Uncategorized

Deborah Feldman, autorka „Unorthodox” i „Exodus”: Musiałam uciekać z Nowego Jorku, by do końca życia nie być celem

Przyslala Rimma Kaul


Deborah Feldman, autorka książek 'Unorthodox' i 'Exodus'
Deborah Feldman

Paula Szewczyk: Mówisz, że właściwie od początku życie w ultraortodoksyjnej żydowskiej społeczności w nowojorskim Williamsburgu było dla ciebie więzieniem. Czułaś to już jako mała dziewczynka?

Deborah Feldman: Od początku byłam inna. Wychowywali mnie dziadkowie. Moi rodzice się rozwiedli, matka żyła poza społecznością Satmar. Mimo że żyłam wewnątrz tego świata, byłam outsiderką. Czułam się samotna, niezrozumiana. Byłam zamknięta w ultraortodoksyjnej enklawie, ale miewałam fantazje, że jestem poza nią, wyobrażałam sobie alternatywne życie. Wszystko, co wiedziałam o świecie na zewnątrz, wyczytałam z książek, które pochłaniałam potajemnie. Kiedy dorastałam, nie było smartfonów. I chociaż dzisiaj jest już internet, nadal mnóstwo osób z tej społeczności nie wie, że można żyć inaczej. Ja zrozumiałam to, gdy odeszli rodzice – zostałam z poczuciem, że utknęłam w świecie, do którego nie należę, w którym może nawet nie jestem mile widziana.

Dlatego wątpiłaś i pytałaś babcię, czy jesteś stuprocentową Żydówką?

Te wątpliwości wiązały się głównie z moją matką, która nie należała do Satmar. Ojciec postanowił się z nią ożenić, bo jego rodzina nie mogła znaleźć nikogo wewnątrz społeczności, kto przyjąłby jego oświadczyny. Kiedy zrozumiałam, że mama była z zupełnie innego świata, przeżyłam szok.

Uczono mnie, że poślubienie kogoś spoza najbliższego kręgu jest niegodziwością, uchodziło to za skandal, bo przecież pochodzący spoza naszego świata nie są tacy jak my, nie można im ufać.

Twoja matka była jeke, Żydówką niemieckiego pochodzenia. Czułaś, że jako jej córka płacisz za to cenę?

W moim świecie myślenie o niemieckich Żydach pełne było stereotypów. W Europie długo przed wojną istniał podział na Żydów z Zachodu i Żydów ze Wschodu, a różnica między nimi polegała na tym, że ci pierwsi uważali się na Niemców, drudzy – za Żydów, którym przyszło żyć w Europie. To powodowało dużo napięć i uprzedzeń. Żydzi niemieccy uważali żyjących na Wschodzie za niewyedukowanych ignorantów, wstydzili się ich. Tamci z kolei patrzyli na tych z Zachodu jak na zdrajców wypierających się korzeni, dziedzictwa i swojej tożsamości, a po wojnie uznali, że mieli rację, bo Holocaust ostatecznie udowodnił, że sposób, w jaki żyli niemieccy Żydzi, się nie sprawdził

W naszej rodzinie pochodzenie mojej matki utrzymywano w sekrecie. Gdy jako dziecko zaczęłam sklejać te historie w całość, poszłam do babci, jedynej osoby, której ufałam, by zapewniła mnie, że mimo tego pochodzenia jestem taka jak wszyscy. Sama nabierałam już pewności, że tak nie jest, ale chciałam to po prostu od niej usłyszeć.

Aż przyszedł dzień, w którym miałaś zostać żoną. Zaaranżowane małżeństwo sprawiło, że poczułaś, iż musisz się wyrwać?

Samo małżeństwo z Elim nie było powodem ucieczki. Początkowo wręcz myślałam, że wyjście za mąż rozwiąże moje problemy, że wszystko się ułoży. Ale po narodzinach syna rozmawiałam z mężem o tym, jak wyglądało jego wychowanie. To wtedy zdecydowałam, że odejdę, bo zrozumiałam, że nie będę miała nad wychowaniem własnego syna właściwie żadnej władzy, nie będzie moim dzieckiem, tylko własnością społeczności. Nie pragnęłam odejść dla siebie, czułam konieczność ochrony swojego dziecka.

Piszesz też o tym, że chciałaś byś szczęśliwa. W Satmar nikt nie zadaje sobie pytań o szczęście?

Rozmawiałam kiedyś o tym z mężem. Mieszkałam już na zewnątrz, ale ciągle byliśmy małżeństwem. Spotkaliśmy się i zapytał mnie, kiedy wrócę do domu.

Powiedziałam: „Dlaczego nie odejdziesz ze mną? Przecież też nie jesteś tam szczęśliwy”. Ale on nie rozumiał. Patrzył na mnie i pytał, co to znaczy.

W judaizmie, jeśli rozmawia się o radości, to tylko o radości duchowej, nikt się nie zastanawia nad szczęściem jednostki. Ja poznałam już wtedy trochę inny, amerykański sposób myślenia. Chodziłam do college’u i przyswoiłam sobie koncept „bycia szczęśliwym”. Zdałam sobie wtedy sprawę, że Eli nie mógł mnie rozumieć.

