wspomnienia

Pamietniki z getta w Czestochowie cz 12 / 14

Przyslal Wlodek Proskurowski

Pani Bolesława Proskurowska mieszkanka Częstochowy pochodzenia żydowskiego, żyła dziewięćdziesiąt dwa lata, zmarła w sierpniu 2006 roku. Zamieszczone wspomnienia pochodzą z zachowanych wywiadów przeprowadzonych z panią B. Proskurowską w końcowym etapie jej życia. Zgodnie z życzeniem zmarłej po śmierci pochowana została w grobie obok męża na cmentarzu Kule w Częstochowie. Teksty z taśm magnetofonowych spisała studentka politologii Akademii im Jana Długosza w Częstochowie pani Sylwia Chłodzińska. Zamieszczony tekst jest wersją opracowaną i autoryzowaną przez panie Annę Goldman, Halinę Wasilewicz, i pana Jerzego Mizgalskiego.


Chodził po domach i czymś handlował, taki domokrążny handel uprawiał. I przyszedł do jednego lekarza, który mieszkał wtedy chyba na 7 Kamienic i chciał mu coś sprzedać, jakieś grzebyki, pasty, czy coś. Ten lekarz powiedział mu: Wie Pan, co? Dzisiaj nie kupię, niech Pan przyjdzie jutro. Ten zadowolony, przyszedł nazajutrz, Niemcy już czekali, zastrzelili go w bramie.

Po wojnie przyjechała do nas kobieta z dziewczynką, której żeśmy wcześniej nie znali. Ja jestem Twoja kuzynka. Mówi do męża. Tutaj zginął mój ojciec. Ja myślałam, że ona przyjechała po jakieś dokumenty, papiery, które jej były potrzebne, a ona po prostu uważała, że jak Żydzi, to na pewno mają furę pieniędzy. A myśmy wtedy mieli łóżko i tapczan, który zapluskwiony zostawili nam poznaniacy i nic żeśmy nie mieli, żeby jej pomóc. I ja mówię: Czy Ty chcesz jakieś dokumenty, że twojego ojca tu zabili?. Nie. Ona mówi: Którędy się idzie pieszo do Pabianic?. Ja nie chodzę pieszo do Pabianic. Nie wiem którędy się idzie. Więc coś żeśmy jej tam wyściubili i posłaliśmy ją do domu. Potem, co jakiś czas jeszcze się zjawiała. Podobno później zmarła.

W ostatnich kilku latach mąż pracował tam pod Jasną Górą na ulicy 7 Kamienic. Był kierownikiem biura projektowego gier planszowych. Wymyślał przeróżne gry planszowe i miał kilku plastyków, który robili te projekty. Najpierw należało to biuro do spółdzielni Udziałowa, a później do spółdzielni w Gliwicach. Jak zaczął pracować na tej ulicy 7 Kamienic, przyszedł do niego ojciec Paulin, staruszek i mówi: Dowiedziałem się, nie wiem skąd, że tutaj pracuje pan Proskurowski. Ja jestem Proskurowski. I opowiada mu tą historię o stryju, któremu oni podobno mówili, że mu dadzą jeść, żeby tylko się nie kręcił po mieście, ale on ich nie słuchał i Niemcy go zastrzelili. I ci Paulini, zaraz po wojnie, oskarżyli lekarza przed, nie wiem czy jeszcze wtedy było NKWD, czy już było UB, że on wydał człowieka na śmierć, i że Niemcy go zastrzelili w bramie na 7 Kamienic. Dostał karę dożywotniego więzienia, gdzieś go wieźli z Częstochowy do jakiegoś innego więzienia i ktoś podał temu lekarzowi truciznę a on otruł się w pociągu.

Czy w Polsce jest antysemityzm? Jest 1996, dwa lata temu był 1994 rok, w Złotym Potoku kelner nas nie chciał obsługiwać. No trzeba więcej?! Kiedy byliśmy tam w tym jego rewirze to, o co prosiłam bo tam byliśmy to był hotel i restauracja, to schodziliśmy na obiad nigdy niczego nie było. Ja mówię: Wiesz, co? Jak oni nic nie mają mąż był na diecie w związku z tą cukrzycą nie ma gotowanego, kurczaków, nic nie ma, nie możesz jeść stale smażonych tych pstrągów, ani schabowego. Pójdziemy na dół do wsi, tam jest taka knajpka. Ale tam było jeszcze gorzej. Jak już wyjeżdżaliśmy stamtąd, wiedzieliśmy, że coś jest grane, jak się mówi, ale nie wiedzieliśmy co. Siedzieliśmy, czekaliśmy, żeby po nas przyjechał znajomy naszym maluchem i podszedł do męża taki starszy kelner, który też tam pracował i mówi: Pan się nazywa pan Proskurowski i pan jest z Częstochowy, ja pana znam z widzenia. To nie jest takie duże miasto w końcu, jeszcze śródmieściu to się ludzie znają.

