Site icon REUNION 69

Gaza: razzia jako wojna polityczna

autor: Amir Taheri

Oryginał angielski: Gaza: Razzia as Political Warfare
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Administracja Bidena popełnia wielki błąd, po cichu czyniąc Hamas prawomocnym partnerem za pośrednictwem regionalnych sojuszników, tworząc w ten sposób iluzję, że takie razzia jak ta z 7 października nadal mogą dać sprawcom przynajmniej ciastko. Na zdjęciu: terroryści Hamasu w drodze do Izraela ze Strefy Gazy z misją mordowania Żydów, rankiem 7 października 2023 r. (Zdjęcie: Said Khatib/AFP via Getty Images)

Tragiczna opowieść, która rozpoczęła się atakiem Hamasu na Izrael 7 października, nie jest jeszcze ukończona, ale uszczęśliwiacze innych i sygnalizujący swoje cnoty spieszą się z napisaniem własnego postscriptum.

Przywódcy Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej mówią, że nadszedł czas, aby formalnie zaakceptować utworzenie państwa palestyńskiego.

Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres i unijny komisarz ds. polityki zagranicznej Josep Borrel, sugerują nawet, aby Rada Bezpieczeństwa przyjęła uchwałę, że to utworzenie państwa palestyńskiego jest obowiązkowe, dodając ją do 230 uchwał już podjętych w tej sprawie.

Tymczasem generał dywizji Ismail Kaani, szef Siły Kuds irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, obiecuje „odbudować Gazę silniejszą niż wcześniej, jako wysuniętą placówkę przeciwko światowemu syjonizmowi”.

Administracja Bidena w Waszyngtonie wypowiada się pozytywnie na temat „rozwiązania” w postaci dwóch państw, zastanawiając się jednocześnie nad zmianą reżimu, (w Izraelu, nie w Gazie).

Niektórzy mędrcy medialni twierdzą, że wojna w Gazie trwała już zbyt długo i powinna zostać szybko zakończona, zanim wyłoni się zwycięzca i przegrany.

Jeden z mędrców zastanawia się, co zrobiłby Henry Kissinger, namaszczony guru amerykańskiej dyplomacji, aby zakończyć wojnę. Zapomina, że Kissinger był przebiegłym magikiem, który zamieniał coś w nic, ale potrafił przekonać obserwatorów, że stało się odwrotnie.

Pamiętacie jego „dyplomację wahadłową”, której każdy etap zapewniał mu sesję zdjęciową? I jego objazdowe przedstawienia mające na celu „budowanie zaufania”, żeby odwrócić uwagę od sedna problemu?

Mędrcy z paryskiej gazety „Le Monde” opowiadają się za rozwiązaniem w postaci dwóch państw, jakby było to jakieś nowe odkrycie. Zapominają, że to tak zwane „rozwiązanie” istnieje od 1947 r. i nie prowadzi donikąd, ponieważ osoby bezpośrednio zaangażowane go nie chcą.

Jako reporter relacjonowałem tak zwane „rozmowy pokojowe” prowadzone podczas konferencji madryckiej w 1991 r., dopóki nie przekształciły się one w bolesną farsę. Przez ponad dekadę rozwiązanie dwupaństwowe było na porządku obrad, a nikt nie mówił nam, gdzie będą zlokalizowane te wyimaginowane państwa.

Brytyjscy i europejscy mędrcy również są „zaniepokojeni” długością wojny w Gazie i wzywają do bliżej nieokreślonych działań w celu jej skrócenia.

Zapominają, że walczących grup zbrojnych, które chcą narzucić swój program, mówiąc politycznie poprawnie, jak robi to BBC, „nieregularnych działań wojennych” nie można pojmować w kategoriach krótkiego skeczu teatralnego.

Gaszenie pożaru „nieregularnych bojowników” na Malajach zajęło Brytyjczykom 11 lat.

Walka z Sendero Luminoso (Świetlisty Szlak) w Peru trwała prawie 30 lat.

W Kolumbii zabrało 20 lat zanim uśmiercono M19. FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) radziły sobie lepiej, utrzymując się przez prawie 40 lat. Urugwajowi udało się zniszczyć Tupamaros w ciągu pięciu lat.

Indie częściowo uspokoiły „bojowników o wolność” z Nagalandu po 40-letniej wojnie, podczas gdy w Kaszmirze nadal stawiają czoła jeszcze bardziej zaciekłemu przeciwnikowi.

Turcja walczy z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) od ponad 30 lat.

W Birmie „bojownicy o wolność” Karen toczą wojnę z juntą Rangunu od prawie pół wieku.

