Anna karolina Klys
W Brześciu, jak wcześniej w Przytyku, Mińsku, Grodnie, zapanowało szaleństwo w czystej postaci. „Żydzi mordują Polaków!”. Ponieważ przy ulicach od Długiej w stronę Małego Rynku sklepy żydowskie wymieszane były z chrześcijańskimi, chrześcijanie, żeby ochronić się przed zniszczeniem, wystawiali w oknach obrazki święte, kartki z napisami: „Sklep chrześcijański”, „Mieszkanie chrześcijańskie”, pospiesznie malowali na szyldach krzyże, ustawiali krucyfiksy i świeczki na wystawach, pisali na płotach kredą: „Tu mieszkają chrześcijanie”. Żeby było jasne, do kogo dany interes należy.
Tłum zabierał wszystko, z najbiedniejszych domów, gdzie nie było prawie nic – nawet garnki, budziki, stare firanki. Policja znajdzie dwa dni później ukryte w psiej budzie „fanty”: „cztery płaszcze, radioodbiornik, poduszkę i pudło landrynek”. W czwartek uspokoiło się dopiero koło pierwszej w nocy. W piątek nie ma już szyb, które można tłuc, są dziury zabite rachitycznymi deskami, i szkło na ulicach. Z rozbitej apteki Kagana wyciągnięto wszystkie butle i buteleczki, chodnik skrzy się kolorowymi odłamkami i pachnie konwaliami i chyprem – mieszanką wód kolońskich i perfum. Na ulicach patrole policyjne, policjanci mają bagnety na karabinach, wśród przechodniów nie widać Żydów. Wszędzie jest pierze, piórka przyklejają się do ubrań, do włosów, do bruku, nie dają się zamieść miotłą, straż pożarna wężami zmywa z chodników szkło i to, co zostało z posagowych pierzyn i poduszek żydowskich żon. Dlaczego w ciągu kilku godzin wspólne życie kilkudziesięciu tysięcy ludzi może zamienić się w piekło? Brześć to nie mała dziura, to nie żydowski sztetl z jedną studnią i targiem, mieszka tu blisko 60 tysięcy ludzi, z czego 43 procent narodowości żydowskiej.
Wszystkie czesci