Ciekawe artykuly

.Jestem znów Żydem cz. 11

Szlomo Adler

 

Książka ta opiera się na moich wspomnieniach. Piszę tylko o tym co sam przeżyłem, widziałem lub słyszałem. Większość imion wspomnianych w tekście jest prawdziwa.

Przez wiele lat odkładałem opisanie moich wspomnień, ponieważ praca nad tym była dla mnie bardzo ciężka, otwierała jeszcze niezabliźnione rany. Po wojnie czułem się jakbym był w koszmarnym śnie.  Często myślałem, że to nie jest jawa, a moje prawdziwe życie zacznie się dopiero wtedy, gdy obudzę się z okrutnego koszmaru, zobaczę moich rodziców, siostrę, krewnych i kolegów.
Na początku próbowałem zbudować nowe życie, pod przybraną polską tożsamością. Przyjąłem polskie maniery, ale komunistyczny reżim w Polsce sprawił, że zostałem aresztowany. Oskarżono mnie o zdradę i faszyzm. Ostatecznie okazało się, że mój areszt korzystnie wpłynął na moje życie. Wróciłem do żydostwa i uciekłem z Polski. Ale nawet po przyjeździe do Izraela, moja depresja nie zniknęła.

Byłem nieszczęśliwy, nie miałem ochoty na budowanie rodziny i nowego pokolenia w tym okrutnym świecie. Nie chciałem, aby i moje dzieci były nieszczęśliwe.  Ale los chciał inaczej.   W 1949 roku, gdy odbywałem służbę wojskową, spotkałem moją wybrankę serca, Ester. Ester przeżyła Holocaust na Syberii, dokąd ja wygnano wraz z rodziną, co uratowało im życie. Ester pragnęła dużej rodziny. Pobraliśmy się i urodziło się nam dwóch synów.


Powtarzane ciągle nazwiska bohaterów- Chmielnickiego i Petlury, obudziły w Ukraińcach krwawe instynkty. Żydzi mieli być następni w kolejce, po żołnierzach Czerwonej Armii. Szybko znowu zainstalowano w naszych oknach i drzwiach te same ciężkie żaluzje, które zdjęto niespełna dwa lata temu. Ukraińscy robotnicy, którzy pracowali w garbarni i byli lojalni wobec naszej rodziny, teraz pilnowali naszych domów i chronili nas przed swoimi spragnionymi żydowskiej krwi rodakami. Powołano Milicję Ukraińską, która miała siedzibę w ratuszu Bolechowa.  Zaczęli natychmiast brutalnie wyłapać żydowskich mężczyzn na ulicach miasteczka. Złapani byli zmuszani do wykonywania najbardziej pogardzanych prac.

 Niektórzy nigdy nie wrócili do swoich rodzin, a wielu było ciężko pobitych. Żydowskie kobiety były zmuszane do czyszczenia publicznych ubikacji rękoma. Po co używać wiadra i łopaty, gdy są żydowskie ręce? Pewnego dnia złapali mojego kuzyna Józika i mnie. Miałem wtedy jedenaście lat, a kuzyn dwanaście. Zmusili nas do sprzątania luksusowej wilii odebranej weterynarzowi Borensztainowi.  Mocno nas pobili, bo nie dawaliśmy sobie rady.  Kiedy w końcu nas zwolnili, obiecałem sobie, że nie dam się już więcej złapać. Kilka dni później byłem na ulicy, nie daleko naszego domu. Nagle zobaczyłem dwóch milicjantów idących w moim kierunku. Wołali, że mam do nich podejść. Doskonale wiedziałem, jak się to dla mnie skończy, więc zacząłem uciekać. Wbiegłem na nasze podwórko i skręciłem do pustego budynku fabrycznego. Za mną słyszałem krzyki. Miałem szczęście, że nie strzelali.  Wpadłem do dwupiętrowego budynku i cicho wspiąłem się na górę. Wydawało mi się, że milicjanci nie zauważyli, gdzie się schowałem więc byłem bardzo zaskoczony, gdy usłyszałem ich głosy na dole.  Była tam tylko jedna klatka schodowa i nie mogłem zejść na dół niezauważony. Byłem odcięty. Podczas gdy oni szukali mnie na dole, po cichu zbliżyłem się do okna i patrzyłem na ogromne drzewo śliwy, które rosło tuż koło muru fabryki. Planowałem zrobić to co widziałem na filmach o „Tarzanie” -jeżeli usłyszę milicjantów na schodach, skoczę z parapetu na drzewo, a później zejdę na ziemię i ucieknę do sadu i dalej na bagna. Do najbliższej mocnej gałęzi był ponad metr. Byłem pewien, że utrzyma moją wagę.

