Uncategorized

Bezglosni (10)

Eliza Segiet

Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). 

W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.

Recenzja Kingi Mlynarskiej


Zanim tutaj dotarłem, wujek Janki wcześniej przygotował dla mnie kryjówkę. Moja nora życia i śmierci była oddzieloną częścią zagraconego strychu. Leżały na nim, zebrane chyba przez całe życie mieszkańców, rupiecie. Brakowało tam tylko żywego, jeszcze żywego człowieka. Umieścili mnie pomiędzy już nikomu niepotrzebnymi przedmiotami. Byłem jak te szczury, które żywiły się resztkami jedzenia i wciąż krążyły wokół mnie.

Czasem słyszałem krople wody, które skapywały z ociekającego prania. W dużej balii wciąż ktoś przynosił coś do wysuszenia. Musiała być ogromna, bo pod wypranymi, mokrymi łachami czasem było ukryte dla mnie jedzenie, picie, a czasem coś do przebrania, żebym w tej norze nie zaczął cuchnąć na odległość.

Mój nowy dom z zewnątrz można otwierać tylko wtedy, kiedy ktoś naciśnie jakiś pstryczek. Od wewnątrz można rozsunąć te ścianki bez problemu. Wujek Janki był inżynierem, chyba wykorzystał całą swoją dotychczasową wiedzę, żeby to skonstruować! Pod spadzistym dachem, między dwiema dobudowanymi ścianami, mógł próbować przeżyć jakiś nędzny parch! Próbować, próbować… Nikt przecież nie miał pewności, że dotrwam do końca tej okrutnej walki o życie! 

Nagle przypomniałem sobie cukiernicę i tę blaszaną Matkę Boską. Janka nie powinna zabierać tego z sobą. Teraz ich miejsce jest przy teściowej. My przecież tam wkrótce wrócimy i nasypiemy cukru tak, że aż będzie wysypywał się na śnieżnobiały obrus. Tak zrobię, tak zrobię, jak tylko uda nam się przeżyć i wrócić do domu! Zrozumiałem, że dom to nie są ściany czy dach. Dom to miejsce, do którego chce się wracać. 

Mame, nawet kiedy byliśmy przy tężniach w Ciechocinku, to i tak chciałem wracać do naszego domu, gdzie Tate czasem lubił usiąść i palić te śmierdzące papierosy. Wtedy tak myślałem. Uważałem, że one cuchną. Dzisiaj jest inaczej − dla mnie to jest ogromny aromat i na samą myśl o papierosach, w ustach zbiera mi się ślina i tak bardzo, bardzo chce mi się palić! Janka nigdy nie pozwalała kopcić w domu, bo mówiła, że jak wejdzie jakiś Niemiec, to od razu wyczuje ten smród! Chyba miała rację. Dlatego nigdy nie paliłem w domu, bo nie chciałem kusić losu. Czasem, jeszcze przed wojną, zdarzało mi się kurzyć w domu, ale Janka denerwowała się, że firanki zżółkną i później będzie wszędzie unosił się smród. Dla świętego spokoju, żeby zapalić wychodziłem z domu. Dziewczynki bardzo lubiły, jak ćmiłem. Podobało im się jak z dymu robiłem kółka. Przyznam się, że paliłem bardzo dużo. Teraz nie mogę palić na strychu, bo mogliby poczuć swąd. A niestety dym z komina pachnie inaczej niż ten papierosowy. Poza tym skąd mam je wziąć?

Po kilku dniach matka Pawła pojechała do Tomaszowa i przywiozła Jankę z dziewczynkami. Paweł przyprowadził je z pociągu, mogłem na nie patrzeć tylko ze swojej nory. Krysia z Marysią były szczęśliwe, to było widać na pierwszy rzut oka, podskakiwały tak radośnie, że przez chwilę pomyślałem: Uda się! Przeżyjemy! Kiedy weszły na podwórko, ani Janka, ani one nawet nie rozglądały się za mną. Byłem przekonany, że wiedzą, że jestem o parę kroków od nich. Ale wiedzą, że skoro mama mówi, że żyję, to na pewno tak jest − szeptałem pod nosem. Nie okłamujemy dzieci, bo to nie ma sensu. Nagle zobaczyłem, jak Marysia bardzo nieśmiało spogląda w górę, wydawało się, że chciała podziwiać niebo i przez moment zatrzymała wzrok na połaci dachu. Chyba czuła, że mam już tak blisko do nieba. 

