Uncategorized

Bezglosni (5)


Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). 

W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.

Recenzja Kingi Mlynarskiej


Po tym zdarzeniu z Janką postanowiłem jeszcze bardziej niż do tej pory walczyć o nas! Uznałem, że nie możemy zostać tutaj dłużej. Przecież jesteśmy naznaczeni moim pochodzeniem. Janka wciąż nie mogła pogodzić się z zamiarem opuszczenia domu. Tym bardziej, że jej mama powiedziała, że zostanie tutaj i nikt jej stąd nie ruszy. Bałem się o nią. Obawiałem się, że sama sobie nie poradzi. Niestety, nawet nie chciała słuchać, że ma opuścić tę chylącą się starą chałupę. 

Nie było czym rozpalać w piecu. Postanowiłem nie zostawiać jej na pastwę losu. Nocą chodziłem ulicami, żeby tylko przytaszczyć do domu jakieś kawałki drewna czy cokolwiek innego, czym mogłaby ogrzać dom. Bardzo na mnie krzyczała, że narażam siebie na śmierć, bo jeszcze mnie ktoś przyuważy jak to określała. Nie słuchałem ani jej, ani Janki. Kobiety nie mogły robić za mnie wszystkiego. Jestem głową rodziny i wiem, co robię – mówiłem. Chórem odpowiadały: Nie jesteśmy tego pewne. Po chwili Janka dopowiadała:

Jesteś ojcem i to ma być dla ciebie najważniejsze. Nie poradzę sobie bez ciebie. Przekomarzaliśmy się jak małe dzieci. Bycie ojcem jest ważne, ale bycie mężem też! 

Nie opowiadałem Ci, jak kiedyś udało mi się załatwić kawałek słoniny. Nie wiedziałem, jak mam ją przenieść do domu. Bałem się, że… Nie wiem, czego. Wtedy w jatce byłem razem z młodszą córką. Spojrzałem na nią i powiedziałem: 

Pobiegniesz do babci. Nie zatrzymuj się nigdzie. Biegnij przed siebie, a jak ktoś cię zatrzyma, to nie możesz się przyznać, co masz. 

A co ja mam, tatusiu? – spytała.

Jeszcze nic – odpowiedziałem. – Ale będziesz miała. Na ciebie nikt nie zwróci uwagi, a ja nie mam patentek, więc nie mam jak zanieść do babci tego mięsa. 

Patrzyła na mnie bardzo dziwnie i spytała:

To znaczy, że nikt nie może wiedzieć, że mam mięsko? Moje patentki nie są z mięska! A będę potem mogła zjeść mięsko?

Będziesz, nie martw się – powiedziałem. − Razem zjemy. Będziemy mieć królewski obiad. 

Pomyślałem, że może to by przekonało te hieny, że jestem jednym z nich. Też lubię skwarki zrobione z mięsa świni. 

Tatko, tatko, róbmy już. Chcę już jeść to mięsko podśpiewywała i podskakiwała.

Zdejmowałem z niej patentki, a ona mówiła: 

Nie zabieraj mi tego, bo mi będzie zimno. 

Nie martw się – odpowiedziałem. − Zaraz ci je założę i jeszcze coś do nich dodam. Będzie ci bardzo, bardzo ciepło. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem ale i z ogromnym zaufaniem. Żyła ze świadomością, że przy mnie nic złego jej się nie stanie. A przecież w każdej chwili mogliśmy zginąć obydwoje. 

Tego dnia wyszedłem z nią, bo było bardzo cicho i spokojnie. Pomogłem masarzowi przenieść jakieś bagaże i dostałem mięsną nagrodę. Marysię posadziłem na kontuarze, jej nóżki owijałem cienką jak papier słoniną. Krzywiła się; wiedziałem, że nie lubi, kiedy ma tłuste rączki, a co dopiero nogi. Nic nie mówiła, tylko czekała, co będzie dalej. Kiedy nogi już były obandażowane słoniną, zacząłem jej zakładać patentki. Widziałem, że bardzo się cieszyła, że może być ,,łączniczką”. Zdjąłem ją z kontuaru − była niewiele cięższa, niż kiedy ją podnosiłem − postawiłem na podłodze i powiedziałem:

Gotowe córciu. Reszta należy do ciebie. Pójdziesz do babci, po drodze nigdzie się nie będziesz zatrzymywać. Pamiętasz drogę?

