Uncategorized

W poszukiwaniu „Mesjasza”.Pisarz i jego detektyw


Bruno Schulz, „Spotkanie. Żydowski młodzieniec i dwie kobiety w zaułku miejskim”, 1920, olej na tekturze, 53 x 70 cm, wł. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, fot. Zofia i Marek Bazak/East News.

W 1942 roku, na krótko przed śmiercią, Bruno Schulz zdołał prawdopodobnie przekazać poza mury getta pakiet rękopisów. Po wojnie losy tej paczki stały się przedmiotem fascynującego śledztwa – do dziś jej los pozostaje jedną z największych tajemnic polskiej literatury.

List, który nie dotarł do adresata

Wszystko zaczęło się od listu. Wysłał go w 1942 roku młody człowiek na adres znanego pisarza Brunona Schulza. 18-latek pisał w nim o wielkim wrażeniu, jakie wywarła na nim niedawna lektura jego książki „Sklepów cynamonowych”. Przepraszał za zuchwalstwo (zwrócenia się do pisarza) i dziękował za przeżycie, jakiego – jak później wspominał – miał nigdy już potem nie zaznać. Pisał też, że mu wstyd, że dotąd mógł nie wiedzieć o tym „największym pisarzu naszych czasów” i wyrażał „wdzięczność za samo jego istnienie”. „Jeszcze pytałem o coś, dziękowałem za wszystko, wyrażałem nieśmiałą nadzieję, że doczekam się odpowiedzi” – wspominał potem.

List ten zapewne nigdy nie dotarł do adresata. Schulz w momencie jego wysyłki przebywał już w drohobyckim getcie, zaś kilka miesięcy później został zamordowany przez esesmana na ulicy swojego rodzinnego miasta. Za to chłopak już w następnym roku napisze rozprawkę pt. „Regiony wielkiej herezji” (zgubi ją potem w pociągu, zaginie jak wiele rzeczy w tej historii) – kolejne zaś 60 lat swojego życia poświęci na poszukiwanie wszelkich śladów życia i twórczości swojego idola.

W tym czasie Jerzy Ficowski, bo tak nazywał się ten młody człowiek, przyjmie na siebie rolę archeologa i kronikarza życia Brunona Schulza, poniekąd stając się przy okazji jednoosobową agencją detektywistyczną. Z pozbieranych odłamków i skrawków życia będzie próbował złożyć biografię i zrekonstruować świat Schulza. To, co uda mu się znaleźć wyznaczy na wiele lat horyzont naszej wiedzy o pisarzu. A to, czego nie udało mu się odkryć, zawładnie wyobraźnią kilku pokoleń badaczy i czytelników.

„Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała — tam leży ona, jak kot w słońcu — ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie.” (Bruno Schulz, „Republika marzeń”)

Bruno Schulz urodził się w 1892 roku w Drohobyczu. To galicyjskie miasteczko, położone nieopodal Lwowa, stanowiło w tym czasie część Imperium Austro-Węgierskiego. Po I wojnie światowej zamieszkałe przez Polaków, Żydów i Ukraińców miasto znalazło się w granicach II Rzeczypospolitej.

„I po paru jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal decorum miasta, jak chłop, który wracając do wsi rodzinnej, rozdziewa się po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniając się powoli, w miarę zbliżania do wsi, w obdartusa wiejskiego. Przedmiejskie domki tonęły wraz z oknami, zapadnięte w bujnym i pogmatwanym kwitnieniu małych ogródków. zapomniane przez wielki dzień, pleniły się bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, którą prześnić mogły za marginesem czasu, na rubieżach nieskończonego dnia” (Bruno Schulz, „Sierpień”)

Drohobycz jest miejscem akcji większości opowiadań Schulza. Choć sam pisarz nigdy nie zdecydował się na wyprowadzkę – uznawał Drohobycz za wręcz nieodzowny dla swojej twórczości – miasteczko za jego życia kilkakrotnie zmieniało przynależność państwową, znajdując się kolejno w granicach: Austro-Węgier, Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, II Rzeczypospolitej, ZSRR, III Rzeszy.

„Tak wędrowaliśmy z matką przez dwie słoneczne strony rynku, wodząc nasze załamane cienie po wszystkich domach, jak po klawiszach. Kwadraty bruku mijały powoli pod naszymi miękkimi i płaskimi krokami — jedne bladoróżowe, jak skóra ludzka, inne złote i sine, wszystkie płaskie, ciepłe, aksamitne na słońcu, jak jakieś twarze słoneczne, zadeptane stopami aż do niepoznaki, do błogiej nicości.” (Bruno Schulz, „Sierpień”)

Pierwszy dom przy rynku [na zdjęciu na prawo od kościoła] to dom, w którym mieścił się dom Jakuba Schulza, ojca Brunona. W domu tym urodził się i tu do 1910 roku mieszkał Bruno Schulz.

Drohobycz rynek ok. 1915, przed pożarem domu Brunona Schulza, fot. Biblioteka Narodowa Polona

„Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości. Duch czasu, mechanizm ekonomii nie oszczędził i naszego miasta i zapuścił chciwe korzenie na skrawku jego peryferii, gdzie rozwinął się w pasożytniczą dzielnicę. Kiedy w starym mieście panował wciąż jeszcze nocny, pokątny handel, pełen solennej ceremonialności, w tej nowej dzielnicy rozwinęły się od razu nowoczesne, trzeźwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności.” (Bruno Schulz, „Ulica krokodyli”)

Opisana w opowiadaniu Schulza „Ulica Krokodyli” – tandetne miasteczkowe city o groteskowych i wielkomiejskich pretensjach – to tak naprawdę mitologiczna transpozycja ulicy Stryjskiej, znajdującej się nieopodal drohobyckiego rynku.