Wtedy, kiedy panicznie myślałem, jak uciec przed ukraińskimi milicjantami, zrozumiałem co to jest być ściganym, czułem się jak zwierzę otoczone ze wszystkich stron przez myśliwych. Nadsłuchiwałem czy przypadkiem nie skradają się na górę. Kiedy usłyszałem kroki na schodach, skoczyłem i złapałem rękoma upatrzoną gałąź.  Gałąź złamała się i spadłem na ziemię.  Drzewo było stare, pień i gałęzie były spróchniałe. Poczułem bardzo ostry ból.  Mój prawy łokieć był złamany i ręka była dziwnie wykręcona.  Nie zważając na okropny ból pobiegłem w najodleglejszy kąt sadu, aby schować się w splątanych gałęziach wierzby. Stąd mogłem obserwować cały teren ogrodu. Pomyślałem, że gdy wejdą do ogrodu i skierują się w kierunku mojej kryjówki, będę miał wystarczająco dużo czasu, aby czołgając się w wysokiej trawie, dostać się do bagnistego terenu, na który będą bali się wejść. Bolało mnie przeraźliwie, ale siedziałem ukryty pod wierzbą jakiś czas, wydawało mi się, że bardzo długo. 

W końcu pomyślałem, że znudziło im się polowania na mnie. Nie bardzo mogłem zrozumieć, dlaczego moi rodzice nie wołali i nie szukali mnie.  Bałem się, że być może, milicjanci rozpoznali mnie i poszli do naszego domu. W końcu powoli zacząłem skradać się w kierunku tylnego wejścia do  domu. Gdy zostało mi jeszcze jakieś 50 metrów, zobaczyłem moją matkę, która rozglądała się dookoła niecierpliwie. Zagwizdałem i Mama spojrzała w moim kierunku.  Mama pokazała gestem, że mogę się do niej podejść. Gdy zobaczyła mój złamany łokieć zaczęła płakać. W domu okazało się, że rodzice zauważyli mnie, kiedy uciekałem przed milicjantami. Mój ojciec ustawił się obok frontowego okna i spoglądał przez zasłonę na ulicę, a matka wyszła przez tylne drzwi. Widziała naszych pracowników, którzy obserwowali to „polowanie”, ale nie chcieli wtrącać do „organów urzędowych”.

Gdy ojciec zobaczył moją złamaną rękę łokciem, porozmawiał z jednym z robotników. Po niespełna pół godzinie ten robotnik przybył z bryczką zaprzęgniętą do jednego konia.  Dosiadł się jeszcze jeden robotnik. Mój ojciec siedział ze mną na tylnym siedzeniu. Owinął mnie w koc i pojechaliśmy. Skręciliśmy w lewo na południowy wschód w kierunku szpitala do miasta powiatowego Dolina. Robotnik, który siedział przed nami obok woźnicy wyjął z kieszeni niebiesko -żółtą opaskę i założył ją na ramię. Niedaleko naszego domu, obok strumyka, który płynie przed dużym tartakiem, zobaczyliśmy dwa ciała zamordowanych żołnierzy rosyjskich w rowie. Ciała były bose, bo mordercy zabrali ich buty. Widzieliśmy takie trupy na całej trasie do Doliny. Za każdym razem, gdy spotykaliśmy grupę ukraińskich nacjonalistów, robotnik z opaską na ramieniu podnosił rękę i głośno pozdrawiał ich: „Sława Samostijnoj Ukrainie” (chwała niezależnej Ukrainie), dzięki czemu bezpiecznie przejeżdżaliśmy dalej. Jednak   po minięciu wioski Hoszów, niedaleko rzeki Świcy, nacjonaliści zatrzymali nas.   Bili kogoś, kogo twarzy nie można już było rozpoznać.

