedności” – pisał o jego zasługach.

Paderewski był przedstawicielem Polski podczas podpisywania Traktatu Wersalskiego. Francuski premier Georges Clemenceau przyjął go głośnymi okrzykami: – I kogóż ja widzę! Ależ to sam wielki Paderewski! Zaledwie mogę uwierzyć, że stoi przede mną wielki pianista, sam wielki Paderewski! A teraz jest pan premierem Polski!
Paderewski skinął głową. – Cóż za upadek! – skomentował jego zajęcie się polityką.

Kuzyn Strawińskiego skrzywdzony przez Polaków
Dla Rubinsteina możliwość odwiedzania w Paryżu polskiej ambasady była szokiem. A wkrótce zaowocowała zaskakującymi wydarzeniami. Zgłosił się do niego rosyjski kompozytor Igor Strawiński w towarzystwie tłustego i brodatego szwagra. Ów szwagier, pan Bielankin, kupił niegdyś od państwa rosyjskiego za niewielką sumę posiadłość pewnego polskiego powstańca. Okazja była wyjątkowa – majątek powstańca skonfiskowano, a on sam został zesłany na Syberię.
Rząd wolnej Polski natychmiast zwrócił ją prawowitemu właścicielowi, bez żadnej rekompensaty dla pana Bielankina. A ten teraz, w Paryżu, gorzko skarżył się na „krzywdzącą niesprawiedliwość”.
Strawiński postanowił interweniować: – Arturze, ty znasz polskiego ambasadora w Paryżu, prawda?
– Tak, znam – odparł Rubinstein. – To hrabia Zamoyski, głowa jednego z wielkich polskich rodów.
– W takim razie on z pewnością zrozumie, jaką niesprawiedliwość wyrządzono memu szwagrowi.
– Mam co do tego poważne wątpliwości.
Rosjanie spojrzeli na Rubinsteina jak na zdrajcę. Ten ironicznie opowiedział o wszystkim ambasadorowi Zamoyskiemu, który wybuchnął śmiechem:
– Co za tupet! – zawołał. A potem dodał: – Poradzę ministrowi finansów, żeby sumę, którą ten człowiek zapłacił w rublach, zwrócił mu w naszych nowych złotych. Być może wystarczy to na dobry obiad.
Gdy Strawiński i Bielankin usłyszeli tę odpowiedź, odwrócili się tyłem i odeszli wściekli.

W czasie przyjazdów do niepodległej Polski Rubinstein zaprzyjaźnił się z jej młodą, niepodległościową inteligencją. „Pamiętam wieczór, kiedy z Karolem Szymanowskim poszliśmy do modnej wtedy, rojnej i gwarnej >Oazy< i tam od razu znaleźliśmy się w gronie poetów. Lechoń, Tuwim, Wierzyński, Słonimski – rozhukana czwórka ruszająca na swe podboje, czołowa >falanga< Skamandra. Przy stoliku w >Oazie< spędziliśmy wtedy całą noc.
Dobrze już było nad ranem, gdy w pustej >Oazie< siadłem do fortepianu, zagrać swoim towarzyszom” – wspominał.

Był nie tylko patriotą, ale wręcz nacjonalistą. Pisał:
„Warszawskie kobiety zasługują na osobny rozdział. W tym miejscu chciałbym jedynie stwierdzić, że – moim skromnym zdaniem – są to najbardziej pociągające przedstawicielki słabej płci na całej kuli ziemskiej. Do niewieściego wdzięku i szyku paryżanek dodajmy sławny >charme slave<, nordycką urodę połączmy z włoskim temperamentem i bujnością, a wówczas dopiero potrafimy wyobrazić sobie typową warszawiankę”.

Cóż, jeśli mamy być zgodni z prawdą historyczną, musimy dodać, że wśród owych szykownych dam, które znał Rubinstein, były i takie, których styl bycia bywał mocno szokujący dla mniej artystycznych środowisk. – Cóż to był za charakterek z tej Geni Chmielnik! – pisał o damie zamieszkującej w hotelu Bristol, utrzymance starszego hrabiego. Ulubionym gestem Geni było podnoszenie spódnicy, odsłanianie mocnych, krągłych ud, które klepała oburącz i wołała:
– Jestem prawdziwą kurwą! No i co z tego?