No, pamiętam. Muszę iść prosto, a potem skręcę, o tak pokazała, w którą stronę ma zamiar pójść. − Potem kawałek tak – znowu pokazała, że planuje iść prosto. − A już na końcu będzie stała babcia i powie: „Słoneczko, a gdzieś ty się podziewała?”. Dobrze mówię, tatko?

Bardzo dobrze mówisz. Ja przyjdę do domu za jakiś czas, może jeszcze komuś pomogę i dostanę coś do jedzenia.

To ja idę już do babci, ale będę za tobą płakała − dodała ze smutną miną. 

A pamiętasz, jak ktoś cię spyta o tatę? – zagadnąłem.

Wiem, wiem, pewnie, że wiem: mój tata nie żyje − pomachała rączką. – Pa, tatko. Kocham cię! – krzyknęła.

Byłem taki dumny, że mam takie mądre dzieci. Poradzimy sobie! Poszedłem jeszcze parę ulic dalej, nikt nie leżał pod płotem, nikt nie strzelał. Była niesamowita cisza i nawet ludzie uśmiechnięci. Wydawało mi się, że cieszyli się na mój widok.

Dzień dobry, Józku, co słychać? – ktoś zagadnął.

U nas wszystko dobrze − odpowiedziałem. Tylko jedzenia mało. Mam pracę za Skierniewicami i nie ma mnie tutaj. Przyjechałem tylko na jeden dzień, żeby dziewczynki wiedziały, że o nich nie zapomniałem. Kłamałem tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy szukać mnie w domu.

A żona tutaj została? spytał Zygmunt.

A została, została. Tutaj jest jej lepiej. Mnie już się nawet nie chce tutaj przyjeżdżać. Żona mnie z domu wyrzuciła – ciągnąłem swoje kłamstwa. – I nie chce mnie znać. Może ma rację, przecież i tak jestem już tylko żywym trupem. Im szybciej o mnie zapomni, tym będzie dla niej lepiej. Może chociaż jej uda się doczekać normalności.

A co to jest normalność? spytał Zygmunt.

Ooo… Wiesz – odpowiadałem. Normalność jest, gdy kłamiesz tylko kiedy chcesz, kiedy masz na to ochotę, a nie dlatego, że musisz to robić. Normalność jest wtedy, gdy ludzie nie krzywdzą ludzi!

Dobrze gadasz zauważył. 

Ostatnio mało mówię – odpowiedziałem. − Ale dużo myślę. Przychodzą mi do głowy wszystkie mądrości, o jakich kiedyś słyszałem, a nawet takie, o jakich nigdy nie słyszałem. Moja Janka mówiła: „Mów zawsze prawdę, tylko kiedy prawdą masz zabić człowieka, to skłam”. Nie wiem, czy to gdzieś przeczytała, czy sama to wymyśliła, ale zawsze tak uczyła i uczy dziewczynki. 

To ona umie czytać? spytał.

Umie! Czyta nawet książki. Tylko nie mamy skąd brać. Ciągle czyta te same. Jest bardzo mądra!

Nie wiedziałem. Myślałem, że jest normalna żachnął się. 

Bo jest! – dodałem zdenerwowany.

No tak − zaczął tłumaczyć swoje słowa. − Ale myślałem, że ona zajmuje się tylko domem, a nie czyta książki.