Dzisiaj pogoda była taka piękna. Choć to już jesień, jakoś tak ostro świeciło słońce i tak gorąco było w moim nowym domu, ale i w moim sercu. Znowu razem, znowu razem, tak blisko mam do nich, a jednocześnie tak daleko. 

Nie mówiłem Ci, Mame, że tutaj, gdzie jest moja kryjówka, mieszkają… Niemcy! Chociaż mogłaś się już tego domyślać, po opisanej przeze mnie rozmowie matki Pawła z wujkiem. Kiedy wszedłem na górę i wyjrzałem przez szczelinę, ze strachu struchlałem. Po chwili zrozumiałem, że „nasi” dla wujostwa to Niemcy! Czasem myślę, że to ja ich chronię, a nie oni mnie. Przecież nie wiedzą, że nad ich sufitem mieszka Żyd! Żyd, który przez szparę w ścianie ich obserwuje. Patrzyłem na nich każdego dnia. Patrzyłem i tak naprawdę, na pierwszy rzut oka, nie widziałem w nich tego okrutnego zła. Ale mnie nie omamią! Widziałem już Niemców, którzy strzelają, którzy biednemu, staremu Żydowi, żeby sprawdzić jego pochodzenie, kazali zdjąć spodnie. Pamiętam tego Niemca, który rzucił o ścianę tę niewinną kruszynkę, która nawet nie wiem jakiego była pochodzenia. Chociaż czasem zachowywali się jak normalni ludzie (ale Niemiec to Niemiec) i nawet zagadywali do moich coraz większych córeczek. A one rosły jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Tylko tak rzadko mogłem się do nich przytulić, nie mówiąc już o zabawie. Krótkie chwile, kiedy którąś z nich mogłem wziąć w ramiona, pozwalały mi nie tracić nadziei i jakoś przeżyć.

Dziewczynki bardzo chętnie bawiły się w sklep. Z mojej kryjówki słyszałem, jak sprzedawały mięsko i węgiel. Płaciły kamieniami − tylko taka waluta była dla nich dostępna − leżała tuż obok domu. Słoninka kosztowała dwa kamienie, a węgiel, furmanka węgla była bardzo tania, kosztowała tylko trzy kamienie. Marysia powiedziała:

Dam pani pięć, a nie trzy. Koń musi jeść. Rozumie pani, nie wolno męczyć konia. On już jest taki chudziutki. Ja jakoś zarobię pieniążki, a on nie zarobi na jedzenie. Widzi pani, że ma mało jedzenia.

Krysia zaoponowała i żachnęła się:

To jak pani tak mówi, to węgiel od teraz kosztuje dziesięć kamieni. I nie będę się z panią więcej targować. Koniec sprzedaży. 

Bardzo chciało mi się śmiać z tej typowo kupieckiej rozmowy. W końcu z dziada pradziada jesteśmy kupcami. To znaczy moja rodzina. W tych czasach Żyd taki jak ja może tylko patrzeć, jak dzieci bawią w sklep. Postanowiłem częściej wsłuchiwać się w ich kupieckie trajkotanie. Pewnego razu Krysia powiedziała: 

Niech pani kupi całą furmankę węgla razem z koniem. Ten koń wie skąd się bierze węgiel i będzie się pani to opłacać.

Opłacać, opłacać – uśmiechnąłem się do tych słów. Bardzo byłem ciekaw, co odpowie Marysia. I nie czekałem długo:

Nie kupię węgla z koniem, bo nie mam dla niego domu, a nie może stać na podwórku, bo zmarznie. I nie mam dla niego jedzenia, a koń lubi jeść. Widzi pani, przecież jest taki duży. Do tej stajni, co oni trzymają swoje konie, on już się nie zmieści.

Chodziło jej o stajnię, w której stały niemieckie ogiery. 