Jak wspominasz ten czas po odejściu?

Odchodząc, chciałam dać synowi wolność, ale wątpiłam, czy umiem, wątpiłam w siebie, w to, czy dam radę przetrwać na zewnątrz. Tak wielu rzeczy musiałam się przecież od nowa nauczyć. Początki były trudne, byłam w desperacji, nie starczało mi na nic pieniędzy. Miałam poczucie winy jako matka. Kiedy syn płakał, że nie chce kolejnej przeprowadzki, a musieliśmy się przenieść, żeby żyć we względnym spokoju i żebym mogła zacząć pisać, miałam wyrzuty sumienia, płakałam z bezsilności.

Na początku mówiono ci, że twoja historia jest zbyt niszowa, a jednak „Unorthodox” w tydzień stało się hitem, trafiło na listę bestsellerów „New York Timesa”. Miałaś szczęście?

Często myślę o sobie jako o szczęściarze, ale nie tylko dlatego, że książka okazała się bestsellerem. Wiele osób, usłyszawszy moją historię, mówi, że jestem silna, odważna. Znam mnóstwo ludzi, którzy mają wystarczająco dużo odwagi, by odejść z ultraortodoksyjnego świata, ale często poza społecznością nie dają sobie rady. Nie dlatego, że nie są silni, ale właśnie przez to, że brakuje im szczęścia. Ja je miałam, spotkałam na swojej drodze mnóstwo osób, które choć mnie nie znały, były gotowe mi pomóc. Ktoś ze studiów znalazł mi prawniczkę, ktoś poszukał ze mną mieszkania, ktoś inny podsunął kontakt do wydawcy. Z boku może się wydawać, że wszystko to osiągnęłam sama, ale żadna z tych rzeczy by się nie wydarzyła, gdyby nie wsparcie innych.

Z książką było podobnie. Wydawcy byli sceptyczni, mówili, że jestem młoda, niewykształcona, nieznana, a angielski to mój drugi język. 25 wydawnictw odrzuciło książkę. Ten wydawca, który w końcu ją przyjął, wcale nie czuł, że „Unorthodox”może się sprzedać, zrobił to, bo chciał mi pomóc.

Książka otworzyła ci wiele drzwi, w tym te do finansowej niezależności?

Tak było, choć nie stało się to od razu. Myślę, że największe znaczenie miał tu zeitgeist, duch czasu. Gdy książka wychodziła, zmieniała się rzeczywistość wokół, z większą uwagą przyglądano się nie tylko historiom kobiet, ale i mniejszości. To był czas technologicznego boomu, coraz więcej osób opuszczało chasydzki świat. „Unorthodox” przetłumaczono na ponad 20 języków, podobnie dzieje się teraz z „Exodusem”. Tak było też z serialem Netflixa, pewnie dekadę temu nie byłoby dla niego przestrzeni, dziś idealnie wpasował się w potrzebę opowiadania historii z kobiecej perspektywy.

A dzięki pieniądzom nie musiałam się martwić o codzienność. To był dar, bo zamiast gonić za pracą, mogłam skupić się na poszukiwaniu sobie miejsca, zadawaniu ważnych pytań. To dało mi też poczucie, że mój syn ma to, czego potrzebuje, więc i ja mogłam skupić się nieco na sobie.

Ale nie mogłaś zostać w Nowym Jorku.

Wiedziałam, że muszę wyjechać, by do końca życia nie być celem ataków. Niektórzy dyskutowali, czy w imię halachy powinnam zginąć. Jednym z największych grzechów biblijnych czasów było odrzucenie Boga, a co robisz z ludźmi, którzy się tego dopuścili? Teksty mówią wyraźnie: heretycy zasługują na śmierć. A w oczach niektórych osób z mojego kręgu byłam heretyczką.

Wiedziałam więc, że muszę opuścić Nowy Jork, ale mogłam przecież spokojnie przenieść się do Kalifornii czy Chicago.

Wiedziałaś jednak, że Amerykanką nie będziesz?

Starałam się zakorzenić w Stanach, wkładałam w to duży wysiłek, próbowałam poczuć się jak Amerykanka, ale to nie działało. W Europie zaś już po pierwszym przyjeździe poczułam, że kulturowo łączy mnie z nią wiele. Czułam, że jestem w dobrym miejscu, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego.

Od momentu odejścia do przeprowadzki do Berlina minęło pięć lat. Przez cały ten czas mówiłam sobie: stawiaj krok po kroku, a dokądś na pewno dojdziesz, odnajdziesz swoje miejsce. Oczywiście, że z tyłu głowy miałam wątpliwość: a co, jeśli mi się nie uda? Dzisiaj, kiedy cofam się do tamtego okresu, wiem już, że pięć lat to wcale nie jest przesadnie długa droga. Znam ludzi, którzy latami nie potrafią odpowiedzieć sobie na pytania, czego chcą i kim właściwie są.

Wybrałaś Niemcy, w pewnym sensie wróciłaś do korzeni. To, co wydawało ci się dramatem, gdy byłaś dzieckiem, w dorosłym życiu okazało się zbawienne?

