Ciekawe artykuly

Jak Gelbfisz stał się Goldwynem.

Polscy Żydzi? To skomplikowane

Goldwyn Studio w Culver City, 1921 r. (Fot. Historic Hollywood Photographs)


To nie jest galeria sław na wzór amerykański. Artur Rubinstein, Róża Luksemburg, Samuel Goldwyn to filary, które pomagają nam opowiedzieć skomplikowaną historię Żydów polskich z przełomu XIX i XX wieku – mówi Tamara Sztyma, kuratorka nowej galerii „Dziedzictwo” w Muzeum Polin.

Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie otworzylo w czwartek 4 lutego nową stałą wystawę w swoim gmachu – to galeria „Dziedzictwo” opowiadająca historię polskich Żydów poprzez dzieje ich wybitnych przedstawicieli, sławnych artystów, naukowców, polityków i przedstawicieli biznesu, którzy urodzili się i wychowali na ziemiach polskich przed II wojną światową. Kuratorkami wystawy są Barbara Kishenblatt-Gimblett i Tamara Sztyma.

Anna S. Dębowska: Spodziewałam się tutaj portretów 26 wielkich postaci Żydów polskich, o których mowa w katalogu galerii „Dziedzictwo”. Dlaczego ich nie ma?

Tamara Sztyma: „Dziedzictwo” nie miało być panteonem. Nie chcieliśmy tworzyć kanonów. O tym, kto do nich trafia, decydują różne ideologie, instytucje, wpływy. Zawsze opiera się to na jakimś wykluczeniu lub zawłaszczeniu. Kanony, aczkolwiek często przydatne, są pewnym uproszczeniem rzeczywistości, a Muzeum Polin to instytucja otwarta, dostrzegająca złożoność wielu spraw.

Myślałam, że będzie to galeria sław na wzór amerykańskiej Hall of Fame. Jaka jest jej geneza?

– Pomysł pojawił się już w czasie opracowywania koncepcji wystawy stałej Muzeum Polin. Nasi darczyńcy, zwłaszcza ci z Ameryki, pytali wtedy, czy powstanie galeria wielkich postaci. „Było przecież tylu wybitnych Żydów z Polski” – mówili. W muzeach amerykańskich inaczej opowiada się o historii. To społeczeństwo imigrantów, każda grupa próbuje pokazać się z jak najlepszej strony, chwalić się tym, co wniosła do kultury amerykańskiej. Hall of Fame, o którym pani mówi, jest np. eksponowana w naszym filadelfijskim odpowiedniku – The National Museum of American Jewish History. REKLAMA

W Polsce to funkcjonuje inaczej. Historia Żydów polskich jest przecież bardzo skomplikowana, tożsamości nie zawsze są czytelne. Rozmaite życiowe wybory utrudniają tworzenie się jednoznacznych opinii. Woleliśmy budować galerię wokół tych pytań. Dlatego, choć prezentujemy w niej wybrane postacie, zostawiamy też przestrzeń na refleksję nad złożoną tożsamością polskich Żydów. Jest to dosłownie oddane w sposobie zaaranżowania wystawy, w której nie ma w centrum portretów, są za to symboliczne instalacje – mapa-diagram na ścianie i pośrodku – rzeźba Drzewo Życia.

Jak wybieraliście te wielkie postacie? Przecież to jak wyciągnąć igłę ze stogu siana. 

– Z Barbarą Kirshenblatt-Gimblett, z którą tworzyłam tę wystawę, wybrałyśmy pewną konstelację postaci pomagających nam opowiedzieć historię. To osoby, które urodziły się na ziemiach polskich w żydowskich rodzinach i osiągnęły niesamowity sukces w swej dziedzinie. Traktowałyśmy ich jednak jak reprezentantów różnych losów, postaw i strategii życiowych, które obierali Żydzi z ziem polskich na przełomie XIX i XX w.; przede wszystkim – przedstawicieli rozmaitych relacji zarówno z własnymi, żydowskimi korzeniami, jak i polskimi.

Niektórzy z nich pozostali związani z żydowskim światem, inni się od niego zdystansowali, wiążąc się z kulturą polską lub inną, np. amerykańską, a niektórzy nawet zmienili wyznanie. Część z nich pozostała w Polsce, część wyjechała – do Stanów Zjednoczonych, Palestyny (potem do Izraela) lub w inne zakątki świata. Czasem taki wyjazd nie był wyborem, ale koniecznością. Stąd tak ważna jest na wystawie mapa świata z zaznaczeniem różnych kierunków wędrówki.

