Uncategorized

„Or­kie­stra z Au­schwitz”

książ­ka, którą mu­sisz prze­czy­tać. Nawet je­że­li nie pa­sjo­nu­jesz się mu­zy­ką


Michał Jośko

„Jeśli nie będziemy grać dobrze, pójdziemy do gazu”. Te słowa, będące mottem nowego dzieła Marcina Lwowskiego, a wypowiedziane przez jedną z jego bohaterek, są idealnym wstępem do historii, jakiej jeszcze nie było. Oto – bazująca na prawdziwych życiorysach – opowieść o świecie, w którym najstraszniejszym z rzeczy, jakie kiedykolwiek człowiek wyrządził człowiekowi, wtórują przepiękne dźwięki.Rok 1934.

Oto Zosia Aniczówna – osiemnastolatka z Lwowa, która właśnie złożyła dokumenty na farmację Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza. Oprócz chemii (ech, być jak Maria Skłodowska!) pasjonuje się książkami o magii i czarodziejach oraz muzyką. Przed tą młodą panną bardzo ważny wieczór, wypełniony wielką sztuką. Będą straussowskie i „Opowieści Lasku Wiedeńskiego”, i „Pieśń hinduska” Rimskiego-Korsakowa. Do tego „Słowiański taniec” Dvořaka, „Fantazja” Schuberta oraz „Fantazja-Impromptu” Szopena. Nie zabraknie nawet „Oberka” Wieniawskiego!

Na scenie rozbłyśnie naprawdę jasna gwiazda, wspierana przez orkiestrę złożoną z czternastu austriackich wirtuozek. Panie, panowie, oto Alma Rosé, znana w całej Europie skrzypaczka, a zarazem żona słynnego muzyka Vášy Příhody oraz córka koncertmistrza Opery Wiedeńskiej. Vati owej 28-latki jest ulubieńcem cesarza Franciszka Józefa i bliskim przyjacielem samego Ryszarda Straussa…TEGO Ryszarda Straussa, będącego ulubionym kompozytorem Adolfa Hitlera, czyli jednego z zachodnich polityków, którego większość lwowian kojarzy wyłącznie z krótkich wzmianek w prasie, informujących, że niedawno został kanclerzem, a w tym roku Wodzem Rzeszy. Czyli kraju odległego i niemającego przecież żadnego wpływu na to, jak się żyje na Kresach Wschodnich, prawda?Wciąż mamy rok 1934, choć przenieśliśmy się o sześćset kilometrów od Lwowa, do niemieckiego miasta Breslau (tamtejsi polscy konspiratorzy mawiają o nim Wrocław).

Poznajemy tu Anitę Lasker, dziewięcioletnią córkę uznanego adwokata. Jest podekscytowana, ponieważ właśnie otrzymała zgodę na pójście do szkoły muzycznej, do klasy wiolonczeli.Kto wie, być może pewnego dnia opanuje ten instrument tak dobrze, jak mama i będzie mogła dołączyć do rodzinnego muzykowania? Przecież jej starsze siostry grają wspaniale na skrzypcach i fortepianie, a papa Lasker imponuje talentami wokalnymi.Co łączy te trzy postaci? Przecież nie znają się, są w różnym wieku i mieszkają w różnych zakątkach Europy. Do tego panna Aniczówna ma korzenie polskie, natomiast Alma Rosé i Anita Lasker pochodzą z rodzin żydowskich. Jedynym wspólnym mianownikiem jest wielka miłość do muzyki, sprawiająca, iż świat wydaje się jeszcze piękniejszy.Owszem, od czasu do czasu słychać jakieś głosy ostrzegające, że w III Rzeszy zaczyna się dziać coś niepokojącego, lecz któż by się nimi przejmował… Przecież mówimy tutaj o ojczyźnie wielkich filozofów i kompozytorów, centrum europejskiego życia kulturalnego. Słowem – jak z uśmiechem na twarzy mawia do wszystkich pesymistów ojciec Anity – „zobaczycie, będzie dobrze”.

Jednak to, co znajdujemy na kolejnych kartach „Orkiestry z Auschwitz”, zburzy nie tylko wrodzony optymizm pana Laskera, lecz także zrujnuje życia wielu milionów osób. Oto bowiem za horyzontem czają się gigantyczne zmiany, rozkręca się tornado nazizmu, które niedługo przetoczy się przez świat. Zniszczy wszystko, co napotka po drodze: zarówno wielkie marzenia i plany na dobrą przyszłość, jak i wiarę w ludzkość.Marcinowi Lwowskiemu udało się połączyć elementy obyczajowe, traktujące o losach jednostek oraz ich bliskich z historycznymi. Perturbacje życiowe poszczególnych osób osadził w naprawdę szerokim kontekście, pozwalając czytelnikowi zrozumieć, w jaki sposób działa Zło: usypia naszą czujność i podchodzi niepostrzeżenie, w międzyczasie rosnąc w siłę.

