Uncategorized

„Każdy polityk musi w końcu zejść ze sceny, także Netanjahu”

.

Przyslala Rimma Kaul

 

 

 

60 procent Izraelczyków chce jego odejścia. Ale 40 procent chce, by został. Izraelska polityka nie zajmuje się niemal żadnymi ważnymi problemami społecznymi, tylko Netanjahu – mówi Anshel Pfeffer, autor książki „Bibi. Burzliwe życie i czasy Beniamina Netanjahu”.


Rozmawialiśmy z nim 6 stycznia, po śmierci generała Sulejmaniego, przed ostrzelaniem baz amerykańskich w Iraku.

Beniamin Netanjahu musi być teraz szczęśliwy.

Dlaczego tak myślisz?

W końcu dopiął swego w sprawie Iranu.

Nie wiem, czy jest szczęśliwy, ale na pewno udało mu się doprowadzić do tego, że Iran stał się nie tylko izraelskim, ale międzynarodowym problemem. Podobnie zresztą myśleli jego dwaj poprzednicy – premierzy Ariel Szaron i Ehud Olmert.

Jest jednak różnica między zrobieniem z Iranu międzynarodowego problemu a potencjalną wojną.

Netanjahu widzę raczej jako pokazującego innym, jak poważnym zagrożeniem dla świata jest Iran, co jest też oczywiście korzystne dla Izraela z dwóch powodów. Po pierwsze, Izrael nie jest sam z Iranem, zaangażowane są w tę sprawę inne kraje. Po drugie, kiedy wszyscy zajmują się Iranem, nikt się nie zajmuje Palestyńczykami, których sprawa staje się coraz mniej znacząca. To jest, zdaniem Netanjahu, bardzo pożądana sytuacja.

To jego osobisty sukces?

Składa się na to więcej czynników. Ogromna część społeczności międzynarodowej jest dzisiaj po prostu zmęczona zajmowaniem się nierozwiązywalnym, jak się wydaje, problemem palestyńskim. Wielką uwagę skupiła na sobie także arabska wiosna, a teraz Iran, który Netanjahu traktuje jako egzystencjonalne zagrożenia dla Izraela.

W latach 80. mówił dużo o zagrożeniu ze strony Syrii i innych arabskich reżimów wspieranych przez Związek Radziecki. Kiedy ZSRR się rozpadł, jego uwaga skierowana była na zagrożenie ze strony rządzonego przez Saddama Husajna Iraku i sponsorowanych przez różne arabskie rządy organizacji terrorystycznych. A kiedy w 2003 roku Amerykanie najechali Irak, największym zagrożeniem stał się dla niego Iran, który wrogiem Izraela jest zresztą od czasów rewolucji irańskiej w 1979 roku.

Lista wrogów nie ma końca.

Netanjahu zawsze potrzebował wielkiego zagrożenia, a Izrael widział i widzi do dzisiaj jako najważniejszą siłę na Bliskim Wschodzie, która reprezentuje Zachód. I, żeby była jasność, Iran jest zagrożeniem, wspiera rozmaite organizacje terrorystyczne, ale Netanjahu postrzega to szerzej. Iran jest zagrożeniem dla całego Zachodu.

Przed Netanjahu trzecie w ciągu ostatnich 12 miesięcy wybory do Knesetu, izraelskiego parlamentu. Ciążą na nim oskarżenia korupcyjne, dotyczące między innymi przyjmowania bardzo drogich prezentów – szampanów, kubańskich cygar, biżuterii czy luksusowych pokojów hotelowych podczas zagranicznych podróży. Teraz prosi Kneset o immunitet. W powietrzu wisi irańsko-amerykański konflikt zbrojny, a nie zmienia się przecież dowódcy w trakcie wojny. To obecne napięcie mu pomaga?