Właśnie o tych rozmaitych splotach tożsamości chcemy tu opowiedzieć. Wiedziałyśmy, że tych postaci nie powinno być więcej niż 26. Potem rozrysowałyśmy dziedziny, którymi się zajmowały: literatura, film, teatr, muzyka, sztuka, kultura, nauki ścisłe i humanistyka, edukacja, polityka i biznes.

Do każdej z nich wytypowałyśmy po dwie lub trzy osoby. Jeśli ktoś był ważny dla kultury amerykańskiej, to szukałyśmy dla równowagi kogoś, kto miał istotny udział w kulturze polskiej. Stąd np. mamy z jednej strony hollywoodzkiego producenta rodem z Warszawy, a z drugiej – reżysera i scenarzystę Aleksandra Forda, twórcę „Krzyżaków”, wielkiej produkcji PRL-owskiego kina.

Wśród pisarzy mamy z kolei Juliana Tuwima, Isaaca Bashevisa Singera, Szmuela Josefa Agnona i Brunona Schulza, a teatr reprezentuje Ida Kamińska, aktorka sceny jidysz i dyrektorka powojennego Teatru Żydowskiego, oraz Arnold Szyfman, twórca Teatru Polskiego w Warszawie, bez którego nie byłoby też odbudowy gmachu Opery Narodowej. Spośród ludzi związanych z polityką mamy przedwojennego bundystę, jednego z przywódców powstania w getcie warszawskim, od lat 80. zaangażowanego też w polską politykę Marka Edelmana, ale i Dawida Ben Guriona, uznałyśmy bowiem za istotne, aby pokazać udział Żydów polskich w tworzeniu państwa Izrael. 

Nie do końca rozumiem wybór Szmuela Josefa Agnona. Urodził się w Buczaczu, to dawne ziemie I RP, ale jako pisarz posługiwał się tylko jidysz i hebrajskim, nie pisał po polsku, jak Tuwim czy Schulz. Uważany jest za pisarza izraelskiego, który zdobył Nobla dla Izraela.

– Świetnie, że pani przywołuje Agnona. Jest autorem legendy o Polin, która jest prezentowana w naszym muzeum przy wejściu do gmachu. Ta legenda o przybyciu Żydów na ziemie polskie, gdzie mogli znaleźć schronienie, krążyła od wieków. Agnon opracował m.in. wybór legend związany z Żydami polskimi.

Bo co to znaczy Żydzi polscy? Rzecz jest skomplikowana. Zdarzało się, że wielu Żydów, mimo iż urodziło się na historycznych ziemiach Rzeczypospolitej, nie zawsze miało kontakt z kulturą polską lub miało go bardzo krótko i powierzchownie.

A z drugiej strony, żydowska kultura i idee, jak chasydyzm, a potem syjonizm i nowoczesna kultura jidysz przepływały ponad granicami państw i rozbiorów, w kręgu Europy Środkowo-Wschodniej. A ten jego rodzinny Buczacz na Wołyniu – czym on się różnił od innych sztetli na ziemiach polskich? 

Zgadzam się jednak, że Agnon to postać dyskusyjna. Mocno reagował na nowe wyzwania w Izraelu, podchodził też do tego jako Żyd religijny, dla którego nie bez znaczenia było życie w Ziemi Świętej. W tym sensie nie był więc typowym syjonistą. A jako syjonista odczuwał – paradoksalnie – silną tęsknotę za diasporą.

O złożoności geograficzno-kulturowej, której dobrym przykładem jest Agnon, mówią w naszym wystawowym katalogu m.in. autorzy eseju o literaturze – Karolina Szymaniak i Piotr Paziński – oraz Stanisław Krajewski, który pisze o dziedzictwie religijnym Żydów polskich, np. o Nachmanie z Bracławia. Tak, Bracław to dzisiejsza Ukraina, ale Nachman silnie oddziaływał na Żydów na ziemiach polskich. 

Kolejną dyskusyjną postacią jest tu Róża Luksemburg, kiedyś skompromitowana jako komunistka i przeciwniczka odrodzenia państwa polskiego, obecnie coraz bardziej doceniana na fali powrotu lewicowych wartości, których staje się symbolem.

– Także jako kobieta niezwykle silna, świetnie wykształcona intelektualistka. Urodziła się w Zamościu, znała język polski, była działaczką polskiej i niemieckiej socjaldemokracji. Internacjonalistką, która w idei państwa narodowego upatrywała przykrywkę dla ekonomicznego wyzysku.

Luksemburg to postać reprezentująca zaangażowanie wielu Żydów w nowe ideologie społeczno-polityczne na przełomie XIX i XX w. Angażowali się oni w ruch dążący do naprawy świata, bez nierówności społecznych. Jedną z nich był socjalizm – bardzo popularny w tym okresie, wiele osób upatrywało w nim rzeczywistej szansy na zmniejszenie nierówności społecznych i poprawę warunków bytowych najuboższych. 