Jej zachowanie zresztą bynajmniej nie przeczyło temu twierdzeniu. Pewnego razu powiedziała do Fryderyka Harmana, muzyka, przyjaciela młodego Rubinsteina:
– Mój drogi, zawsze miałam ochotę przespać się z tobą, ale wiem, że nie jestem ci na nic potrzebna, a wiec wypróbuję przynajmniej tego chłopca – wskazała na Artura.
Wychodząc, Fryderyk zwrócił się do niego. – Powierzam cię w dobre ręce – zupełnie jak matka, pozostawiająca dziecko po raz pierwszy w szkole.
Bywał też w Zakopanem, gdzie znajdował dach nad głową u rodziny przyjaciela Fryderyka Harmana, koncertował w Morskim Oku. Pisał o Tatrach: „Kształty gór przywodziły na myśl czarodziejski świat baśni”. W 1932 r. poślubił córkę Emila Młynarskiego – Anielę.

Troska premierowej Margot

Anegdot o jego przyjaźniach z wielkimi tego świata można przytoczyć wiele. W Londynie zaprzyjaźniła się z nim żona brytyjskiego premiera Margot Asquith. Postanowiła wziąć go pod szczególny rodzaj opieki. Po jednym z koncertów czekał za kulisami na oklaski i bisy. Tymczasem na sali zapanowała cisza. Jak się okazało, po występie Margot Asquith wstała, zwróciła się do audytorium i podniósłszy obie ręce, aby uciszyć oklaski, powiedziała bardzo głośno: – Nie dosyć wam jeszcze za wasze pieniądze? Czy chcecie zabić tego człowieka? Idźcie do domu i pozwólcie mu wypocząć!

Kiedy indziej poznał wnuka francuskiego pisarza Victora Hugo – Jeana. Rubinstein powitał go wylewnie: – Ogromnie podziwiam pańskiego dziadka. Z najgłębszym szacunkiem mijam jego pomnik na placu Victora Hugo i przechodząc przez Avenue Victor Hugo, stale o nim myślę, ale nigdy nie przeczytałem ani jednego słowa z jego wiekopomnych dzieł.
– Ani ja – odparł Jean Hugo.

Duch Polski

W czasie Holocaustu zginęła większość jego rodziny. Nie zapomniał. Na znak protestu przeciw zbrodniom nazizmu do końca kariery odmawiał występów w Niemczech.

Pomagał załatwiać prawo wjazdu do Ameryki polskim wygnańcom. Przez Brazylię dotarli do Stanów Zjednoczonych przyjaciele – Lechoń i Wierzyński, by stać się filarami niepodległościowej i antykomunistycznej emigracji.

„Najbliższy z ludzi, mój przyjaciel i brat” – mówił o Lechoniu. Był autorem znakomitego wstępu do książki Wierzyńskiego „Życie Chopina”. „Cała osobowość Chopina ukształtowała się w latach jego młodości, i całe jego dzieło wyrosło z wczesnych lat, spędzonych w Polsce. Duch Polski pozostał źródłem jego natchnienia, kamieniem probierczym jego istoty, do końca życia” – napisał w nim. Czy pisał także o sobie?

Podczas pobytów w Londynie gościł na przyjęciach organizowanych przez „niezłomne” londyńskie „Wiadomości”. „Od wdzięcznego abonenta >Wiadomości<” – taką zostawił im dedykację. „Czy pianistyka jest sztuką równą kompozytorskiej? Samo pytanie jest nonsensem. Gdy na fortepianie gra Artur Rubinstein, jest sztuką najwyższej miary” – pisał o nim Józef Mackiewicz

Nie pozwolić zamilczeć polskiej sprawy

Wspomniany słynny gest Rubinsteina w czasie założycielskiej konferencji ONZ w San Francisco wymaga kilku wyjaśnień. Aleksander Bregman w książce „Dzieje pustego fotela” opisał przyczyny tego, że miejsce przeznaczone dla polskiej delegacji było puste, a na scenie zabrakło polskiej flagi. Cały świat poza Sowietami uznawał legalność polskiego rządu londyńskiego, dlatego nie godził się – jeszcze – na obecność na konferencji „rządu” utworzonego przez sowiecką agenturę w Warszawie. A Stalin zablokował przyjazd legalnego rządu. W efekcie Polski – od której zaczęła się wojna – nie reprezentował nikt.

Po latach Rubinstein tak mówił o tym w Radiu Wolna Europa: „Nagle coś we mnie wezbrało. Moja żona stała tam za kulisami, wiedziała, co ja robię. Wstałem z krzesła, zamiast grać dalej, powiedziałem: >Tutaj, w tej sali, chcecie urządzić szczęśliwą przyszłość świata. Zagram hymn mojego narodu, którego przedstawicieli tu nie ma, ale który pierwszy chwycił za broń i przeciwstawił się złu. Brakuje mi tu chorągwi Polski, za którą walczyliście. Ja tego nie mogę tolerować. Ja wam zagram hymn Polski. I proszę wstać!<„.