Gdy orientujemy się, że za oknem szaleje pożar, ogień jest już zbyt wielki, aby go ugasić.Pierwsze przejawy antysemityzmu (przejawiające się np. rozporządzeniem mówiącym, iż muzycy pochodzenia żydowskiego nie mogą grać utworów niemieckich kompozytorów) oraz idące za nimi pogromy. Anschluss i triumfalny wjazd (dodajmy: witanego entuzjastycznie przez Austriaków) Führera do Wiednia. Katownie Gestapo i NKWD. Gwałty dokonywane w Polsce przez czerwonoarmistów oraz masowe egzekucje naszych elit. Wojna, jakiej świat nie widział i zupełnie nowa gałąź niemieckiego przemysłu, czyli zakrojony na niespotykaną dotąd skalę plan eksterminacji wszystkich „podludzi”.Pisarz żongluje tutaj – w sposób zarazem bardzo dynamiczny, jak i przemyślany – czasem oraz przestrzenią*. Prowadzi nas rok po roku, ruchem konika szachowego przemieszczając się po naszym kontynencie. Lwów, Wiedeń, Wrocław, Berlin, Amsterdam, Breda, Dijon i Drancy – to zaledwie część miejsc, które odwiedzamy wraz z bohaterkami książki, próbującymi uciec przez przeznaczeniem. Jednak wszystkie okazują się zaledwie kolejnymi przystankami w drodze ku celowi – nomen omen – ostatecznemu, czyli Konzentrationslager Auschwitz.… to właśnie tam, wprost z bydlęcych wagonów, trafiają Zosia, Alma i Anita. Lądują na rampie kolejowej, stając się – jak określa to Marcin Lwowski – „elementami nagiego, odczłowieczonego, przypominającego jakieś sklepowe manekiny tłumu podobnych sobie łysych istot”.

Odleciała zarówno uroda, jak i resztki nadziei, a ich miejsce zajęły szok, strach, niepewność oraz…… desperacka walka o przetrwanie w miejscu, które do dziś pozostaje synonimem piekła na ziemi. Niewolnicza praca, ekstremalny głód, robactwo, choroby, komory gazowe i krematoria, a także pseudoeksperymenty medyczne, w ramach których niemieccy lekarze serwują więźniarkom zarówno zastrzyki wywołujące tyfus, jak i zmiany rakowe w układzie rozrodczym.

Tym, co pozwala przetrwać w tym świecie, jest muzyka.Zaznaczmy: chodzi tutaj o przetrwanie zarówno w sensie metaforycznym, podnosząc na duchu, jak i dosłownym. Okazuje się bowiem, że fizycznej eksterminacji można uniknąć, zdobywając angaż do obozowej orkiestry. Cóż, mamy tutaj do czynienia z wielkim dysonansem – z jednej strony naziści są osobami, które bez mrugnięcia oka zabijają osadzonych (w ciągu pięcioletniej działalności Auschwitz zgładzono tam od 1 do 1,5 miliona ludzi). Z drugiej: wielu z nich uważa się za osoby uduchowione; za humanistów ponadprzeciętnie wrażliwych na sztukę.Świetnym przykładem jest tutaj jedna z (anty)bohaterek „Orkiestry z Auschwitz”, Maria Mandel.

W godzinach służby nosi mundur siły pomocnej Waffen-SS, działając zgodnie z dewizą głoszącą, iż jej honorem jest wierność. Natomiast „na fajrancie” przeistacza się w osobę wzruszającą się ariami z „Madame Butterfly”.Tak, Mandel – jak każdy szanujący się obywatel niegdysiejszej Austrii – uwielbia muzykę. Warto dodać, że kocha także konie i dzieci. Z tymi ostatnimi zdarza się jej zresztą bawić po kilka dni, rozpieszczając je i strojąc w najlepsze ubranka. Co później? Ot, prowadzi małych ulubieńców za rączki do komór gazowych.To właśnie w takich – makabrycznych i nierzadko wręcz purnonsensowych – realiach rozbrzmiewają dźwięki żeńskiej orkiestry, złożonej z artystek zwiezionych tutaj z całej Europy. W zaciśniętych kurczowo dłoniach trzymają instrumenty muzyczne będące pozostałością po ludziach, którzy zabrali je z domów w ostatnią podróż życia, a dziś są już wyłącznie prochem z krematorium.Zgodnie z opisem wydawcy mamy tutaj do czynienia z „historią kobiecej solidarności, walki i siostrzanej miłości”.

Jednak – ostrzegam lojalnie – zdecydowanie nie jest to książka lekka, łatwa i przyjemna. Zarazem uspokajam, iż nie mamy tutaj do czynienia z powieścią napisaną wyłącznie ku pokrzepieniu serc, omijającą najboleśniejsze elementy realiów, których dotyczy.Naprawdę cieszy fakt, iż autor umiejętnie balansuje na krawędzi, nie popełniając grzechów, które na sumieniu ma wielu twórców (tak popularnej ostatnimi laty nad Wisłą) „nowej fali literatury obozowej” – z jednej strony unika przesadnego epatowania brutalnością opisów, z drugiej: nie podlał całości przesadną ilością lukru. Czytaj: taniej ckliwości.Nie wiem, drogi czytelniku, czy “Orkiestra z Auschwitz” zapewni ci bezgraniczną wiarę zarówno w człowieka, jak i w magiczną siłę muzyki. Jednak na pewno utwierdzi cię w przekonaniu, że nad Wisłą wciąż powstają naprawdę dobre książki poświęcone TAMTEMU momentowi w historii. Marcinowi Lwowskiemu zdecydowanie nie można zarzucić zagrania tutaj jakiejkolwiek fałszywej nuty.* Są tutaj również istotne postaci męskie oraz przeskoki w czasie o kilka dekad w przód, jednak wolę nie rozwijać tego wątku, aby nie usłyszeć zarzutu dotyczącego spojlerowania fabuły.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Michał Jośko


„Orkiestra z Auschwitz”

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.