Mąż w tylu miejscach pracował. Mówi: Ten, co wam mówił zawsze, że nie ma, to kłamał. Wszystko w kuchni jest. Nie trzeba było siadać u niego. Ale przecież myśmy po prostu nie wiedzieli, nie chciałam łazić po całej sali i siadałam gdzie było najbliżej wejścia. On powiedział: Ja tych Żydów stąd muszę wygnać! Ja nie będę Żydom usługiwał!. Był 1994 roku, teraz jest 1996 i może być coś takiego? No to przecież już starczy! To przecież chyba mówi samo za siebie. Ciągle, wszędzie, na każdym kroku, gdzie pan pójdzie, gdzie pan usiądzie, a bo to jest takie po żydowsku, a bo to jest takie jak żydowskie. Przecież jak był pogrom w Kielcach, to tutaj też się w Częstochowie zaczęło. Już też było niespokojnie. W listopadzie 1945 roku pojechaliśmy mężem do Łodzi. Mąż już pracował i kupił z demobilu, jakiś stary samochód, taki stary grat. Jeździliśmy do Łodzi, ponieważ zarząd centralny klejarni, w których mąż pracował był w Łodzi. Mąż był kierownikiem klejarni w Częstochowie; jechaliśmy, bo mąż miał w centrali interes. Ja też jechałam. Jechał z nami też chłopak, który nie miał prawa jazdy, a mąż właściwie zabrał go do tego klejenia gum. Wtedy nie było mowy, żeby kupić gumę jakąś do samochodu, więc się ze sobą woziło klej, łatki, te opony, gumy, wszystko się ciągle po drodze kleiło. Jechał jeszcze z nami taki starszy człowiek, który kiedyś pracował u mojego ojca. Po drodze mieliśmy wypadek. Ja byłam najgorzej poszkodowana. Nasz samochód się zepsuł, ciągnął nas na holu samochód ciężarowy i wpadliśmy do rowu. Miałam potrzaskaną miednicę w kawałki, w drobny mak. I dziesięć tygodni wisiałam zawieszona na takich pasach. Tak, że dłuższy czas jeszcze potem nie mogłam dobrze chodzić. Mieszkaliśmy nie tu w tym mieszkaniu, tylko w tamtej klatce schodowej po drugiej stronie bramy na parterze. Mieszkało z nami małżeństwo, jak się dowiedzieli, że coś się dzieje u nas, chociaż wiedzieli, że ja się nie mogę ruszyć, że jestem sama w domu tylko z dwoma psami, że mąż wyjechał, że jest gdzieś w podróży służbowej, to zabrali się i uciekli i zostawili mnie. Myślę, co ja tu zrobię? Coś mi powiedzieli: Słuchaj, bo tu jest niespokojnie, bo tu coś się może dziać w tych Kielcach.

Ani chodzić dobrze, ani nic zrobić, a jeszcze bałam się, że coś się może dziać na mieście, że mąż nie wiedząc wyjdzie z pociągu na miasto i może wpaść, bo ktoś go może poznać, miał przyjechać wówczas z Łodzi czy z Warszawy. I wzięłam jednego psa, jednego zostawiłam w domu i poszłam daleko na ulicę Krótką, tam mieszkał kolega szkolny czy z młodych lat męża, który w czasie wojny był policjantem. Mąż go wziął do siebie do pracy. Nie mieli jeszcze porządnego mieszkania. Ja poszłam go prosić, żeby poszedł na stację i odebrał męża z pociągu i nie prowadził go do domu, tylko żeby go zabrał do siebie. Ja mówiłam, że muszę sobie jakoś dać radę. A nie chcę, żeby on przechodził przez całe miasto, bo tak było niespokojnie. I dopiero przyszedł następnego dnia do domu. Było niespokojnie. Pojechałam na wycieczkę Austria Włochy, zdaje się 24-dniową. Zorientowałam się w hotelu w Rzymie, że jest wycieczka z Izraela. W kibucach oni mają zdaje się zagwarantowane, raz na dwa lata, zagraniczną wycieczkę. Byli to pewnie Żydzi z diaspory. Tacy starzy, mali ludzie. Wśród nich był chłopak. Pewnie był sam. Wysoki, przystojny chłopak, zupełnie jakby zaganiał kurczęta. Ja się strasznie chciałam z nim zobaczyć. Zorientowałam się, że jak ktoś tam zaczął z nimi rozmawiać, to te kołtuny, z którymi ja jechałam, straszne kołtuny obserwowały. Ja siedziałam jak mysz pod miotłą. Myślę sobie, w końcu jadę autokarem, a jak mnie gdzieś wypchną, a jak gdzieś wyjadą i mnie zostawią w tym obcym mieście?


cdn

Poprzednie czesci

TUTAJ

Kategorie: wspomnienia

1 odpowiedź »

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.