Autentyk

Po latach, we wstępie do„Regionów wielkiej herezji” – wielkiej, rozrastającej się przez lata monografii Schulza, która wykwitła z tamtej małej rozprawki (i której kolejne wydania na przestrzeni lat Ficowski uzupełniał o nowe odkrycia) – pisarz wracał do tamtego momentu swojego życia, nieodmiennie nazywając go olśnieniem.

Otóż i ja znalazłem Autentyk – w 1942 roku. Były to „Sklepy cynamonowe”, Księga jakże odmienna od wszystkich innych książek […] która do dziś nie znalazła żadnej zagrażającej jej konkurentki.

Pisząc te słowa w 1967 roku, Ficowski był już nie tylko najważniejszym badaczem i biografem Schulza, od dwudziestu lat zbierającym wszelkie po nim ślady, ale także uznanym poetą i pionierem polskiej cyganologii.

Przywołując formułę „Autentyku”, Ficowski nawiązywał do jednego z kluczowych motywów dzieła Schulza: czytanej w dzieciństwie „księgi”, wobec której bledną wszystkie inne, i której twórcza rekonstrukcja stała się potem artystycznym postulatem pisarstwa Schulza. Motyw ten pojawia się choćby w „Genialnej epoce”, jednym z opowiadań z drugiej po„Sklepach cynamonowych” i ostatniej książki opublikowanej za życia pisarza – „Sanatorium pod klepsydrą” (1937).

Badając ślady życia i twórczości swojego bohatera, Ficowski zastanawiał się, czy te dwie szczupłe książki to rzeczywiście wszystko, co zostało z pisarskiego dorobku artysty. Przez 60 lat sam będzie szukał innej księgi:„Mesjasza” – co do której nie ma pewności, czy w ogóle istniała – a wraz z nią dziesiątków urywków i fragmentów dzieła Schulza: listów, rękopisów, rysunków, dokumentów, fotografii.

Okładka "Sklepów cynamonowych" z ilustracją Brunona Schulza, Warszawa, 1934. Fot. Muzeum Literatury w Warszawie /  EastNews
Okładka „Sklepów cynamonowych” z ilustracją Brunona Schulza, Warszawa, 1934. Fot. Muzeum Literatury w Warszawie / EastNews

Lata poszukiwań

Lata tużpowojenne Ficowski spędził podróżując z cygańskim taborem. Jako były akowiec ukrywał się w ten sposób przed UB. Jednak już w 1947 roku ogłasza w prasie pierwszy anons, w którym prosi o wszelkie wiadomości na temat Brunona Schulza i jego dzieła. To reakcja na dramatyczny stan wiedzy o pisarzu: w kilka lat od wojny „[n]iewiedza dotycząca tak niedawno zmarłego pisarza była zdumiewająca”. Oczywiście złożyło się na to kilka czynników.

Wojna, zmiana granic kraju, śmierć większości najbliższych przyjaciół Schulza, zagłada jego obfitej korespondencji, zaginięcie wszystkich jego autografów i rękopisów – wszystko to sprawiło, że trzeba było działać prawie po omacku – wspominał Ficowski.

Publikując kolejne anonse w prasie, Ficowski nawiązuje kontakt z tymi, którzy jeszcze na świeżo mogli mieć Schulza w pamięci – znali go osobiście lub mieli list od niego, zapamiętali jego słowa, jakiś szczegół. To właśnie te poszukiwania – jak pisze Jerzy Kandziora, badacz dorobku Ficowskiego – „szczęśliwie poprzedzające apogeum stalinizmu i późniejsze liczne wyjazdy z Polski ludzi, którzy pamiętali Schulza, miały się stać fundamentem rekonstruowanej biografii pisarza”.

W następnych latach Ficowski stanie się, jak pisze Kandziora, „organizatorem akcji poszukiwawczej o najdosłowniej globalnym zasięgu”, jednoosobowej działalności, która nie ma analogii w historii polskiej literatury – i która przyczyni się do wskrzeszenia pamięci o Schulzu.

Ficowski nawiązuje kontakt z ludźmi, którzy po wojnie żyli rozsiani po całym świecie, tworzy sieć informatorów i współpracowników. Z niektórymi z nich przez całe lata będzie prowadził korespondencję, wypytując o strzępy informacji – ma świadomość, że każdy okruch się liczy. Jak pisze Jerzy Kandziora, był to absolutny fenomen także ze względu na fakt, że „przyszło mu żyć po wojnie w Polsce, która zamknięta została w pojałtańskim zaścianku ideologicznym, skazana na monokulturowość”. Była to też Polska, w której w ramach panującej w od 1949 roku doktryny socrealizmu, o Schulzu do 1956 roku nie wolno było pisać. W efekcie wyniki tych badań do 1956 lądowały w szufladzie.

„Nic pan nie znajdzie…”

Ficowski podejmuje walkę z niszczycielskim działaniem czasu, jednak często ma poczucie, że przychodzi za późno. Do Drohobycza, który po wojnie znalazł się na terenie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, dociera dopiero w 1959 roku. Rozgoryczony mówi, że nie znalazł prawie nic.

Kolejną podróż, w 1965 roku, także uzna za niepowodzenie, choć jej plon okazał się niemały – pięć rysunków, kilka listów, fotokopia ocen szkolnych Schulza z lat 1902–1910. Odwiedza lwowskie mieszkanie Debory Vogel, poetki i przyjaciółki Schulza, adresatki jego listów. Od dozorczyni, pamiętającej Voglów jeszcze sprzed wojny, dowiaduje się, że była „cała piwnica papierzysk”, ale „poprzedniego roku było porządkowanie i spaliło się szpargały i śmieci”. Wśród tych śmieci były prawdopodobnie listy Schulza, a w nich pierwsza wersja „Sklepów cynamonowych” (Schulz zapisał je w post-scriptach listów do Vogel).

