REUNION 69

Zemsta

Napisal i przyslal

Józek Gelbard


Nie jest łatwo być żydowskim nauczycielem w polskiej szkole. A była to szkoła wyjątkowa, Szkoła Podstawowa im. Janusza Korczaka. Jurek miał wszystkiego dwadzieścia lat, gdy stał się nauczycielem, wychowacą. Jako nowy otrzymał najgorszych, niewiele od niego młodszych – klasę piątą E. Posturą więcej, niż skromną wyróżniał się ku dołowi na tle tej klasy szesnato- i siedemnastolatków. Najważniejsze, że od podłogi wszyscy jesteśmy równi – mawiał. Na przerwach, gdy nie miał dyżuru lub podczas zastępstw, grał z nimi w piłkę, a na lekcjach oczywiście realizował program nauczania z matematyki. Nie było najgorzej. W czerwcu był biwak i rowerowe wycieczki. Mamusie uczennic dyskretnie sugerowały mu to, co sugerowały, a symboliczne drobiazgi z okazji imienin, setnej lekcji i innych co ważniejszych wydarzeń, wzbogacały półkę domowej biblioteczki. Pod koniec roku szkolnego zabawa. Uczennice proszą pana wychowawcę do tańca. Okazało się, że ma do tego dryg. Nigdy nie bawił się tak dobrze. W tych dawnych czasach nauczyciel jakoś nie obawiał się oskarżeń o molestowanie uczennic. Był po prostu zwykłym człowiekiem, a nie potencjalnym zbirem, jak to jest dziś. Łezka się w oku kręci..

Gdy zaczynał, oświadczył już na jednej z pierwszych lekcji, że dla niego najważniesza jest sprawiedliwość. Sam przeżył sporo zawodów i poniżeń. Opracował specjalny system oceniania. Uczniowie współuczestniczyli w tworzeniu tego systemu. To mu widocznie zjednało młodzież. Uczył też fizyki i był szkolnym chemikiem. Z gabinetu niejednokrotnie dochodziły odgłosy – widocznie przejął się rolą. Jeśli nie wybuchy, na przykład sodu wrzuconego do wody (ślad na suficie pozostawał latami), to salwy śmiechu. Nigdy nie było mru mru. Nie wiedział o tym, że był jakiś inny. Wszyscy wiedzieli kim jest, a on jeden nie wiedział o tym, że udaje, że nie wie.

Minął rok, potem drugi. Pan nauczyciel otrzymał wychowawstwo klasy, już normalniejszej. Tamci poszli w świat. Zostały tylko ich zdjęcia na pamiątkę. Dalej grał na przerwach w piłkę. Powoli stawał się instytucją, a w sprawach naukowych wyrocznią. Studiował zaocznie na uniwersytecie, a tam radził sobie doskonale.

W szkole tej, historii uczył starszy jegomość, pan Józef Janiga. Szczycił się swą przeszłością. Przedwojna emanowała z niego jak naftalina ze swetrów w lecie. Bóg honor ojczyzna itp.

Był szósty czerwca 1967 roku. Dzień wcześniej, wszyscy, jak Polska długa i szeroka, dowiedzieliśmy się o wybuchu wojny arabsko-izraelskiej. Radio, cały czas włączone, informowało na bieżąco o wielkich stratach zadawanych Izraelowi. „Strącono dziesięć samolotów, trzydzieści. Ofensywa egipska posuwa się naprzód.” A tam jest jego ojciec. Dwa miesiące wcześniej pojechał tam na zaproszenie siostry, która wraz z rodziną wyjechała do Izraela jeszcze w roku 1957. Tam też mieszkali dwaj bracia mamy. Pozostało niewielu. Większa część rodziny starciła życie w czasie wojny.

Był szósty czerwca. Tradycyjna wycieczka nauczycieli, tym razem do Malborka. Autokar podstawiono. Nauczyciel Jurek też uczestniczy w wycieczce. To wyjazd w ramach obowiązków służbowych. W domu pozostała spanikowana mama razem z młodszym rodzeństwem. Zajął miejsce w tyle autokaru. Nauczycielki i nauczyciele zajmują miejsca. Wchodzi pan Janiga. Skonsternowany brakiem miejsca bliżej przodu, spontanicznie wyraża swą dezaprobatę: Jak tu śmierdzi cebulą i czosnkiem. Wreszcie znalazł miejsce. Wycieczka ruszyła. Nie ma radia, nie ma telefonu. Gwar roześmianych ludzi, hymn nauczycielski pt. Szła dzieweczka… Mijane krajobrazy, zamek w Malborku, nocleg w jakimś schronisku wycieczkowym. Po Jurku to wszystko spływa i w niepamięć obraca się. Cały sobą jest gdzieś indziej. Cebula i czosnek, a tam…

Nic się nie zmienia. Historia jest teraźniejszością.
* *
Kolejne dwa lata, jak z bicza. Koniec roku szkolnego. W gabinecie fizycznym mnóstwo kwiatów. Już obdarował nimi sprzątaczkę, sekretarkę szkolną; reszta oczywiście dla dumnej mamy, czekającej w domu. Ale jeszcze nie teraz. Uczniów już nie ma. Zaczyna się uroczyste pożegnanie roku szkolnego w wykonaniu rady pedagogicznej. Poszła w ruch zakąska, kawały, gorzała. Jurek, ja zwykle w takich okolicznościach, nie zdradza większego zaangażowania. Czeka na okazję, by się zmyć. Krąży wzrokiem po ścianach, sprzętach. Współbiesiadnicy w fazie kolejnego wychylenia i już lekkiej zadumy. Wzrok Jurka pada na Janigę siedzącego nieco dalej, na uboczu. Twarz zsiniała, wprost fioletowa, oczy przymknięte, oddech ledwo wyczuwalny. Podchodzi do niego. Coś nie tego. Podnosi alarm, telefon, pogotowie. Reszta towarzystwa reaguje z opóźnieniem: „Schlał się, więc niech se pośpi.” Na pełną gotowość trzeba czasu. Oprzytomieli. Rwetes. Położyli go na podłodze. Karetka, nosze.

W szpitalu spędził chyba z tydzień. Także Jurek odwiedził go. Pan Janiga powitał go ze łzami w oczach. Siedząca dotąd obok łóżka żona pana Józefa, zerwała się i podbiegła do Jurka. Wzruszenie, dziękczynienia.

– Przywieźli mnie w ostatniej chwili. Gdyby nie Pan, już by mnie nie było.
Jurek coś wybełkotał i… wtedy przypomniał sobie. Cebula i czosnek.

Kategorie: REUNION 69, wspomnienia

2 odpowiedzi »

  1. Slyszalam juz o reakcji polskiej mlodziezy (mowa o latach 90.) na deklaracje turystow izraelskich,ze sa stad-ze ”w ogole nie wygladaja”…Tak to jest do dzis-nie sadza,ze Zyd to tez czlowiek…

  2. Ohydni sa ci co nienawidza,
    odruch dobrego czlowieka…nie zasluguja
    na to……………

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.