Oczywiście, bo kiedy świat mediów jest pochłonięty sprawą zamordowania generała Kasema Sulejmaniego i wzrastającym napięciem w regionie, media przestają się zajmować oskarżeniami wobec premiera i ewentualnym postawieniem go przed sądem. Poza tym zdominowanie mediów tematami związanymi z bezpieczeństwem zawsze było dla niego korzystne, bo świetnie porusza się w tych sprawach. Ale to wszystko jest korzystne na krótką metę. W dłuższej perspektywie już niekoniecznie, bo kwestia korupcyjnych podejrzeń osiągnęła już taki poziom, że trudno ją zamknąć. I jeszcze jedno – większość Izraelczyków popiera dzisiaj partie, które nie popierają Netanjahu, co pewnie pokażą najbliższe wybory. Wszystko to jest już dzisiaj graniem na zwłokę. Niczym więcej.

Netanjahu przetrwa?

Bardzo dobre pytanie, na które chciałbym znać odpowiedź. Jest takie brytyjskie powiedzenie, że każda polityczna kariera kończy się porażką. Każdy polityk musi w końcu zejść ze sceny, także Netanjahu. On stoi od roku na czele rządu przejściowego i udaje mu się nim kierować całkiem efektywnie na swoją korzyść. Ale jak długo? Nikt tego nie wie. Sondaże przedwyborcze nie są dla niego korzystne.

Izraelczycy są nim zmęczeni?

Większość – 60 procent Izraelczyków – chce jego odejścia. Ale 40 procent chce, by został. Nie widać też w społeczeństwie entuzjazmu dla kogoś, kto miałby go zastąpić w fotelu premiera. To wielka niewiadoma. Ludzie się też do niego przyzwyczaili. Izraelska polityka nie zajmuje się niemal żadnymi ważnymi problemami społecznymi, tylko Netanjahu. Nie liczy się w wyborach nic oprócz tego, czy jesteś „za” czy „przeciw” niemu.

Jest to, powiedziałbym, wielkie osiągnięcie.

To prawda, wielkie osiągnięcie dla niego i problem dla kraju.

Premier Beniamin Netanjahu oraz premier Mateusz Morawiecki podczas spotkania ministerialnego poświęconego budowaniu pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Zaczęliśmy od spraw bieżących, ale ty swoją znakomitą biografię Beniamina Netanjahu zaczynasz w XIX wieku, pisząc o pochodzących z Kresów Wschodnich przodkach premiera Izraela, którzy nosili nazwisko Milejkowski. To byli polscy Żydzi?

Trudno powiedzieć, bo granice tej części Europy zmieniały się często i ludność była bardzo przemieszana etnicznie. Dziadkowie Netanjahu pochodzili z terenów, które dzisiaj są częścią Białorusi, a wówczas – Cesarstwa Rosyjskiego. Być może mówili po polsku, może po rosyjsku, na pewno w jidysz, a potem już po hebrajsku, bo byli syjonistami. Nie dziwi więc, że w końcu rodzina dotarła do Palestyny.

Ale ojciec Beniamina Netanjahu, Bencyjon, rodzi się jeszcze w Warszawie.

Tak, bo tam przez kilka lat jego ojciec, rabin Natan Milejkowski, był nauczycielem, a potem, po przybyciu w latach 20. XX wieku do Palestyny, został wysłany do Stanów Zjednoczonych, gdzie wygłaszał syjonistyczne przemowy, mające zachęcić osiadłych w Ameryce wschodnioeuropejskich Żydów do palestyńskiej emigracji. W przyszłości Bencyjon, który zmienił nazwisko Milejkowski na Netanjahu, będzie zajmował się podobną działalnością i zostanie poważanym akademikiem, który poświęci się badaniom nad wypędzeniem Żydów z Hiszpanii w 1492 roku.

Bodaj w zeszłym roku Netanjahu, podczas wizyty na Litwie, wspominał, że jego dziadek, „słynny uczony”, studiował w jesziwie, w położonym niedaleko litewsko-białoruskiej granicy Wołożynie.

Choć słynny nie był. Ani dziadek, ani ojciec.