W dawnym mieszkaniu siostrzenicy pisarza, Elli Schulz-Podstolskiej, wypytuje nową lokatorkę, czy znalazła na miejscu jakieś rysunki. Okazuje się, że w mieszkaniu był jeden: „podobizna […] dziwnej jakiejś dziewczyny”. „Ale rysunek był przerżnięty nożem i splamiony krwią – opowiadała. – Myślałam, że to mogła być ludzka krew! Nie mogłam tego trzymać pod moim dachem. Którejś niedzieli, odwiedzając grób rodzinny na cmentarzu, wzięłam ten zakrwawiony rysunek i wrzuciłam przez szparę do jakiejś mogiły”.

Jego przeciwnikiem jest nie tylko czas ale i ustrój, który po wojnie określał wyraźnie, co jest dopuszczalne a co nie. Odnaleziony 20 lat po wojnie, dawny kolega Schulza, nauczyciel w drohobyckim gimnazjum Krawczyszyn, ujmuje to bez ogródek:

„[N]iech pan nie szuka, nic pan nie znajdzie. Jeżeli ktokolwiek miał jakąkolwiek pamiątkę, to proszę pamiętać , że za niewinny papierek można było pojechać stąd bardzo daleko, i na zawsze”

Regułą było zniszczenie…

Poszukuje listów Schulza, które z braku innych rękopisów stają się najważniejszymi świadectwami jego życia i tworami jego pióra. Uzyskuje je od dawnych korespondentów, szuka też sam w terenie. W poszukiwaniu listów Schulza do pianistki Marii Chazen, zakopanych przez nią w ogródku domu przed jej wyjazdem z Polski, nie waha się przekopać podwórza jej domu przy Al. Kościuszki 46. Mimo pomocy pracowników Muzeum Archeologicznego w Łodzi wyposażonych w łopaty, nie znajduje nic.

Poszukując paczki listów do narzeczonej Józefiny Szelińskiej (200 listów!), o których ta przekonana jest, że wciąż znajdują się ukryte pod krokwią dachu w jej domu w Janowie Lwowskim, jedzie na Ukrainę. Na miejscu konstatuje, że dom ów od dawna nie istnieje. Choć przetrwał wojnę, został zniszczony w czasie powojennych potyczek z ukraińską partyzantką.

Zdaje sobie sprawę, że gros tej korespondencji nigdy nie przeczyta. Listy Schulza ginęły w pożodze wojennej, w powstańczej Warszawie (tak spłonęły listy do Nałkowskiej, mentorki Schulza i promotorki jego debiutu), ale przede wszystkim, wraz z większością swoich adresatów – w Zagładzie. Podsumowując po latach swoje poszukiwania listów Schulza, Ficowski sformułuje brutalną zasadę, którą zresztą odnieść można do całego dorobku Schulza: „regułą było zniszczenie podczas wojny”.

Jerzy Ficowski.  Źródło: archiwum Jerzego Ficowskiego, w zbiorach NAC.
Jerzy Ficowski

Omyłki losu

Jednocześnie „każdy list ocalony ma swoją osobliwą – często niewiarygodną – historię”. Przykładem niech będą listy do Romany Halpern, stanowiące dziś największy zespół epistolarny, który przetrwał. Pozostawione przez adresatkę (przed udaniem się do getta) w warszawskim mieszkaniu, odnalazły się 15 lat później w Los Angeles. Zabrał je tam syn właścicielki, leżały na podłodze w mieszkaniu na Jasnej, w jedynej nie spalonej na tej ulicy kamienicy. Sama Halpern zginęła w krakowskim więzieniu na Montelupich.

Ocalenie zawieruszonej garstki listów do Schulza i pochodzących z jego archiwum Ficowski uzna za omyłkę losu. Taką omyłką – zresztą wielopoziomową – była historia paczki listów, które tuż po wojnie na strychu domu Schulza znalazł dawny uczeń Feiwel Schreier. W 1957 roku znalazca, reagując na kolejny anons Ficowskiego, przekazał mu pakiet listów za pośrednictwem Wydawnictwa Literackiego. Niestety listy te do Ficowskiego nigdy nie dotarły (niewykluczone jednak, że trafiły w ręce Artura Sandauera, który wydał pakiet listów w 1976 roku).

Mimo wielu wspaniałych znalezisk i licznych sukcesów (Ficowski odnalazł ponad 170 listów Schulza, spośród kilku tysięcy napisanych), pozostała gorzka świadomość: z manuskryptów utworów niepublikowanych nie odnalazło się nic. Spośród rękopisów dzieł drukowanych przed wojną zachował się tylko jeden – odnaleziona przez Ficowskiego „Druga Jesień”. Nie wypłynęły też nigdy żadne informacje o pakiecie rękopisów, które, jak podejrzewał Ficowski, Schulz zdołał przekazać poza getto i wśród których mógł znajdować się też „Mesjasz” – najważniejsze dzieło Schulza.

Rękopis opowiadania "Druga jesień" - jedyny zachowany rękopis literacki Brunona Schulza, odnaleziony przez Jerzego Ficowskiego. Źródło: Biblioteka Narodowa
Rękopis opowiadania „Druga jesień” – jedyny zachowany rękopis literacki Brunona Schulza, odnaleziony przez Jerzego Ficowskiego. Źródło: Biblioteka Narodowa

„Mesjasz rośnie pomału…”

„Ostatnio podjąłem pewne zamierzenia i plany szerzej zakrojonego dzieła, do którego realizacji nie wystarczy dorywcza praca na marginesie zajęć szkolnych” – pisał Schulz w liście w 1934 roku, a więc świeżo po publikacji swojego debiutu. Tym dziełem miał być „Mesjasz”, w zamierzeniach autora dalszy ciąg „Sklepów cynamonowych”a zarazem jego najważniejsze dzieło. Wzmianki o powieści pojawiają się w jego listach także w kolejnych latach, głównie w kontekście powolnych postępów („Mesjasz rośnie pomału”, 1934) i braku wolnego czasu: „Moje dzieło bardzo powoli postępuje. Nie miałem dobrych czasów. Na wakacjach nie mogłem nic pisać. Teraz kiedy mógłbym pisać – szkoła” (1935). W 1937 roku pisze: „[m]oja rzecz jest jeszcze w powijakach” i „’Mesjasz’ leży odłogiem”.