Socjalizm, a potem komunizm dla części Żydów był atrakcyjny także dlatego, że ideologie te mówiły o budowie społeczeństwa bez podziałów, w którym Żydzi mogliby cieszyć się takimi samymi prawami jak inne grupy etniczne i religijne. Doświadczenie wywodzenia się z mniejszości wywoływało u wielu osób pochodzenia żydowskiego chęć zbudowania świata ponad tymi podziałami. Stąd wziął się również uniwersalizm Ludwika Zamenhoffa, jednego z naszych bohaterów, i stworzony przez niego język esperanto.

Luksemburg szła więc również pod prąd idei stworzenia własnego państwa przez Żydów?

– Oczywiście, była na zupełnie innym biegunie, przeciwna wszelkim nacjonalizmom, uważała, jak socjaliści, że państwa narodowe oparte są na nierówności społecznej, a prawdziwa rewolucja wymaga ich zniesienia. Tak samo była przeciwna nacjonalizmowi żydowskiemu, jak i polskiemu czy niemieckiemu.

W prezentacji dedykowanej Róży zestawiamy m.in. ze sobą dwa cytaty. W pierwszym mówi, że jest przeciwna niepodległości Polski, bo takie państwo będzie oparte na kapitalistycznym stosunku własności. W drugim mówi, że los Żydów i ich państwa interesuje ją tak samo jak los Indian amerykańskich, czyli nieszczególnie.

Na poglądy i wybory Róży Luksemburg należy patrzeć w kontekście czasów, w których żyła. Z dzisiejszej perspektywy wiele spraw wygląda inaczej. Naszą rolą w Muzeum Polin jest prezentowanie historii w całej jej złożoności.

W tamtych czasach, aby coś w życiu osiągnąć, trzeba było wyjechać z ziem polskich, najlepiej do Ameryki, i odciąć się od przeszłości. Robili tak Żydzi i nie-Żydzi.  

– To czasy wielkiej migracji do Stanów Zjednoczonych, do nowej ziemi obiecanej. Samuel Goldwyn to właśnie ktoś, kto rzucił wszystko, wyjechał i zaczął tworzyć niemal od zera przemysł filmowy w Hollywood. Nauczył się angielskiego, którego nie przestawał kaleczyć, ale się tym nie przejmował, bo był nastawiony na sukces w biznesie.

I co ważne: zmienił nazwisko, i to kilka razy – ze Szmula Gelbfisza urodzonego w Warszawie w biednej chasydzkiej rodzinie stał się wpływowym producentem filmowym Samuelem Goldwynem. Ta zmiana była symboliczna – gdy ktoś zmienia nazwisko, to znaczy, że się odcina od przeszłości. Ale było to typowe dla świata popkultury. Jej twórcy wywodzący się z różnych kultur wytwarzali sobie zupełnie nową tożsamość, żeby zacząć życie od początku.

Podobny przykład z tej samej dziedziny to twórca „Pół żartem, pół serio” Billy Wilder z Suchej Beskidzkiej, ale jego w galerii nie ma. Jest za to Helena Rubinstein. To niesamowite, bo jej kosmetyki przychodziły do nas z Ameryki, tymczasem ona pochodziła z krakowskiego Kazimierza.

– To wspaniały przykład kobiety w biznesie. To właśnie ona w Ameryce tworzyła pierwsze salony piękności, gdzie można było dobrać kosmetyki i poddać się zabiegom pielęgnacji urody. W świecie interesów nie ma miejsca na sentymenty. Jednak Helena Rubinstein nigdy nie zmieniła tożsamości. Słynną firmę, wysokiej klasy kosmetyki i salony nazwała własnym żydowsko-polskim nazwiskiem.

Artur Rubinstein przyszedł na świat w Łodzi i był mocno związany z Polską, choć wcześnie opuścił kraj i już na stałe nie wrócił.

– Nazwaliśmy go ambasadorem kultury polskiej na świecie. Był prawdziwym kosmopolitą, ale zawsze z dumą grał mazurki i polonezy Chopina. Odegrał Mazurka Dąbrowskiego na konferencji ONZ w 1945 r., na której zabrakło polskiej reprezentacji.

Postać, która schlebia próżności Polaków, to „nasz Żyd”.