 Pomimo tego, że robotnik z opaską wykrzyknął hasło, a woźnica zapytał się z wymuszoną satysfakcją: „kim jest ten kawałek gówna?”, jeden z posterunkowych chciał się dowiedzieć, dlaczego jedziemy bryczką w powszedni dzień? Woźnica wyjaśnił, że wiezie małego chłopca ze złamaną ręką do szpitala w Dolinie. Fakt, że nie mieliśmy ze sobą bagażu pozwolił uniknąć podejrzenia, że staraliśmy się uciec na wschód wraz z wycofującą się Czerwoną Armią. Inni członkowie posterunku krzyczeli na marudera, który nas zatrzymał: „zostaw ich, niech jadą dalej!”. Gdy oddaliliśmy się trochę, woźnica odwrócił się i powiedział, że pobity człowiek leży sam na skraju drogi. Ale baliśmy się zawrócić, aby zabrać go z nami do szpitala i pojechaliśmy dalej. Widok zamordowanych po drodze i zmasakrowana twarz żołnierza zrobiły na mnie wstrząsające wrażenie. Zawinąłem się mocniej w koc i płakałem nie tyle z bólu, co z przerażenia po tym co zobaczyłem.  Nie chciałem podnieść oczu, aż do czasu, gdy dotarliśmy do szpitala w Dolinie.  Wtedy, pierwszy raz w życiu, widziałem trupy. Wkrótce miało się to stać dla mnie codziennością. W szpitalu lekarz posłał mnie na zdjęcie rentgenowskie. Okazało się, że mój łokieć musi być nastawiony. Po bolesnej manipulacji, która przywróciła moją wykręconą rękę do normalnej pozycji, nałożono na nią gips i unieruchomiono ją na temblaku.

Po dwóch godzinach byliśmy gotowi do powrotu. Tym razem jazda minęła szybko. Byłem całkowicie owinięty w koc i wystawało tylko moje zagipsowane ramię. Woźnica miał dokument ze szpitala, w przypadku, gdyby były jakieś problemy, ale tym razem nie zostaliśmy zatrzymani ani razu. Gdy byliśmy koło rzeki Świcy, woźnica powiedział, że ciało tego zamordowanego człowieka jeszcze leży przy drodze. Gdy dojechaliśmy do domu ojciec zapłacił robotnikom i podziękował im za pomoc. Moja matka martwiła się, że tak długo nas nie było i była bardzo szczęśliwa, gdy wróciliśmy. Kilka tygodni później taka podróż dla Żydów była już niemożliwa, więc nie pojechaliśmy do szpitala, tylko miejscowy lekarz zdjął gips i stwierdził, że moje ramię nie zostało odpowiednio złożone. Lekarz zalecił kąpać rękę w serwatce i poruszać łokciem podczas tej terapii. Robiłem to dwa razy dziennie. Moja matka musiała kupować ogromne ilości mleka, z którego robiła ser i w ten sposób miała odpowiednie ilości serwatki.  W końcu znalazła uczciwego wieśniaka, który przynosił nam codziennie świeży ser i serwatkę, za którą nie żądał dodatkowej zapłaty. Moja ręka szybko wróciła do poprzedniego stanu, tak jakby ciało przeczuwało, że nie ma czasu na długą rekonwalescencję. Ramię i cały organizm muszą być zdrowe i sprawne na zbliżające się czasy.

 

Poprzednie czesci  TUTAJ

Zredagowala Anna Karolina Klys

 

Cdn.

Ksizka zostala wydana w USA po angielsku.

O drugim wydaniu TUTAJ

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.