Netanjahu uwielbia mówić o swoim dziadku i ojcu, że byli ważnymi osobistościami, ale prawda jest taka, że gdyby Netanjahu nie został premierem, nie usłyszelibyśmy o nich. Na pewno nie o jego dziadku, który nie był żadnym słynnym uczonym. Podobnie, jak jego ojciec – postać znana raczej w kręgu mediewistów zajmujących się Hiszpanią. Obaj na pewno mieli spore aspiracje polityczne, ale nic im w tej materii nie wyszło. Nie sprawowali żadnych ważnych funkcji w ruchu syjonistycznym, w który byli zaangażowani.

Bencyjon Netanjahu wrócił ze Stanów do Izraela w 1949 roku na pierwsze wybory. Wtedy właśnie rodził się w Tel Awiwie jego drugi syn, Beniamin. Nie dostał się jednak na listę wyborczą i to był koniec jego politycznej kariery.

Czy Bencyjon przekazał poczucie zmarginalizowania swojemu synowi?

Jasne. Przecież Netanjahu dołączył do prawicowej partii Likud dopiero pod koniec lat 80., kiedy wrócił z Nowego Jorku, gdzie najpierw był wiceambasadorem w Waszyngtonie, a potem ambasadorem przy ONZ. Historyczny lider prawicy, Menachem Begin, nie był idolem rodziny Netanjahu. Wręcz przeciwnie, Bencyjon nim pogardzał, uważał go za niezbyt utalentowanego prawnika z Polski. Netanjahu podzielał poglądy ojca, nawet gdy Begin został w końcu premierem w 1977 roku. Ale Netanjahu nie mówi o Beginie źle publicznie, bo to dla Izraela postać ikoniczna.

Mitem został spowity także starszy brat Beniamina Netanjahu, Jonatan, który zginął w 1976 roku podczas słynnej operacji w Entebbe w Ugandzie, gdzie terroryści Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny uprowadzili samolot Air France z Paryża do Tel Awiwu.

Śmierć Joniego przyszła zaledwie trzy lata po wojnie Jom Kipur, która – mimo wygranej – straumatyzowała izraelskie społeczeństwo. Operacja odbicia porwanego samolotu w Entebbe, do dzisiaj studiowana przez antyterrorystów jako wzorowa, skończyła się brawurowym uwolnieniem zakładników i śmiercią jednego żołnierza – 30-letniego Jonatana Netanjahu. Izrael, który nie cierpi na brak wojennych bohaterów, bardzo wtedy bohatera potrzebował. Został nim Joni. Także dlatego, że nie można było mówić o innych żołnierzach, gdyż byli członkami tajnej jednostki – ich nazwiska nie mogły zostać ujawnione. Skorzystała z tego rodzina Netanjahu, która zadbała o rozdmuchanie roli Joniego do niewyobrażalnych rozmiarów. Beniamin Netanjahu, zdobywający coraz większą władzę, zrobił z brata największego bohatera, a niewielki think-tank jego imienia zapoczątkował jego karierę.

Kiedy kilka lat później wybitny polityk Mosze Arens został ambasadorem w Waszyngtonie i wywalczył, że weźmie na swojego zastępcę wygadanego, eleganckiego, błyskotliwego, przystojnego, posługującego się płynną angielszczyzną i wykształconego w USA faceta, którego poznał na konferencji Instytutu Jonatana. Tym facetem był Beniamin Netanjahu.

Nawet prezydent Polski, Andrzej Duda, składał kwiaty na grobie Jonatana.

Jeżeli jesteś odwiedzającym Izrael politykiem i chcesz, żeby Netanjahu poświęcił ci więcej czasu i może cię jeszcze polubił, musisz poprosić o uwzględnienie w planie wizyty odwiedzin grobu jego brata. Mit musi trwać.

Dzisiaj już, zdaje się, został obalony.

