Wiedza oznacza oczekiwanie określonego wypadku po zajściu pewnych innych wypadków.
Kto nic nie wie, spodziewać się może wszystkiego.
Kto coś wie, sądzi, że nie wszystko może się zdarzyć,
a tylko pewne rzeczy, inne natomiast zajścia ma za niemożliwe.”
(Stanisław Lem, „Chaos i Ład”, 1964)
Ktoś obliczył, że liczba ludzi od zarania żyjących na kuli ziemskiej wynosi około 108 miliardów. Od kiedy liczył, nie wiem, umówmy się więc, że od Adama i Ewy. Ktoś inny policzył, że w tej miliardowej masie ludzi urodziło się około 400 geniuszy. Nie wiem, jak liczył i czy wliczył do nich Lema i Wyspiańskiego, ale jeśli nie był Polakiem, to pewnie nie, choć bez wątpienia geniuszami byli, nawet jeśli bardzo różnymi. Jakiej gleby trzeba, żeby wyrósł na niej geniusz, jeśli już się w jakiejś społeczności, w jakimś miejscu zdarzy? I jakiej tuby, żeby usłyszał o nim cały świat, jeśli jest twórcą genialnego dzieła? Lub postawmy pytania odwrotnie, dlaczego wielomilionowa Polska jest tak słabo słyszalna? Taka prowincjonalna? Taka, jak to sami o sobie mówimy, zaściankowa? Czemu nie przyjęła się u nas reformacja? Czemu rozmyło oświecenie? Dlaczego przystopowało wolnomyślicielstwo? Czy mocny katolicyzm osłabia intelekt? A jeśli osłabia, to czemu na to pozwalamy? Czy to błędne koło bez wyjścia?
Stanisław Lem zwykł mówić o sobie, że jest agnostykiem, prawie ateistą lub ateistą, a gdyby ktoś był ciekaw, dlaczego tak niezdecydowanie, doprecyzowywał, że jest agnostykiem, jeśli chodzi o poznanie, zaś ateistą, jeśli chodzi o bogów. A zatem średnia statystyczna to „prawie ateista”. Z drugiej strony jak na „prawie ateistę”, tematem bogów, Boga i ogólnie transcendencji, zajmował się jako żywo i to w najprzeróżniejszych kontekstach, i odsłonach, na fantazyjnie i na faktycznie, na poważnie i na wesoło. Temat inteligentnej kreacji i nierozumnego przypadku, boskie miłosierdzie i boskie okrucieństwo, kosmiczny chaos i porządek, uniwersalne prawa i magiczne nielogiczności, wiekuistość i skończoność, Absolut i względność przewijają się w jego powieściach, opowiadaniach, esejach i wywiadach. Z odpowiednim dystansem pisarza o wszechstronnej wiedzy i dużym poczuciu humoru.
Lem był nie tyle pisarzem, ile myślicielem, genialnym wizjonerem. O ile jednak w Niemczech uchodził za pisarza-filozofa, w ZSRR zaś podziwiała go elita naukowa, w Polsce po jego śmierci (27 marca 2006) zupełnie serio zastanawiano się, czy nie skończy na półce z książkami dla dzieci i młodzieży, jak przed nim Juliusz Verne czy H. G. Wells. W latach 60., gdy nakład jego książek w świecie dochodził do dwóch i pół miliona egzemplarzy, jego przyjaciel i sąsiad, prof. Jan Błoński, nie zajmował się jego literaturą jako polonista-naukowiec, gdyż nie wiedziałby, jak ją, zgodnie z obowiązującymi go uniwersyteckimi kryteriami, zakwalifikować. Z braku chętnych do opracowania jego dzieł, Lem sam (sobie) pisał analizy gatunku literackiego, jaki uprawiał.
Dopiero w drugiej połowie lat 80., gdy Lem miał zasadniczo większość swojej pracy literacko-eseistycznej za sobą, zajęli się jego dziełem krytycy literatury, Jerzy Jarzębski i Stanisław Bereś. Po nich pojawili się następni „lemolodzy”. Jednak do końca życia Lem żył w przeświadczeniu, że – mimo coraz liczniejszych nagród państwowych, honorowych tytułów uniwersyteckich, odznaczeń i wyróżnień oraz ogólnej popularności – w Polsce nie doceniono jego geniuszu. Dla humanistów był przede wszystkim autorem powieści fantastycznych, czyli pośledniejszego gatunku literatury, zaś dla naukowców – dyletantem fabularyzującym naukę.
Jego biograf Wojciech Orliński, autor wydanej w roku 2017 książki „Lem. Życie nie z tej ziemi”, jest dziennikarzem po studiach na Wydziale Chemii UW, a więc znowu nie-stricte-humanista. Humaniści, a przynajmniej humaniści z uniwersyteckimi papierami, mają kłopot z Lemem, ciągle jest to dla nich hybryda spoza ich kręgu zainteresowań, z ich punktu widzenia nie ma takiego zwierzęcia. W Polsce może nie grozi już Lemowi całkowite zapomnienie – trudno zlekceważyć kogoś przetłumaczonego na ponad 40 języków o łącznym nakładzie ponad 30 milionów, polskim rekordziście – ale nadal tak jest, że „lemofilia” jest rzadką przypadłością, nieomalże wstydliwą chorobą wczesnej młodości, bo ciągle tak jest, że ktoś zagadnięty o Lema, odpowiada, a tak, tak, znam, czytałem w szkole… w dzieciństwie…
Również za granicą, mimo tych ogromnych nakładów, Lem, jak się okazuje, nie jest referencją w sprawach, tematach, w których powinien być, bo kto, jak nie on? W książce „Homo Deus. Historia jutra” Yuvala Harari’ego, o której kilka lat temu głośno było w całym świecie, wśród wielu nazwisk, do których autor się odwołuje, Lema brak. Dlaczego? Spróbuję się zastanowić nad tym swoistym fenomenem. Niby „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, z drugiej strony każdy kraj chce być dumny ze swoich geniuszy, a już szczególnie taki kraj, jak Polska, miotający się między manią wielkości i komplesami niższości. A jednak megalomania przysłania autentyczną wielkość strzelając sobie we własną stopę.
Calosc TUTAJ
Kategorie: Ciekawe artykuly, wspomnienia
R.K: Te dane są warunkiem koniecznym. Reszta to charakter i wiele szczęścia.
Do MEF: Przyznam się, że nie wiedziałem dotąd że mam wśród swoich znajomych tak pokazna ilość potencjalnych noblistow! Posiadających zarówno wysoką inteligencję, dociekliwość i dobrą pamięć. Chyba że nobliści posiadają coś jeszcze co uszło uwadze i dociekliwości MEF?
Lem rzeczywiście zmarnował się. Jako filozof nie stworzył szkoły wartej uwagi a popularyzatorem nauki był miernym. Jego wyjątkowy i oryginalny dorobek fantastycznonaukowy przegrał w wyścigu z wielkimi Amerykanami przez język polski. Zaściankowa polszczyzna za żelazną kurtyną nie była ponętnym artykułem eksportowym.
Lem miał natomiast olbrzymi potencjał naukowy. Miał wszystkie trzy elementy noblisty: Wysoką inteligencję, dociekliwość i dobrą pamięć. W każdym zawodzie naukowym odniósłby sukcesy na skalę międzynarodową i wcześnie znalazłby się w jednej z czołowych uczelni na świecie.
Zmarnowane życie patrioty polskiego.