Według Ficowskiego, przełom przyszedł właśnie pod koniec roku 1937 lub w początkach następnego. Niestety dobrą passę przerwie wkrótce wyjazd do Francji (jeden z nielicznych wyjazdów Schulza za granicę). Kiedy wróci, wpadnie z powrotem w kierat pracy szkolnej – do wybuchu wojny pozostanie raptem rok.

Dziś wiemy, że dwa fragmenty, zamierzone pierwotnie jako część „Mesjasza”, włączył do wydanego w 1937 roku tomu „Sanatorium pod klepsydrą”. To otwierające tom opowiadania „Księga” i „Genialna epoka” – różne od pozostałych opowiadań, połączone wspólnym tematem dzieciństwa jako okresu niezwykłych epifanii i wzmożonej kreatywności.

Znamy też zdanie, które być może miało otwierać całą powieść. Przekazał je krytyk Artur Sandauer, któremu Schulz miał czytać urywki swojego dzieła podczas wspólnych wakacji w 1936 roku:

Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze.

Według Ficowskiego także już po wybuchu wojny Schulz czytał swoim znajomym inne nieznane urywki „Mesjasza”.

Bruno Schulz, Drohobycz, 1935. Fot. reprodukcja z archiwum Fotonova/East News

Bruno Schulz, w latach pisania „Mesjasza”, 1935 Drohobycz, fot. reprodukcja z archiwum Fotonova/East News

Wojna

We wrześniu 1939, po agresji ZSRR na Polskę, Drohobycz znalazł się w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Schulz pozostał w mieście i kontynuował pracę nauczyciela w, teraz już, sowieckiej szkole. W czerwcu 1941, po napaści Niemiec na ZSRR, zachodnia Ukraina znalazła się pod okupacją niemiecką.

Pod koniec roku Schulz musiał opuścić swój dom przy ul. Floriańskiej 10 i, jak wszyscy Żydzi z Drohobycza, przenieść się na teren wyznaczonego przez Niemców getta. Ficowski podejrzewał, że do tego momentu (przełomu 1941/1942) cały zasób zaginionych utworów Schulza znajdował się jeszcze w jego mieszkaniu przy Floriańskiej.

W getcie Schulz próbuje ratować swoje archiwum. Sporządza prowizoryczne pakiety z tektury i umieszcza w nich manuskrypty literackie, rysunki, grafiki oraz obfitą korespondencję, która gromadził przez lata. Pakiet z rękopisami literackimi –wśród nich prawdopodobnie znajduje się „Mesjasz” – podobno powierza komuś po aryjskiej stronie.

Ficowski podejrzewał, że depozytariuszem tym musiał być Polak lub Ukrainiec – zapewne mieszkaniec Drohobycza, Borysławia lub Stryja. Niestety obaj świadkowie tamtych dni po latach nie mogli sobie przypomnieć jego nazwiska. Sam Ficowski latami podejrzewał, że „Mesjasz” może spoczywać w jakimś archiwum KGB. Perypetie związane z tymi poszukiwaniami istotnie zawierają wątki sensacyjne i szpiegowskie.

Autoportret Brunona Schulza, rep. FoKa/Forum
Autoportret Brunona Schulza, rep. FoKa/Forum

Mesjasz, czyli co?

Schulz nigdy nic o treści dzieła nie napisał. Według Ficowskiego, „Mesjasz” jako ciąg dalszy „Sklepów cynamonowych”, miał być rodzajem „mitycznej transformacji judaistycznych motywów kultowych, przeniesienia mitu powszechnego do kategorii indywidualnej, biograficznej, do dzieciństwa autora-narratora”. Badacz łączył go też ze znanym fragmentem listu do Andrzeja Pleśniewicza. Schulz pisał w nim:

…ten rodzaj sztuki, jaki mi leży na sercu, jest właśnie regresją, jest powrotnym dzieciństwem. Gdyby można było uwstecznieć rozwój, osiągnąć jakąś okrężną drogą powtórnie dzieciństwo, jeszcze raz mieć jego pełnię i bezmiar – to byłoby to ziszczeniem „genialnej epoki”,”czasów mesjaszowych”, które nam przez wszystkie mitologie są przyrzeczone i zaprzysiężone. Moim ideałem jest „dojrzeć” do dzieciństwa. To by dopiero była prawdziwa dojrzałość.

Taki właśnie Mesjasz, konkludował Ficowski, „jest tematem i tytułowym bohaterem zaginionej powieści: umityczniony, więc uczłowieczony, zstępujący z górnych stref biblijno-archetypicznych na miasteczkowe, dziecięce zaułki, uświęcający mitem powszednią doczesność”.

Jednocześnie tematyka powieści może być nieco pokrewna motywom, które odnajdujemy na licznych zachowanych rysunkach Schulza. Niektóre z nich Ficowski uznawał za prawdopodobne ilustracje do „Mesjasza”.