Bo na szczęście ja i ty żyjemy w krajach, w których różne mity od czasu do czasu obalamy. Dodam, że nie byłem pierwszym, który o tym napisał. Wcześniej zrobili to moi znakomici koledzy dziennikarze. Mamy polityków tworzących mity oraz dziennikarzy i historyków, którzy je obalają.

Netanjahu spędził na różnych etapach swojego życia wiele lat w Stanach Zjednoczonych. Od urodzenia do czasu pracy w izraelskiej ambasadzie w Waszyngtonie miał także amerykańskie obywatelstwo. Piszesz, że językiem roboczym jego najbliższego otoczenia jest angielski. Czy można go nazwać amerykańskim Izraelczykiem?

Sporo ludzi go za to atakowało, uważam, że niesłusznie. Netanjahu jest Izraelczykiem z silnymi związkami z Ameryką. Tyle. Wszystkie jego wybory polityczne, służba w wojsku, narażanie życia w izraelskim mundurze i kariera są związane z Izraelem. Mógł przecież zostać w Stanach i prowadzić wygodne życie jako zamożny człowiek. Jednak, w odróżnieniu od ojca, tego nie chciał. Mieszkał w Stanach kilkanaście lat, tam się kształcił na najlepszych uczelniach, pracował w służbie Izraela i wrócił do Jerozolimy, bo jest bez wątpienia izraelskim patriotą.

W 1996 roku, w wieku 46 lat, Beniamin Netanjahu został najmłodszym w historii premierem Izraela. Był także pierwszym premierem wybranym w wyborach bezpośrednich. Jest pierwszym i jedynym dotychczas premierem urodzonym w Izraelu. A dzisiaj jest najdłużej rządzącym premierem, u władzy jest prawie 14 lat. Spore osiągnięcia.

Bez wątpienia, imponujące. Dodałbym jeszcze, że jest obecnie szefem najdłużej trwającego gabinetu.

Podziwiasz go za to?

Nie praktykuję raczej podziwiania, kiedy piszę o politykach. Netanjahu jest na pewno najzdolniejszym ze współczesnych izraelskich polityków. Potrafi być populistą odwołującym się do ludzkich strachów, fobii i niskich instynktów, będąc jednocześnie oczytanym intelektualistą. Jest ideologiem, autorem poważnej i ciekawej książki zbierającej jego przemyślenia o globalnych sprawach, a jednocześnie, kiedy wymaga tego sytuacja polityczna, porzuca swe ideały dla utrzymania władzy i pokonania politycznych konkurentów. Ciekawa i jak się okazuje skuteczna mieszanka.

Czy Netanjahu ma jakikolwiek szacunek dla Palestyńczyków?

Nie. Uważa, że Palestyńczycy to jest polityczny niuans, nie uważa ich za naród. Jest przekonany, że to wymysł i narzędzie wrogów Izraela, że nie jednoczy ich nic prócz nienawiści do Izraela i popierają ich głównie antysemici. Nie widzi też miejsca na palestyńskie państwo, ale raczej na jakąś półpaństwową autonomię w Strefie Gazy i enklawach na Zachodnim Brzegu.

Jest rasistą?

To trudne pytanie. Myślę, że często używa rasizmu jako politycznego narzędzia, ale nie mogę powiedzieć z pewnością, że jest rasistą.

Uważa, że każdy krytyk Izraela jest antysemitą?

Twierdzi, że większość krytyków Izraela jest motywowana antysemityzmem. Z drugiej strony często z antysemitami współpracuje. Bez wątpienia mamy antysemickie elementy w obecnym polskim rządzie, ale Netanjahu to nie przeszkadza. Podobnie jest z Węgrami Orbána czy paroma innymi państwami. Kiedy Donald Trump powie coś antysemickiego, Netanjahu nie piśnie nawet słowem. To wszystko jest bardzo problematyczne dla ludzi zajmujących się zwalczaniem antysemityzmu, bo dlaczego reagujemy na słowa jednych, a na innych już nie?

Jest autokratą?