– Wiele było takich postaci. W Izraelu do dziś można spotkać osoby tęskniące za Polin, za swoim krajem. Czasem ta tęsknota jest może skrywana, tłumiona, ale czuje się ją. Dobrym przykładem będzie tu obecna w naszej galerii Helena Deutsch, wybitna psychoanalityczka, uczennica Zygmunta Freuda. Urodziła się w Przemyślu, wyjechała na studia do Wiednia, została pionierką badania psychologii kobiecej, później wyjechała do Cambridge w USA, ale wciąż wspominała swoje przemyskie korzenie. Uwielbiała polską literaturę i mocno identyfikowała się z krajem swojego pochodzenia.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w polskich szkołach się o tym nie mówi. Nie mówi się o Tadeuszu Reichsteinie, twórcy witaminy C, czy o innym polsko-żydowskim nobliście, fizyku Józefie Rotblacie. Tym trzeba się chwalić! Polska ma nikły wkład w dziedzictwo ludzkości.

– Trzeba o tym mówić.

Powinno się też mieć świadomość, jak skomplikowane są to tożsamości i jak niejednoznaczny sens kryje w sobie określenie „polski Żyd”.

W  galerii „Dziedzictwo” pokazujemy wybrane postacie i mówimy: „Wszyscy oni byli polskimi Żydami w tym sensie, że urodzili się w żydowskich rodzinach na ziemiach polskich”, a zaraz potem dodajemy, że niektórzy z nich porzucili świat żydowski, niektórzy zmienili wyznanie, niektórzy związali się z Polską, inni ją na zawsze opuścili i albo o niej zapomnieli, albo za nią tęsknili. Była jednak dla nich zawsze jakimś punktem odniesienia, szkoda, że niektórzy z nich są zupełnie zapomniani lub zmarginalizowani.

Polska albo się ich wypiera, albo ich zawłaszcza. Nie jest w tym zresztą wyjątkiem.

– Jest sporo postaci, które się w polskiej kulturze zadomowiły albo są wręcz trochę zawłaszczone, pozbawione swojej żydowskiej twarzy. Tak było z Julianem Tuwimem, mistrzem poezji polskiej XX w. Pochodził wprawdzie z rodziny asymilowanej, spolonizowanej, jednak żydowskość odgrywała ważną rolę w jego życiu –- borykał się z nią, odcinał od niej, irytował rozmaitymi aspektami świata żydowskiego. Z drugiej strony, po Holocauście napisał poemat „My, Żydzi polscy”, zaznaczając jednak, że solidaryzuje się z ofiarami nie jako Żyd, lecz człowiek. 

Dopiero od niedawna mówi się o żydowskim pochodzeniu wielkiego polskiego skrzypka Henryka Wieniawskiego.

– Podam inny przykład z mojej specjalizacji: pracę doktorską z historii sztuki pisałam u prof. Jerzego Malinowskiego, który jako pierwszy na gruncie polskim zwrócił uwagę na złożony problem tożsamości żydowskiej w sztuce i pisał o artystach pochodzenia żydowskiego tworzących w XIX i XX w. w Polsce. Byli bardzo podzieleni. Niektórzy chcieli tworzyć żydowską sztukę narodową, w okresie międzywojennym to był wręcz jakiś rodzaj manifestacji, ale część z nich współtworzyła główne polskie i europejskie nurty artystyczne, najczęściej mające wymiar uniwersalny.  

Pamiętam, że gdy byłam na studiach, pomijano lub tylko mimochodem wspominano o żydowskich wątkach takich artystów plastyków, jak Alina Szapocznikow, Jonasz Stern, Artur Nacht-Samborski czy Henryk Berlewi, pionier nowoczesnej typografii, który w młodości, w latach 20. XX w., należał do łódzkiej grupy Jung Jidysz dążącej do stworzenia nowej sztuki żydowskiej. 

To był czas szkół narodowych.

– Tak, w końcu XIX w. zaczął się rozwijać żydowski nurt narodowy, pod prąd idei asymilacji. Tworzyła się nowoczesna żydowska kultura świecka w jidysz, który uznano za język narodowy Żydów. Mówiły nim przecież masy żydowskie w Europie. Hebrajski natomiast odrodził się w kręgach syjonistycznych nastawionych na emigrację i utworzenie państwa żydowskiego. Mówiło się nim w Palestynie i potem w Izraelu.

Ale teraz Berlewi jest obecny w galerii „Dziedzictwo” i nikt nie odbiera mu żydowskości.

– To jest nowy sposób mówienia o zjawiskach czy postaciach. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w dyskursie o sztuce pomijano żydowskie doświadczenia niektórych artystów, ale nie wynikało to – jak sądzę – z jakiegoś „antysemityzmu”, ale raczej z dominującego wówczas dążenia do homogenicznego postrzegania rzeczywistości.

Nie jest łatwo przebić się przez pewne uproszczenia i kulturowe klisze, w których się wychowujemy. Rolą Muzeum Polin jest pokazywanie problemu z wielu stron, a nie tylko od jego fasady.

Anna S. Dębowska


Jak Gelbfisz stał się Goldwynem. Polscy Żydzi? To skomplikowane

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.