List do Andrzeja Pleśniewicza z 4 marca 1936. Fot. archiwum Jerzego Ficowskiego, zbiory Biblioteki Narodowej
List do Andrzeja Pleśniewicza z 4 marca 1936. Ficowski wszedł w posiadanie trzech listów Schulza do Pleśniewicza jeszcze w czasie wojny. Wypożyczone przez wspólnego znajomego od ich adresata (zginął pod koniec wojny), listy te stały się jednymi z najważniejszych w schulzologii, zapoczątkowały też rozwijane przez lata Ficowskiego zbiory „schulzjanów”. Fot. archiwum Jerzego Ficowskiego, zbiory Biblioteki Narodowej

„Byli to mężowie Wielkiego Zgromadzenia, dostojni i pełni namaszczenia panowie, gładzący długie, pielęgnowane brody i prowadzący wstrzemięźliwe i dyplomatyczne rozmowy. Ale i w tej ceremonialnej konwersacji, w spojrzeniach, które wymieniali, był błysk uśmiechniętej ironii. Wśród tych grup przewijał się pospolity, bezpostaciowy tłum, gawiedź bez twarzy i indywidualności. […] Tymczasem ojcowie miasta, mężowie Wielkiego Synhedrionu, przechadzali się w grupach pełnych powagi i godności i prowadzili ciche, głębokie dysputy.” (Bruno Schulz, „Noc wielkiego sezonu”)

Bruno Schulz, „Ojcowie miasta na tle Jerozolimy”, tusz, papier – ilustracja do opowiadania „Noc wielkiego sezonu”, przed 1934.

Fot. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza

Pośród zachowanej twórczości plastycznej Brunona Schulza znajduje się grupa rysunków o tematyce żydowskiej, które pomimo ilustracyjnego charakteru, nie dają się odnieść do żadnego istniejącego dzieła literackiego. Jak pisał Ficowski, „wszystkie są utrzymane w klimacie rytuału, w scenerii, gdzie małe galicyjskie miasteczko i jego mieszkańcy, wyznawcy Starego Zakonu, jednoczą się i utożsamiają ze swymi biblijnymi protoplastami, z patriarchami Pięcioksięgu, ze swą jerozolimską kolebką sprzed zburzenia Świątyni”. Ficowski podejrzewał, że rysunki te mogły być pomyślane jako ilustracja do powieści „Mesjasz”.

Jednym z częstych Schulzowskich motywów plastycznych, także w ich wariancie żydowskim, są sceny przy stole. Jak pisał Ficowski, „stół jest czymś na kształt sanktuarium, łącznikiem indywidualnych bytów, ośrodkiem wspólnoty. Pisze Schulz w Księdze: 'Bo czyż pod stołem, który nas dzieli, nie trzymamy się wszyscy tajnie za ręce?'”

„Nie są to stoły biesiadne – kontynuuje Ficowski – nie służą do posiłków, ale do wspólnego bycia . Na obrusie leży czasem księga , ale przeważnie nie ma na nim nic, ani zastawy stołowej, ani posiłku. zasiadanie przy stole jest tu czynnością obrzędową, stanem szczególnego zapatrzenia w głąb siebie – jak odprawianie modłów. Odbywa się tu jakiś sakralny antrakt w ceremonii życia.” (Jerzy Ficowski „Księga obrazów”)

„Nie jesteśmy w stanie wskazać innych rysunków Schulza, które mogły pełnić funkcję ilustracji do Mesjasza w jego pozaobrzędowej, „prywatnej” sferze – oprócz kataryniarzy, których podobizny ocalały dzięki umieszczeniu ich w pierwszym wydaniu Sanatorium. Nie znając fabuły Mesjasza i perypetii występujących w nim postaci, nie sposób odgadnąć, które z rysunków – poza naznaczonymi wyraźnymi cechami etniczno-wyznawczymi – mogłyby pochodzić z zespołu ilustracji do tego dzieła.” (Jerzy Ficowski, „Księga obrazów”)

Swoje interpretacje dorzucili też inni, późniejsi badacze. Władysław Panas, jeden z pionierów badań nad wątkami kabalistycznymi u Schulza, dostrzegł w całej jego twórczości motywy przejęte z klasycznej kabały luriańskiej. W ramach tej interpretacji dzieło Schulza przenika ze swojej natury mesjański temat odnowy świata, a „problematyka mesjańska istniała w Schulzowskiej myśli i wyobraźni dużo wcześniej niż znane nam deklaracje”. Jej ślady Panas dostrzegał w plastycznej twórczości Schulza jeszcze z lat 20., czego świadectwem miałyby również być dwa wczesne ekslibrisy odnalezione przez Ficowskiego. Jeden z nich, tzw. „Ekslibris z Mesjaszem”, stworzony dla przyjaciela Stanisława Weingartena, miałby przedstawiać przybycie Mesjasza na białym koniu. Z kolei figurę żeńskiego mesjasza badacz dostrzegł też w postaci Blanki z opowiadania „Wiosna”.

Co ciekawe, o mesjańskim wątku w plastycznej twórczości Schulza wspomina też Debora Vogel w artykule opublikowanym w Szwecji w 1930 roku(!), a więc na kilka lat przed debiutem Schulza jako pisarza. Wśród jego prac graficznych wymienia cykl „Czasy Mesjasza” – miał on przedstawiać „uskrzydlone fantastyczne kobiety, które w głębokich powozach, nagie przejeżdżają ulicami miasta”.

Dlatego właśnie według Jerzego Ficowskiego również treść „Mesjasza” mogła być gęściej zaludniona obnażonymi dziewczynami niż rozmodlonymi kapłanami Starego Zakonu. Uważał, że zawężenie tematyki powieści do „scen wyobrażających wyłącznie stoły paschalne, medytacje rabinackie czy sceny obrzędowe” jest nieuprawnione. Sądził, że czasy mesjaszowe są dla Schulza jedynie „wielką metaforą, mitem odnowy widzialnego świata, objawiającym się w każdym indywidualnym curriculum vitae”.