Nie wydaje mi się, acz szczególnie wtedy sobie ceni demokrację, kiedy ona służy jemu. Kiedy zaś demokratyczne procedury nie służą jego interesom, bardzo się irytuje. Używa autokratycznego tonu w stosunku do swoich konkurentów, których na przykład oskarża o próbę zamachu stanu albo fałszowanie wyborów. Próbował też przy pomocy prawa „przywołać do porządku” krytyczne wobec niego media. Powiedziałbym, że Netanjahu ma tendencje autokratyczne trzymane na szczęście w ryzach przez demokratyczny system Izraela.

Kogo bardziej nienawidzi: sędziów czy dziennikarzy?

Nie mam odpowiedniego miernika. Nienawidzi tych, którzy mu najbardziej podpadają w danym momencie.

Co Izrael zawdzięcza Beniaminowi Netanjahu?

Mimo groźnego wizerunku, który sam kreuje, nie jest chętny do wywoływania wojen. Za jego rządów mamy najmniej konfliktów i najmniej ofiar od czasu powstania państwa. To duże osiągnięcie. Znakomicie ma się też nasza ekonomia, choć Netanjahu unika potrzebnych reform i nie zajmuje się tak poważnymi problemami, jak postępujące rozwarstwienie społeczne. I na koniec dodałbym, że jest stabilnym politykiem, co w dzisiejszych czasach jest ważną cechą szefa rządu.

Przeczytał twoją książkę?

On sam mi tego nie powiedział, ale od jego bliskich współpracowników wiem, że tak.

A kiedy książka powstawała, odmówił rozmowy z tobą.

Beniamin Netanjahu chce sam napisać książkę o sobie. Może napisze ją, jeśli wyląduje w więzieniu?

Anshel Pfeffer i jego książka (fot. Materiały promocyjne)
Anshel Pfeffer. Urodził się w Manchesterze. Jest wieloletnim dziennikarzem politycznym izraelskiego dziennika „Haaretz” i izraelskim korespondentem tygodnika „The Economist”. W Polsce – nakładem Wydawnictwa Post Factum, w przekładzie Anny Halbersztat – ukazała się właśnie jego książka „Bibi. Burzliwe życie i czasy Beniamina Netanjahu” („Bibi: The Turbulent Life and Times of Beniamin Netanyahu”).

Mike Urbaniak. Dziennikarz kulturalny „Wysokich Obcasów”, weekendowego magazynu Gazeta.pl i felietonista magazynu „Vogue”.
Więcej: TUTAJ

3 odpowiedzi »

  1. Te 60:40 to chyba sonda polska. W normalnym świecie Bibi dostałby pokojowego Nobla.

  2. Po pierwsze zgadzam sie z Ewa K. Po drugie – dziennikarz robiacy wywiad nie darzy premiera Izraela zadna sympatia, zadnym szacunkiem. Mike Urbaniak nie znosi Izraela.

  3. Anshel Pfeffer udziela obrzydliwego wywiadu sugerując ze: ojciec i dziadek Netanyahu byli nic nieznaczącymi figurami, wysuwa idiotyczny zarzut ze premiera korumpowały „bardzo drogie prezenty” typu szampan i cygara ( powinien może dostać długopis i landrynki ? )
    Pisze niegodnie ze rodzina Netanyahu skorzystała ( sic ! ) na śmierci syna Jonathana, podważa „ mit o jego bohaterstwie” i cieszy się ze został on obalony..( ? ).
    Ton wypowiedzi ogólnie robi bardzo zle wrażenie : subiektywne, niesympatyczne i niechętne postaci madrego, doświadczonego i bardzo zasłużonego dla kraju Premiera
    Po czym autor musi sam przyznać ze Izrael za kadencji Netanyahu rozkwitł ekonomicznie i uniknął wojen… czyli kadencja bardzo udana ale Premiera Netanyahu trzeba wsadzic do więzienia za cygara…. najlepiej do jednej celi z prezydentem Trumpem !
    Cóż, Pfeffer to korespondent Haaretzu, czego się tu spodziewać…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.