To nie kupuj! Będziesz jeszcze kiedyś chciała, a on już będzie więcej kosztował powiedziała obrażona Krysia.

Bardzo chciało mi się śmiać z tej zabawy, ale zrozumiałem, że nauczyły się innego spojrzenia na życie. Tylko Marysi serduszko zostało takie dobre, jak wtedy, kiedy bawiliśmy się i byłem dla nich koniem. 

Mame! Jak chciałbym bawić się z dziewczynkami, znowu udawać konia i wozić je na plecach. Jak chciałbym być razem z rodziną. Nie chcę już pilnować tych Niemców! Zacząłem wierzyć w to, że ja ich pilnuję. Bo chyba tak jest. Obserwuję każdy ich ruch, odliczam, czy wszyscy są, czy wrócili do swojej bazy, ilu odjechało. Ta statystyka pozwalała mi czasem zejść na dół, zjeść przy stole i przytulić – choć przez chwilkę − dziewczynki i Jankę. Dla mnie to zawsze była chwila, nigdy nie było wiadomo, kiedy wrócą. Chociaż tutaj był taki spokój, że oni bez obawy zostawiali cały swój majątek, wszystko, co mieli czekało na ich powrót. Często odjeżdżali, nie zostawiając na warcie nikogo. Nieświadomie dawali mi szansę na miłość. Mogłem być tak blisko mojej rodziny. Nie umiem powiedzieć, ile to trwało, ale zawsze tak krótko, tak strasznie mało miłości mogłem dać moim małym kupcom w spódniczkach. Któregoś dnia chwaliłem je, że tak mądrze z sobą rozmawiają i że tak pięknie się bawią.

Coś ty, tatko? W domu się czasem bijemy – powiedziała Krysia.

O co wy się bijecie? − spytałem.

Bo ona zabrała mi lalkę i mamusia nie chce uszyć drugiej lalki − ciągnęła Krysia.

Dziewczynki, a może mamusia nie ma z czego uszyć – zacząłem tłumaczyć. – Czasem tak jest, że nie możemy mieć wszystkiego. 

To już nie będziemy się bić. Obiecuję dumnie powiedziała starsza. 

Po tej szkole życia szybciutko musiałem wrócić do swojej nory, ale czułem się spokojniej, bo chociaż przez chwilę mogłem być znowu ojcem! Nie mogę im w żaden sposób pomóc. Nie mogę pójść zarabiać na rodzinę. Nie mogę normalnie żyć, tak naprawdę nic nie mogę. Nie mogę nawet pokazać, jak bardzo je kocham. Mam nadzieję, że po wojnie wszystko wróci do normy. 

Dawniej chciałem Jankę uczyć języka moich przodków, a ona zawsze mówiła: 

W tym domu mówi się po polsku. Tylko po polsku!

Nawet nie chciała słuchać o nauce. A gdybym chciał, gdybym nie bał się Janki, jestem pewien, że dziewczynki szybko nauczyłyby się mojego języka. Ale nie mogę tego robić mojej żonie. Nie, to nie! Zacząłem życie, z nowymi zasadami i muszę się tego trzymać. Jeszcze kiedy byliśmy w domu, w naszym prawdziwym domu, próbowałem przekonać Jankę, że warto, żeby dziewczynki uczyły się języka moich przodków, ale ona zawsze stanowczo odmawiała. Nie chciała też, abym je uczył niemieckiego. Kiedyś jej tłumaczyłem, że jak ktoś zna niemiecki, to może przeżyć wojnę, bo może udawać Niemca. Ona mi powiedziała, że dziewczynki nie muszą się uczyć niemieckiego, bo i tak nie przeżyją wojny. Nawet bez znajomości języka dla wszystkich są Żydówkami. 

Spójrz na nie! krzyknęła. 

Wtedy nie miałem już nic do powiedzenia, bo Krysia, tak, zwłaszcza Krysia, ma te przeklęte, semickie rysy. Dlatego wtedy złapali ją do wagonu.

cdn


Poprzednie watki TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

1 odpowiedź »

  1. Pisze Sara Mrozowska
    Bardzo dziekuje i czekam na cd. kolejnego puzzla do mojej ukladanki z blyskiem w oku.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.