Mimo tak rozbudowanej literatury okołomesjaszowej, licznych zaklęć badaczy i wytrwałych poszukiwań samego Ficowskiego, przez długi czas „Mesjasz” pozostawał jedynie legendą.

Bruno Schulz, "Ekslibris z Mesjaszem" dla Stanisława Weingartena, około 1920, źródło: Forum
Bruno Schulz, „Ekslibris z Mesjaszem” dla Stanisława Weingartena, około 1920, źródło: Forum

Przyjście Mesjasza

W 1987 roku „Mesjasz” pojawił się na horyzoncie po raz pierwszy. Do Ficowskiego zgłosił się Alex Schulz, obywatel USA, były drohobyczanin, i, jak sam zapewniał, kuzyn Brunona. Niewiele wcześniej, będąc w swoim domu w Kalifornii, miał odebrać telefon od kogoś, kto przybył do Ameryki ze Lwowa („dyplomata? funkcjonariusz sowieckich organów bezpieczeństwa – KGB?” – domyślał się Ficowski). Rozmówca zaoferował mu kupno paczki rękopisów Brunona Schulza. Jej zawartości nie umiał dokładnie określić, oznajmił tylko, że wszystko pisane jest po polsku, że w pakiecie jest też osiem rysunków, a cała paczka miała ważyć około dwóch kilogramów. Był gotów sprzedać ją za dziesięć tysięcy dolarów. Alex Schulz zaoferował gotowość zakupu, Ficowski zaś miał być świadkiem transakcji, występując jako ekspert, który oceni ich autentyczność.

Wakacje tego roku Ficowski spędził w domu dyżurując przy telefonie, świadomy, że to co miało nastąpić „będzie spełnieniem moich najśmielszych marzeń, rewelacją światowej rangi”. Telefon jednak nie dzwonił. Wkrótce okazało się, że Alex Schulz doznał nagłego wylewu do mózgu, paraliżu i utraty mowy. „Tak oto nadejście Mesjasza odsunęło się w niewiadomą przyszłość, może na zawsze” – wspominał Ficowski.

Sprawa „Mesjasza” odżyła trzy lata później. W maju 1990 roku 66-letniego Ficowskiego odwiedził w towarzystwie sekretarza ambasador Królestwa Szwecji w Polsce Jean Christophe Öberg – prywatnie wielbiciel twórczości Schulza. Twierdził, że ma wiarygodne informacje, iż „w jednym z sowieckich archiwów KGB wśród milionów dokumentów znajduje się pękaty pakiet zawierający rękopisy literackie Schulza z powieścią Mesjasz na czele”. Oprócz manuskryptu powieści miały się tam również znajdować inne utwory, wśród nich takie nigdy nie ogłoszone drukiem, a także listy i różne dokumenty osobiste Schulza.

Te rewelacyjne wiadomości pochodziły z jakiegoś sztokholmskiego uroczystego spotkania dyplomatów, w którym ambasador Öberg uczestniczył. Odbyło się ono w tamtejszej ambasadzie sowieckiej lub szwedzkim MSZ (nie pamiętam już tego szczegółu). Jeden z uczestników tego przyjęcia, Rosjanin, opowiedział w kuluarach uroczystości, że na własne oczy widział ową tekę-torbę, określił w przybliżeniu nie tylko jej zawartość, ale i historię.

Dom Schulza na zdjęciu Jerzego Ficowskiego. Źródło: archiwum Jerzego Ficowskiego, w zbiorach NAC

Człowiek ów miał się na nią natknąć w sowieckim archiwum, gdzie figurowała nie pod nazwiskiem Schulza, ale jakiegoś Polaka, którego dane personalne nic mu nie mówiły. Osoba ta miała zostać aresztowana przez gestapo, odebrane jej dokumenty znalazły się po wojnie w Niemczech w pogestapowskim archiwum, gdzieś na terytorium zony sowieckiej, późniejszego NRD. W 1947 r. archiwa te zostały przewiezione do Moskwy – i włączone do zasobów KGB.

Ficowski jeszcze raz miał wystąpić w roli rzeczoznawcy i towarzysza podróży na Ukrainę (bo chyba tam właśnie miało dojść do spotkania). Tym razem sprawa zaczęła się wydłużać z powodu procedur wizowych: ambasadorowi dwa razy odmówiono wizy. Za trzecim razem – już po upadku ZSRR – ambasador pisał już do Kijowa, tym razem całą akcję przerwała jego przedwczesna śmierć: zmarł w maju 1992, w dwa tygodnie po spotkaniu z Ficowskim, „po krótkiej, ciężkiej chorobie – na raka o błyskawicznym przebiegu”.

„Dyplomatycznym obyczajem nie przekazał mi danych umożliwiajacych kontynuowanie jego dążeń i starań.” Był to – jak do tej pory – ostatni raz, kiedy „Mesjasz” dał o sobie znać.

Złudne nadzieje i nowe odkrycia

Ficowski do końca, jak się zdaje, na swój sposób wierzył w możliwość odnalezienia „Mesjasza”. W 1992 roku pisał: „Trwam w tym oczekiwaniu od ponad półwiecza, wierząc i nie dowierzając na przemian, że się doczekam”.

W latach 90. jego nadzieje napędzała bardzo wtedy realna perspektywa otwarcia radzieckich archiwów – być może jedynego miejsca, gdzie „Mesjasz” mógł się bezpiecznie przechować. W końcu, jak trafnie zauważył, „[o]bie wszechwładne, a już pod dawną nazwą i w dawnej nieludzkiej postaci nieistniejące instytucje – gestapo i NKWD czy KGB – równie skrzętnie unicestwiały ludzi, co przechowywały dokumentację”.