Gest Rubinsteina nie uratował Polski, bo jej los został wcześnie przypieczętowany w Jałcie. Ale pokazał światu, że idea niepodległej Polski jest nieśmiertelna.

PRL – wulgarna cenzura, III RP – głucha cisza

PRL nie zapomniał mu tamtego gestu. Przez niemal 20 lat, do 1958 r. nie pojawił się w ojczyźnie. Cenzura nie pozwalała umieszczać w wydawanych w PRL książkach nawet nazwiska Rubinstein. Jak wspominał na łamach londyńskich „Wiadomości” w 1968 r. pisarz Andrzej Chciuk, z pamiętników prof. Drzewieckiego wydanych przez Państwowe Wydawnictwo Muzyczne cenzura skreśliła wszystkie wzmianki o niektórych muzykach lub fragmenty tych wspomnień, które się do nich odnosiły. Wśród nazwisk tych znalazł się m. in. Artur Rubinstein, Stefan Kisielewski, Roman Palester, Zygmunt Mycielski.

Gdy przyjeżdżał do Polski, władze starały się traktować go jako wielkiego rodaka i unikać politycznych kontekstów. Jego wspomnienia, znane na całym świecie, ukazały się w PRL w 1976r. („Moje młode lata) i w 1988 r. („Moje długie życie”, dwa tomy), tyle że wulgarnie ocenzurowane. W miejscach cenzorskich cięć znalazły się kwadratowe nawiasy z trzema kropkami w środku. Zmarł w 1982 r.

W III RP jego wspomnienia nie zostały wydane w ogóle! Strasznie zabawne, że gdy wrzuci się dziś w wyszukiwarkę Google „Genia Chmielnik”, wyskakują. angielskie i hiszpańskie wspomnienia pianisty. Ukazała się tylko – w 2001 r. – pełna anegdot książka kucharska jego żony „Kuchnia Neli”.

Udane i mniej udane próby uczczenia Rubinsteina pojawiły się w jego Łodzi. Na Piotrkowskiej stoi upamiętniająca go rzeźba, która jest częścią Galerii Wielkich Łodzian. Przedstawia ona pianistę we fraku, siedzącego przy fortepianie. Na ławeczce każdy może się do niego przysiąść. Można też posłuchać jego muzyki – jeśli wrzuci się monetę.

Przeciwko takiej formie upamiętniania artysty protestowała jego rodzina, w tym jego córka Eva Rubinstein, uznając, że niska wartość artystyczna obraża jego pamięć.
Udaną inicjatywą jest z pewnością Fundacja Muzyczna im. Artura Rubinsteina w Łodzi, organizująca Rubinstein Piano Festival w tym mieście. Kieruje nią Wojciech Grochowalski, redaktor naczelny pisma „Kultura i Biznes”, zasłużonego dla kultywowania pamięci o emigracyjnych twórcach.
Fundacja nie ma lekko – w 2011 r. wobec konfliktu z miejskimi władzami Grochowalski wystosował list otwarty z prośbą o pomoc. Pisał, że istnienie festiwalu jest zagrożone. I poddawał władzom pod rozwagę fakt, że Rubinstein to najbardziej znany na świecie łodzianin.

Żyd, ksiądz, dama, dziwka, robotnik
Polakom, którym wmawia się dziś, że polskość to nienormalność, warto zacytować na koniec słowa Rubinsteina – światowca, który widział Polskę na tle narodowości całego globu: „Małą część życia spędziłem w kraju, ale wszystko, co polskie, ma dla mnie nieodparty urok. Źródłem tego może być coś, co nazwałbym autentycznością. Pory roku na przykład są tu autentyczne, nie ma mowy o pomyłce, są tym, czym powinna być symfonia, czterema częściami, idealnie ze sobą zharmonizowanymi [.] Nigdy nie potrafiłem przyglądać się im bez uczucia jakiegoś dławienia w gardle. Nawet ludzi charakteryzuje jakiś szczególny autentyzm: szlachcic, wieśniak, Żyd, ksiądz, dama, dziwka, robotnik, student – każdy z nich posiada coś własnego, bezspornie indywidualnego”.
Piotr Lisiewicz

http://www.fzp.net.pl/spoleczenstwo/pierwszy-obywatel-wolnej-polski

Kategorie: wspomnienia

1 odpowiedź »

  1. Czytalam jak doskonale opowiadanie ,pelne blyskotliwych anegdot i zwrotow akcji.Kolejny brylant urodzony w Polsce,mam nadzieje ze nikt nie kwestionuje jego wielkosci.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.