Anna Karolina Klys
W Brześciu nad Bugiem w czwartkowy ranek 14 maja doszło do tragedii. W halach mięsnych przy ul. Długiej funkcjonariusze policji ze „specjalnego oddziału ds. tępienia potajemnego uboju” sprawdzali, czy mięso przeznaczone do sprzedaży pochodzi z legalnych źródeł. W jatce Ajzyka Szczebrowskiego, który zresztą już wcześniej wpadał z nielegalnym mięsem, znaleziono 10 ćwiartek cielęcych, razem 120 kg mięsa bez pieczątek i potwierdzenia źródeł pochodzenia. Policjanci zarekwirowali mięso i zaczęli przenosić cielęcinę do dorożki stojącej przy ul. Zaułek Mięsny.
Jest jeszcze wcześnie, najwyżej 7.30, ale w halach kręci się dużo osób, głównie sprzedających, jest już kilku amatorów świeżego mięsa. Starszy wywiadowca z wydziału śledczego Policji Państwowej Stefan Kędziora miał ręce zajęte mięsem, więc nie obronił się, kiedy Welw Szczerbowski, syn Ajzyka, podbiegł do niego i znienacka pchnął w bok szerokim nożem rzeźnickim. Ale Kędziora nie stracił głowy – rzucił cielęcinę i chwycił rewolwer, strzelił kilka razy, trafił w nogę starego Szczerbowskiego. Natychmiast odwieziony do szpitala Stefan Kędziora w wyniku poniesionych ran i upływu krwi zmarł.
W Brześciu, jak wcześniej w Przytyku, Mińsku, Grodnie, zapanowało szaleństwo w czystej postaci. „Żydzi mordują Polaków!”. Ponieważ przy ulicach od Długiej w stronę Małego Rynku sklepy żydowskie wymieszane były z chrześcijań skimi, chrześcijanie, żeby ochronić się przed zniszczeniem, wystawiali w oknach obrazki święte, kartki z napisami: „Sklep chrześcijański”, „Mieszkanie chrześcijańskie”, pospiesznie malowali na szyldach krzyże, ustawiali krucyfiksy i świeczki na wystawach, pisali na płotach kredą: „Tu mieszkają chrześcijanie”. Żeby było jasne, do kogo dany interes należy.
Żydowskich kupców nie chroniło nic. Okna w sklepach i mieszkaniach wybite, towar rozwłóczony po ulicach i zniszczony (prawicowe media podkreślają, że na pewno nie dochodziło do kradzieży, a „mięso i pieczywo rozdano ubogim”), to, czego nie dało się ukraść, oblane naftą, stragany, kioski i budki z cukierkami czy wodą sodową porozbijane na drzazgi, zostały tylko dziury w ziemi w miejscu, gdzie stały. Żydzi, którzy próbowali dorożkami dostać się na dworzec, byli wyciągani i bici na miejscu, gdzie tylko udało się kogoś dopaść – w ruch szły laski, drągi, pięści. Pobite zostały też dwie zakonnice, które próbowały ratować staruszkę – Żydówkę. Ulice 3 Maja, Dąbrowskiego, Kościuszki i Pierackiego zasłane połamanymi meblami, zniszczonym towarem i szkłem. Na Długiej, Kobryńskiej, Sienkiewicza, Białostockiej, Sobieskiego, Pereca – zamiast okien czarne dziury.
Tłum zabierał wszystko, z najbiedniejszych domów, gdzie nie było prawie nic – nawet garnki, budziki, stare firanki. Policja znajdzie dwa dni później ukryte w psiej budzie „fanty”: „cztery płaszcze, radioodbiornik, poduszkę i pudło landrynek”. W czwartek uspokoiło się dopiero koło pierwszej w nocy. W piątek nie ma już szyb, które można tłuc, są dziury zabite rachitycznymi deskami, i szkło na ulicach. Z rozbitej apteki Kagana wyciągnięto wszystkie butle i buteleczki, chodnik skrzy się kolorowymi odłamkami i pachnie konwaliami i chyprem – mieszanką wód kolońskich i perfum. Na ulicach patrole policyjne, policjanci mają bagnety na karabinach, wśród przechodniów nie widać Żydów. Wszę dzie jest pierze, piórka przyklejają się do ubrań, do włosów, do bruku, nie dają się zamieść miotłą, straż pożarna wężami zmywa z chodników szkło i to, co zostało z posagowych pierzyn i poduszek żydowskich żon. Dlaczego w ciągu kilku godzin wspólne życie kilkudziesię ciu tysięcy ludzi może zamienić się w piekło? Brześć to nie mała dziura, to nie żydowski sztetl z jedną studnią i targiem, mieszka tu blisko 60 tysięcy ludzi, z czego 43 procent narodowości żydowskiej.
Wszystkie czesci
TUTAJ
Kategorie: wspomnienia