Zapytany w 1992 roku o odkrycia, na jakie ma jeszcze nadzieje, Ficowski odpowiadał enigmatycznie:

Nadzieje mogą być złudne, ale mogę też być u progu odkryć, których nie oczekuję – trudno jest wiedzieć cokolwiek na pewno. Liczę na odkrycie zaginionych przed pięćdziesięciu laty rękopisów Schulza. Mam przekonanie, że jest to coś więcej niż tylko nadzieja i pragnienie, żeby się odnalazły. […] Byłaby to też jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu – bo o czymś takim marzyłem przez pięćdziesiąt lat moich poszukiwań tylko we śnie.

Nieistniejące dziś schody przy domu Schulza, lata 60. Fot Jerzy Ficowski. Źródło: archiwum Jerzego Ficowskiego/NAC
Nieistniejące dziś schody przy domu Schulza.

Fot Jerzy Ficowski. Źródło: archiwum Jerzego Ficowskiego/NAC

Dzięki Ficowskiemu, schulzologia znała wszak już takie niespodziewane, czasem niemal cudowne, przypadki. Jak choćby niespodziewane odnalezienie w 1973 roku schulzowskiego „Exposé o 'Sklepach cynamonowych'”. Napisany przez Schulza po niemiecku tekst stanowiący rodzaj autorskiego streszczenia utworu, odnalazł się w Buenos Aires 37 lat po jego powstaniu. Albo odnaleziona w 1985 roku tzw. teka Moronia, zawierająca ponad 80 prac plastycznych Schulza, o której jej właściciel Zbigniew Moroń (depozytariusz pakietu graficznych dzieł Schulza) sądził, że uległa zniszczeniu w czasie wojny. Odnalazła się w Gdańsku, wśród szpargałów zamkniętych w starej walizce (dziś zaś znajduje się w zbiorach Muzeum Literatury w Warszawie). Z kolei o tym, że ciekawe znaleziska oczekują na cierpliwych poszukiwaczy także w Ukrainie, przekonują odkryte przez badaczy grafiki Schulza tworzone dla radzieckiej gazety podczas okupacji Ukrainy przez ZSRR.

Intuicja Ficowskiego a zwłaszcza przekonanie, że „trudno jest wiedzieć cokolwiek na pewno”, potwierdziły się w w 2001 roku wraz z sensacyjnym odkryciem schulzowskich malowideł, dokonanym przez niemieckiego filmowca Benjamina Geisslera. Malowidła te ukazały się w Drohobyczu, pod warstwą tynku w tzw. willi Landaua, esesmana u którego Schulz pracował w ostatnich miesiącach życia. Freski przedstawiające bajkowe sceny przeznaczone dla dzieci oficera, były zapewne jedną z ostatnich artystycznych prac Schulza. Schowane pod tynkiem na odsłonięcie czekały blisko 60 lat – niestety krótko potem zostały skute i wywiezione przez Yad Vashem do Izraela.

Bruno Schulz, ilustracja do gazety "Bilszowicka Prawda", 16 kwienia 1941. Fot. dzięki uprzejmości Łesi Chomycz
Bruno Schulz, ilustracja do gazety „Bilszowicka Prawda”, 16 kwietnia 1941. Fot. dzięki uprzejmości Łesi Chomycz

Freski Brunona Schulza odkryte przez Benjamina Geisslera 9 lutego 2001 roku w Drohobyczu. Freski znajdowały się pod warstwą tynku w dawnym mieszkaniu esesmana Felixa Landaua. Namalowane zostały wiosną lub latem 1942 roku dla dzieci policjanta i przedstawiały sceny z bajek. Na zdjęciu jeszcze w dawnej willi Landaua w Drohobyczu.

Fot. Tomasz Tomaszewski/Forum

W maju 2001 roku freski zostały skute i potajemnie wywiezione do Izraela. Na zdjęciu freski prezentowane w muzeum Yad Vashem w Jerozolimie podczas wystawy „Wall Painting under Coercion”, luty, 2009.

Fot. Jim Hollander/EPA/PAP

Schulzologia po Ficowskim

Śmierć Ficowskiego w 2006 roku w dużym stopniu wyznacza kres heroicznej epoki poszukiwań. I choć wydaje się, że czas niezwykłych znalezisk bezpowrotnie minął, schulzologia, dla której Ficowski stworzył podwaliny, ma się dobrze. Dzięki nowemu pokoleniu badaczy nie ustają prace nad oświetleniem każdego fragmentu życia Schulza. Od 2016 roku przy Uniwersytecie Gdańskim prowadzone są badania nad ustaleniem szczegółowego, dziennego kalendarium życia pisarza. Wszelkie postępy i wydarzenia okołoschulzowskie od kilkunastu lat na bieżąco rejestruje strona www. brunoschulz.org. Najnowsze prace schulzologów z całego świata publikowane są zaś regularnie na łamach założonego przez Stanisława Rośka, dostępnego też w internecie, pisma „Schulz/Forum”. Przy czym ilość i poziom publikacji zdają się potwierdzać słowa wypowiedziane przed niemal 30 laty przez Katarinę Šalamun-Biedrzycką, która pisała: „Jestem przekonana, że za kilkanaście lat będzie na świecie tyle samo «schulzologów» co «joyceologów»”.

W niemal osiemdziesiąt lat od śmierci Schulza nie brakuje też pomniejszych odkryć, które jednak dla badaczy stanowią istotne przyczynki do ustalenia tekstu życia pisarza. Jeszcze na początku XXI wieku odkrycie zagubionego listu Schulza pozwoliło dotrzeć do nieznanego aforyzmu o czytaniu i książce. W 2012 roku wypłynęło nieznane zdjęcie Schulza.