Przecież jedno nie wyklucza drugiego – zacząłem się śmiać. W domu można czytać książki. A gdybyś zobaczył, jak dziewczynki słuchają! Szeroko otwierają buzię i zawsze błagalnym spojrzeniem proszą o dobre rozwiązanie królewskich tajemnic i problemów. Co najmniej jakby treść książki, którą znają, za każdym razem miała zmienione zakończenie i była inna.

Bardzo lubią bajkę o Kopciuszku. Kiedyś Krysia z płaczem powiedziała, że też by chciała być Kopciuszkiem. A ja mam nadzieję, że kiedyś, na białym koniu, ubrany w czerwoną szatę królewicz, przyjedzie pod okno i powie: „Pani Wojna umarła! Urodziła się pani Wolność! Wróciło ono: Dobro!”.

Ale ty jesteś bajkopisarz odpowiedział Zygmunt.

Nie jestem. Jestem marzycielem! Pomimo wszystko, pomimo że teraz nie mieszkam z rodziną, dalej marzę czułem, że muszę dalej kłamać, żeby nie zorientował się, że takie bajki każdego wieczoru opowiadam córkom. A teściowa szeroko otwiera oczy na samą myśl biało-czerwonego zwiastuna wolności. 

Oj, dobrze, dobrze – przerwał moje marzenia. – Muszę już iść na tory, może coś znajdę. Jaka cisza dzisiaj. Słyszysz? 

Ludzie mówią, że cisza zwiastuje burzę, ale przecież dzisiaj nawet niebo milczy – szepnąłem ze zdziwieniem.

Wiesz, że wczoraj zastrzelili żonę dorożkarza? – dodał.

Boże! Boże! – krzyknąłem. Co ona im zrobiła? Dlaczego ją zbili? Czy ktoś już ją pochował? 

Nie wiem odpowiedział. − Ale się dowiem. Teraz idę, bo moi umrą z głodu albo pomyślą, że mnie zabili.

Pożegnałem się słowami: 

Do następnego razu.

Oby odpowiedział. 

Rozeszliśmy się w różne strony. Dzisiaj każdy chce zapewnić jedzenie chociaż na jeden dzień. Kto myśli o jutrze? Byłem bardzo szczęśliwy, bo wiedziałem, że nasza słonina wystarczy tylko na parę dni. Do tego cienkie, prosto z blachy ciasto − moje ulubione placki. Dziewczynki też bardzo je lubią. Ale dzisiaj będzie królewska kolacja! Nie mogłem się już doczekać. Zastanowiłem się przez moment i pomyślałem, że do pieczenia ciasta na kuchennych fajerkach potrzebny jest ogień. Taki zwykły ogień, który strawi swoimi płomieniami wszystko, co tylko do niego się włoży. Nie spali tylko metalu. Każdy na ulicach zbiera to, co nadaje się do palenia, aby zjeść coś ciepłego, aby w domu było odrobinę cieplej. Samą miłością nie rozgrzeję życia, a nie mogę pozwolić, abyśmy umarli z zimna, z głodu.

Muszę zdobywać wszystko! Ostatnio u nas jakoś chłodno się zrobiło, brak nam ognia, nie mamy czym opalać. Obym, nie wypowiedział tego w złą godzinę – pomyślałem. – Przecież żeby wypłoszyć Żydów, podpalają domy. Ale nie mój! Nie mój! Przecież ja nie żyję! Nie przyjdą po mnie − okłamywałem już nawet sam siebie. Uszczypnąłem się w dłoń i ze zdziwieniem odczułem ból. Tym razem nie był to ból istnienia, a zwykła ludzka dolegliwość. Skoro czuję, to znaczy, że żyję! Jestem zmęczony ciągłą gonitwą za przetrwaniem, ale dzisiaj zdobyłem mięso! Tak bardzo dawno, nawet nie pamiętam kiedy, jadłem słoninę. Mame, nie gniewaj się na mnie, że nie zachowuję postu, ale od dawna tego nie robię! Źle ci napisałem! Cały czas poszczę. Tylko inaczej, niż kiedy mieszkałem z Wami. 


Poprzednie watki TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.