REUNION 69

.Anita i Aleksander (13)

Marian Marzynski

 

 

 


Z setek listów zostawionych w pośmiertnym archiwum Anity i Aleksandra Leyfllów, w którym na prośbę ich spadkobiercy szperaliśmy z Grażyną przez kilka tygodni, wybieram kilka.

List Ireny Dobosz, warszawskiej przyjaciółki Anity, pisany z Genewy na początku roku 1970:

Droga Nitko, nie umiem ci powiedzieć, jak się cieszę, że nawiązałyśmy kontakt. Należysz do ludzi, których towarzystwo odpowiada mi stuprocentowo; poczucie humoru, inteligencja, wdzięk. A więc i ty jesteś zmęczona i zdegustowana. Nie ty jedna: Halpernowie w Niemczech, Helka Lemańska w Paryżu, Maryla Rusinowa w Holandii, Zbyszek Janczewski w Sztokholmie, inni znajomi w Wiedniu, Londynie, Izraelu, wszyscy jesteśmy straconym pokoleniem, globus nam się skończył i nie ma innego. Ja sama przez kilka miesięcy byłam w nastroju samobójczym. Wyciągnęłam się z tego i teraz jestem — jak na garbatego — wesoła jak ptaszek.

Szwajcarzy dali mi wizę turystyczną, po przyjeździe poprosiłam o azyl, dali mi szybko, pytając tylko dlaczego nie pojechałam do Izraela. Mieszkam przy granicy francuskiej, spokojne miasteczko, kojąca cisza, ryneczek, kościółki, stare studzienki, mieszkanie na parterze z balkonem prowadzącym na trawnik, na którym się opalam, dwa pokoje urządzone warszawskimi gratami: pomarańczowa kanapa, fotel i perski dywan. Jak na garbatego, nieźle.

Próbowałam wszystkiego, nawet najęłam się jako maszynistka, potem pisałam coś dla tygodnika angielskiego, w końcu wróciłam do swojego zawodu tłumacza konferencyjnego. Robię kabinę angielską i francuską, a czasem rosyjską. Jedyne zmartwienie to samotność. Mam trochę kum, partnerek do brydża, nieszczęście jednak z chłopami, w Genewie ich po prostu nie ma. Nie znalazłabyś kogoś tam dla mnie? Męża — nie męża, rzecz do dyskusji. Gimnastykuję się, pływam, czuję się fizycznie na 18 lat, no niech będzie 28. Dziwi mnie tylko dlaczego absztyfikanci wolą nieco młodsze egzemplarze. Patrzę w lustro i przyznaje im rację, ale pies ich drapał.

Słyszałam od Halpernów, że oboje pracujecie i że — jak na garbatego — powodzi wam się wcale dobrze. Napisz jak najszybciej.

List Anny Staniewskiej, redaktorki PIW w czasach, gdy Aleksander był jej szefem, pisany z Warszawy w roku 2002:

Drogi Panie Olku, ogromnie mnie ucieszył Pana kochany i serdeczny list. W zeszłym tygodniu był u mnie przemiły doktor Jerzy Gajewski i zostawił mi od Pana Aleksandra pięć nowiutkich dwudziestodolarówek. Bardzo dziękuje za tak hojny dar, ale bardzo mnie krępuje, że stracił Pan 50 dolarów przesłanych w kopercie, które sobie ktoś na poczcie „przygruchał”. Przecież jesteście Państwo emerytami, więc się Państwu nie przelewa.

Ja też jestem od przeszło dwudziestu lat na emeryturze, ale mam dużo pracy jako tłumacz. Cieszę się z niepodległości, ale radość jest mocno zmącona nieustającą walką na górze, co przypomina czasy liberum veto. Przychodzą mi czasem ponure rzeczy do głowy, że właściwie tylko pod czyimś butem potrafimy coś zrobić — zostawieni sami sobie zamieniamy się w bandę warchołów.

Dawny PIW był zieloną wyspą w szarym i ponurym morzu „realnego socjalizmu”, ale nie wytrzymał zmiany ustroju, skończyły się dotacje rządowe i teraz jest zbankrutowaną firmą, redaktorki wybyły, dyrektorem jest jakiś ponury trzydziestolatek niemający pojęcia o wydawaniu książek. Cały Foksal zamienił się w ulice knajp i barów.

Ale dość narzekań. Z weselszych rzeczy na mój balkon od późnej jesieni przychodzi kuna domowa, zwana według Brehma kamionką. Jest prześliczna, ale bardzo płochliwa, jasnobrązowa, ma na piersiach białe V i wspaniały puszysty ogon. Wzięłam ją na garnuszek, co wieczór dostaje miseczkę podrobów, które zmiata.

Panie Olku, proszę się trzymać w zdrowiu i przekazać serdeczne pozdrowienia Pani Anicie.

Obraz zawierający tekst, książka, szkicowanie Opis wygenerowany automatycznie
Aleksander Leyfell (1911-2006)

List krytyka literackiego Ryszarda Matuszewskiego z Warszawy 12 maja 2006:

Anitko bardzo droga, ze ściśniętym sercem piszę do Ciebie w tych najcięższych dla Ciebie chwilach. Jak chyba zdajesz sobie sprawę, ceną płaconą za długowieczność jest to, że odchodzą przyjaciele i zostaje ciężar coraz większej samotności.

Głośne stało się jego nazwisko, kiedy postanowił zostać na zachodzie. Ale w którym to roku było? Chyba jeszcze przed marcem 1968? Jest zrozumiałe, że w Encyklopedii PWN, która wychodziła wtedy, kiedy wybraliście wolność, Olka nie ma. O ludziach pióra czerpie się wiadomości z 10-tomowego Słownika Pisarzy i Badaczy Literatury, ale tam tez biogramu Olka nie znajdę. Jeżeli uznasz, że moja myśl, iż powinien Go ktoś, dziś w wolnej Polsce, teraz gdy odszedł, przypomnieć, to gdybyś nie miała na oku kogoś godniejszego podjęcia tego zadania — przyślij mi biogram Olka, ja go podbarwię nutą osobistego wspomnienia i znajdę pismo, które kilkustronicowy tekst o Olku, wydrukuje.

Ciągle ktoś bliski odchodzi. Trzy dni umarł Jurek Ficowski, wspaniały poeta i człowiek wielkiej szlachetności. Po śmierci Irenki dobrze wiem, jak trudno jest żyć bez „drugiej połowy”. Życzę Ci sił potrzebnych do przetrwania. Wiedz, że ciągle myślę o Was obojgu.


Kategorie: REUNION 69, wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.