Podawanie się za „bojownika o wolność” nie powinno oznaczać pozwolenia na zabijanie według własnego uznania. Nawet „uciskani” mają pewne obowiązki i muszą przestrzegać pewnych zasad, podczas gdy, jak pokazała historia, tyrania słabszego może być równie zabójcza jak tyrania ciemiężyciela.

W 1962 roku prezydent USA John F. Kennedy uznał rewoltę za główne zagrożenie dla amerykańskich interesów.

Memorandum Kennedy’ego dotyczące działań na rzecz bezpieczeństwa narodowego nr 124 z 18 stycznia 1962 r. postrzegało rewoltę jako główną formę konfliktu polityczno-wojskowego, równie ważną jak wojna konwencjonalna.

Kennedy uzależnił wsparcie dla Algierskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN) od przestrzegania zbioru zasad, zwłaszcza zakazu ataków na cele cywilne.

Stanowisko USA spotkało się z głębokim oburzeniem Francuzów, ale zmusiło FLN do zaprzestania podkładania bomb w kawiarniach i rozpoczęcia zachowywania się jak partia polityczna, realizująca swój cel kanałami politycznymi i dyplomatycznymi.

Dzisiaj pytanie brzmi: dlaczego, skoro na wojnę konwencjonalną nie narzuca się żadnego limitu czasowego do wyłonienia zwycięzcy, wojna przeciwko grupie rebelianckiej ma być poddawana machinacjom opartym na kalendarzu?

Atak na Izrael z 7 października był razzia, włoskim słowem, które weszło do większości języków europejskich. W rzeczywistości słowo razzia pochodzi od arabskiego słowa ghazwa, które oznacza nagły, bezkompromisowy atak na pojedynczy zestaw celów w nadziei na znokautowanie przeciwnika.

Zatopienie krążownika Lusitania podczas pierwszej wojny światowej w maju 1915 r. było razzia, podobnie jak atak na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r. Te dwie razzia wepchnęły Stany Zjednoczone w dwie wojny światowe.

Ataki z 11 września 2001 r. na Stany Zjednoczone były czterema skoordynowanymi razzia.

Każda z tych razzia prowadziła do zagłady sprawców, czasem, jak w przypadku ataku na Hiroszimę i Nagasaki z 7 sierpnia lub bombardowania dywanowego Drezna, ze znacznie większą furią.

Zapłata po tych razzia nie wywołała współczucia dla sprawców. Ludzie w tak zwanych demokracjach nie maszerowali, aby powstrzymać działania przeciwko tym, którzy zatopili Lusitanię, zbombardowali Pearl Harbor i zamienili część Londynu w kupę gruzów.

Luminarze z Harvardu i Princeton nie protestowali, gdy Stany Zjednoczone rozpoczęły „wojnę z terroryzmem”, by pomścić wydarzenia z 11 września.

Nikt nie zaprzecza, że przez ponad siedem dekad Palestyńczycy wiele wycierpieli. Ale czy sposobem na zakończenie lub przynajmniej złagodzenie ich cierpień jest zwolnienie ich dobrowolnie przez nich wybranych organizacji politycznych z przestrzegania minimum zasad etycznych?

Traktowanie kwestii palestyńskiej tak, jakby była wyjątkiem od wszelkich zasad, wyrządziło Palestyńczykom wielką krzywdę.

Stali się pierwszymi ludźmi w historii, których na cztery pokolenia zamrożono w statusie uchodźców. II wojna światowa przyniosła ponad 30 milionów uchodźców, z których wszyscy znaleźli nowe mieszkanie w ciągu dziesięciu lat. Podział Indii przyniósł 14 milionów uchodźców, a wszyscy zostali przesiedleni w niecałe dziesięć lat. Od 1959 roku ponad 10 milionów Kubańczyków zostało wypędzonych ze swojej ojczyzny i osiedliło się w kilkunastu krajach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.

Czy ma sens tworzenie obozów dla uchodźców nawet w Gazie, która przez dwie dekady była wolna od izraelskiej okupacji? Albo na Zachodnim Brzegu, rządzonym przez Autonomię Palestyńską? Czy humanitarne jest przekształcanie bycia uchodźcą w zawód, z UNRWA jako posiadaczem franczyzy?

Czy ci, którzy zachęcają Hamas poprzez marsze poparcia dla niego, wiedzą, jaki procent Palestyńczyków reprezentuje i, co ważniejsze, czy ci, którzy go wspierają, również aprobują razzia z 7 października?

Administracja Bidena popełnia wielki błąd, po cichu czyniąc Hamas prawomocnym partnerem za pośrednictwem regionalnych sojuszników, tworząc w ten sposób iluzję, że takie razzia jak ta z 7 października nadal mogą dać sprawcom przynajmniej ciastko.

Gaza: razzia jako wojna polityczna

Exit mobile version