Nieznane zdjęcie przedstawiające Brunona Schulza, pokazywane po raz pierwszy na wystawie „Bruno Schulz. Rzeczywistość przesunięta” w 2012 roku. Fot. w zbiorach Muzeum Literatury w Warszawie.

Tylko w ciągu tej dekady odkryte zaś zostały dwa nieznane teksty Schulza. Jeden z nich – obszerny esej o graficznej twórczości Efraima Mojżesza Liliena – rzuca nowe światło na genezę najwcześniejszej twórczości plastycznej artysty (a może nawet daje asumpt do postawienia pytania: czy prace Liliena nie była ową Praksięgą, od której zaczęła się twórczość Schulza?). Z kolei znany badaczom ekslibris Jakuba i Elli Schulzów ujawnił na odwrociu nieznany portret matki i scenę bałwochwalczą.

Możliwe więc, że istotnie – jak przepowiadał Ficowski – czekają nas jeszcze odkrycia, których nie oczekujemy. Tym bardziej nie wiadomo, co jeszcze może się wydarzyć z tymi, na które czekał i o których marzył Ficowski. Może gdzieś tam wciąż na odkrycie czekają wspaniałe obrazy olejne, z których wszystkie – jak pisał Ficowski – z wyjątkiem jednego zaginęły w rodzinnych stronach pisarza, na terenach dzisiejszej Ukrainy. Może w końcu nadejdzie czas, kiedy ujrzymy „Zabicie smoka” – obraz o którym wiadomo, że znajdował się w drohobyckim domu pisarza; albo nieznany bliżej krajobraz i portret – obawisiały w Galerii Miejskiej we Lwowie; lub interesujący „Bal wariatów” i szczególnie dla nas ciekawe „Nadejście mesjasza” – wiadomo, że oba były własnością brata i do 1939 znajdowały się obok wielu rysunków w jego mieszkaniu we Lwowie. Może odnajdzie się wśród nich rysunek kilkuletniego Brunona, na którym „pod starym drzewem o grubym pniu, zapewne pod wierzbą, siedzi zgarbiony starzec o bardzo długiej brodzie”. Rysunek ten nosi tytuł nadany przez kilkuletniego autora: „Pan Bóg”.

Kto wie, może jeszcze przeczytamy listy, które Schulz wysłał do Tomasza Manna (a które powinny znajdować się w archiwum pisarza w Zurychu), a wraz z nimi odnajdzie się nowela „Heimkehr” (jedyny znany tekst literacki Schulza napisany po niemiecku, jego kopię wysłał też do redakcji czasopisma w Moskwie). Może odnajdą się inne prace z zaginionego depozytu, jak rękopis tomu złożonego z czterech dużych opowieści, nad którymi Schulz pracował tuż przed wojną („temat jednego z tych opowiadań nosi zapożyczony od Jokaia tytuł «Masz za porte-épée»„)? Albo opowiadanie o szewskim synku-pokrace, odrzucone w 1940 przez redakcję lwowskich „Nowych Widnokręgów”? A także inne luźne opowiadania, utwory nieukończone, fragmenty prozy, brudnopisy listów, pamiętnikispisywane przez lata w grubych, oprawnych zeszytach, a także listy od wielu znajomych, pisarzy i malarzy? Wreszcie być może spełni się największe marzenie Ficowskiego i w jakimś tajnym archiwum odnajdzie się w końcu „Mesjasz” – na którego wszyscy tak czekamy.

Animacja stworzona na podstawie ilustracji Brunona Schulza przez Ivana Nyshpora, we współpracy z Muzeum Literatury w Warszawie i Muzeum Drohobycza.

Tymczasem historia „Mesjasza”, tak jak opisał ją Ficowski, i jego nadzieja nie przestaje napędzać kolejnych fal zainteresowania tą księgą ksiąg. Po powieściach Philipa Rotha („Praska orgia”, 1985), Dawida Grossmana („Patrz pod miłość”, 1986) i Cynthii Ozick („Mesjasz ze Sztokholmu”, 1987), tematem zainteresował się teatr. W 2010 roku na deski sceny wiedeńskiego Schauspielhaus temat zaginionej powieści przeniósł Michał Zadara, realizując tekst Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Od 2013 roku schulzowski „Mesjasz” ma nawet wersję muzyczną (autorstwa kompozytora Jakuba Kisielińskiego). Wracając do literatury, w 2018 roku opowiadanie pod tym tytułem napisał Adam Wiedemann, na zamówienie Olgi Tokarczuk, w ramach odbywającego się co dwa lata Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. Być może więc na koniec doczekamy się nie jednego ale kilku „Mesjaszy”.

Post-scriptum

Kilka miesięcy po publikacji tego tekstu, w maju 2020 roku magazyn “Schulz/Forum” (nr 14) opublikował nieznany utwór Brunona Schulza. Napisane pod pseudonimem opowiadanie “Undula” pochodzi z 1922 roku, a więc z czasu o ponad dekadę poprzedzającego znane nam dziś publikacje pisarza. Tekst opowiadania odnalazła ukraińska badaczka Łesia Chomycz w archiwalnych numerach czasopisma “Świt”, pisma urzędników naftowych w Borysławiu. Czytaj więcej o “Unduli”…

Mikołaj Gliński

W poszukiwaniu „Mesjasza”.

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. ”schowane pod tynkiem na odsłonięcie czekały blisko 60 lat – niestety krótko potem zostały skute i wywiezione przez Yad Vashem do Izraela.”

    Dlaczego ”niestety” ?
    Jaki bylby los freskow Schulza w Drohobyczu ?

  2. Nic innego nie mogę napisać, że jest to po prostu WSPANIALA ROBOTA MISIA. Tekst piękny, niebywały bliski sercu i rozumowi. Leo Leszek Kantor, Szwecja

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.