Coś w tym rodzaju. To, co moja dawna społeczność potrafiła robić bardzo skutecznie, to przekonywać od najmłodszych lat, że mamy jedną tożsamość, ograniczoną do jednego sposobu życia. Dla mnie to było mało wiarygodne, bo myślałam o swojej matce. Jako dorosła przyjechałam do Niemiec i zrozumiałam, że istnieje wiele różnorodnych tożsamości.

Zastanawiałam się, jak można myśleć, że Satmar, ta mała społeczność wywodząca się z Transylwanii, ma mieć jedyną dobrą odpowiedź na pytanie: jak żyć? Przecież mieszkanie w Williamsburgu to tylko jeden z tysiąca sposobów na bycie Żydówką.

Za pierwszym razem Berlin nawet mi się nie podobał. Spędziłam trochę czasu, robiąc to, co robią Żydzi przyjeżdżający ze Stanów czy Izraela: zwiedziłam turystyczne atrakcje, synagogi i Muzeum Żydowskie. Dopiero kiedy wróciłam następnym razem, zobaczyłam zupełnie inne miasto i zrozumiałam, że czas poszukać w nim swoich korzeni. To, za co płaciłam cenę jako dziecko, z czym było mi tak ciężko, stało się powodem do wdzięczności. Dzięki temu mogłam rozpocząć w Berlinie nowe życie. Kiedy wracałam do Stanów, poczułam żal, że wyjeżdżam, wiedziałam już, że lecę w złym kierunku.

Wbrew temu, co można by podejrzewać, decyzję o przeprowadzce pomógł ci podjąć były mąż, który nie miał nic przeciwko temu, że zabierzesz ze sobą Izaaka.

Wtedy wiedziałam sama tyle, że muszę tu wrócić. Chciałam przygotować sobie jakiś plan, starać się o obywatelstwo, uczyć się języka. Mój syn widział, jaka jestem tym podekscytowana, i to właśnie on porozmawiał z ojcem, czy moglibyśmy się tu przenieść na rok, pomieszkać, zobaczyć, czy nam się spodoba. Eli do mnie zadzwonił – akurat wtedy ponownie się ożenił, więc był chyba w nastroju miodowego miesiąca – mówiąc, że słyszał o moim pomyśle i w zasadzie jest za. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo mu to przyszło! Samej nawet nie przemknęło mi wtedy przez myśl, by pytać go o zgodę.

Kiedy tu przylecieliśmy, Izaak przystosował się pierwszy, błyskawicznie znalazł sobie kolegów, z którymi przyjaźni się do dziś. Eli widział, że jego syn jest zadowolony, więc zaakceptował naszą decyzję.

A ty poczułaś, że bycie outsiderką może nie jest wcale twoim przeznaczeniem?

Wiele razy zadawałam sobie to pytanie: a co, jeśli to moje przeznaczenie, by już do końca życia czuć się jak osoba znikąd? Ale gdy poznajesz historię Berlina, zaczynasz rozumieć, że dla wielu osób, które nigdzie nie przynależały, to miasto stało się domem.

Rok temu mówiłaś mi, że opuszczając świat ortodoksyjnych Żydów, musisz wiedzieć, że to odejście na zawsze. Nie jesteś w kontakcie z nikim z rodziny?

Nie. Wiele osób, które odchodzi, cierpi, bo próbują zacząć nowe życie, a jednocześnie nie potrafią do końca odciąć się od poprzedniego. Tkwią pomiędzy dwoma światami, co niejednokrotnie kończy się samobójstwem. Nie potrafią funkcjonować poza społecznością, a jednocześnie nie chcą lub nie mogą do niej wrócić. Ja nawet nie zabiegałam o kontakt, zresztą po co, skoro byli tacy, którzy życzyli mi śmierci?

Zastanawiasz się czasem, czy wiedzą o tym, ile udało ci się osiągnąć?

Nie zastanawia mnie to, jak mnie widzą, staram się raczej skupić na tym, jak widzę sama siebie. Gdyby ktoś mi przed laty powiedział, że będę w tym miejscu, w którym jestem, pewnie bym się tylko zaśmiała. Kiedy byłam młoda, nie mogłabym sobie wyobrazić, że uda mi się tyle osiągnąć. Ale nie czuję dziś satysfakcji. Raczej wypełnia mnie spokój, poczucie, że odchodząc, podjęłam dla siebie i swojego dziecka najlepszą decyzję, jaką tylko mogłam podjąć.

Deborah Feldman – urodzona i wychowana we wspólnocie ultraortodoksyjnych Żydów w Williamsburgu na Brooklynie, wydana za mąż jako 17-latka. Gdy została matką, zdecydowała się opuścić żydowską społeczność i samodzielnie wychować syna. Swoją historię opisała w książce „Unorthodox. Jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów”, która stała się bestsellerem. Dwa lata później napisała kontynuację – „Exodus” (właśnie ukazuje się w Polsce). Dziś mieszka z synem w Berlinie


Deborah Feldman, autorka „Unorthodox” i „Exodus”: Musiałam uciekać z Nowego Jorku, by do końca życia nie być celem

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.