Uncategorized

I love you

 

 

Marian Marzynski


W pociągu z Warszawy na odchudzanie w Cetniewie siedzę obok zakonnicy. Już mam ją zagadać, gdy zaczyna szeptać zdrowaśki.

Nie mam tremy wobec katolickich duchownych, bo w czasie wojny zastępowali mi rodziców, więc mógłbym jej przerwać i o coś zapytać, ale o co?. Gdzie kupiła swoja luksusowa skórzana torebkę? Dizajnerskie okulary? Buciki z drogiej skóry?

Po wymyśleniu tych pytań, odpowiedzi na nie przestają mnie interesować. Moje wojenne siostry były biedne, ale dzieliły się czym miały. U tej zakonnicy zabrakło mi blasku. Co z tego, że dowiedziałbym się o zamożnym zakonie utrzymywanym przez bogaty dziś kościół katolicki? O tym, że w czasie wojny nie było jej jeszcze na świecie, że siostry mi pomagały, bo wynikało to z bożych przykazań? Że szczegółów nie zna, ale jej zakon też ratował Żydów?

Zostawiam ją z różańcem i przenoszę się na inne siedzenie w wagonie pendolino, żeby wspominać początek tej podróży.

Zaczęło się jak zwykle na długo przed odlotem od nękających pytań Grażyny: po co znów do Polski? Czy zrzucenie 4 kilogramów w Cetniewie, a potem odzyskanie ich w Bostonie, warte jest kilku tysięcy dolarów? Czy naprawdę myślę, że kogoś tam obchodzi mój nowy film albo książka? Czy nie dość doświadczyłem tam antysemitów, żeby się do nich wciąż na nowo pchać?

Kiedyś tłumaczyłem jej, ze nie jestem zwykłym polsko-żydowskim emigrantem w Ameryce, że wracam do miejsc moich twórczych inwestycji, które ukształtowały mnie na całe życie, że nie mogę na długo zostawiać rozrzuconych w nieznanych mi miejscach samotnych prochów moich przodków, że jadę do kraju, który wciąż próbuje wyzwolić się z gnębiących go przywar i wyzwolić się nie może. Doświadczyłem tego w epoce komunizmu. Stałem się od tego ekspertem. Historia się powtarza. Coś z tej mojej polskiej ekspertyzy może się tam przydać.

W pociągu na lotnisko na jej podobne pytania odpowiadam tylko słodkim uśmiechem, który dotrzymuję do naszego pożegnalnego stolika w barze, tuż przed miejscem, gdzie pasażerowie wchodzą w uliczki, prowadzące do prześwietlających ich maszyn, ale co widzę? Grażyna wyjmuje z torebki dwa papierowe kubki, z przyniesionego termosu wypełnia je czymś, co okazuje się naszym ulubionym białym winem, a po wypiciu ostatnich łyków patrzy w moje lekko nietrzeźwe oczy i tak mówi: „Wrócisz w trumnie”. Tylko ja wybucham śmiechem. Grażyna płacze.

Przed wyjściem do bramki bezpieczeństwa odwracam się i na odległość czytam z ruchu jej ust: „I love you”. Mówimy to sobie często, ale nigdy po angielsku.

 

Wszystkie wpisy Mariana

TUTAJ

I love you

Kategorie: Uncategorized

1 odpowiedź »

  1. Szczerze podziwiam, gratuluję i zazdroszczę takiej Małżonki… A o dobrą wagę trzeba dbać zawsze i wszędzie (niestety, najbliższe Święta temu nie sprzyjają). A co do zakonnicy, cóż… Nie zamierzam jej bronić… Jakiś przekorny głos mówi mi jednak, że poza posługą w zakonie pozostaje ona nadal młodą kobietą ukrytą pod szarym/czarnym zakonnym habitem. I te „dizajnerskie” okulary, skórzane buciki i elegancka torebka to ostatnie atrybuty tej kobiecości, które jakimś cudem wymknęły się uwadze zwierzchników i surowym, zakonnym regułom. Nie muszą one od razu oznaczać konsumpcyjnego podejścia do świata. Wierzę, że nadal w zakonach i klasztorach żyją dzisiaj ludzie, którzy z narażeniem własnego życia, w godzinie próby wycigną rękę do bliźniego…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.