
To nie była moja wina. To stało się nie z mojego powodu. Teraz dobrze pamiętam, że to stało się wtedy, kiedy dotknąłem jego ręki. Nie, nie dotknąłem, przecież trzymałem ją już od chwili, ale wtedy, gdy trzymając jedną, pogłaskałem go drugą, ot, ten powszechnie znany i od niemowlaka stosowany gest akceptacji i porozumienia. Delikatne poczucie wspólnoty i zespolenia. Więc jedna dłoń stoi na straży kontaktu i trwa, a druga delikatnie i szczerze przesuwa i gładzi tę wolną i dostępną cześć przedramienia. I właśnie wtedy to się stało. Wtedy, gdy jego oczy przestały już wyrażać cokolwiek, bo już powiedziały wszystko. Wyczytałem w nich całe jego skomplikowane w swej prostocie życie, kiedy pozwolił mi zajrzeć przez te okna w głąb własnej ludzkiej duszy.
Umierał właściwe ze starości. Jeszcze tak niedawno poprawiałem mu koc, oplatający zanurzone w fotelu jego nogi i podnosiłem upuszczoną obok fotela książkę. Całe życie czytał te „ Próby „ i teraz kiedy to się niebawem stanie, wiem, że pod głowę położę mu to dzieło, aby i tam mógł ciągle do niego wracać.
Póki co, teraz trzymam go za rękę, a drugą dłonią delikatnie gładzę jego dłoń, żylastą i poplamioną przez czas skórę, dłoń która już tylko leży i odpoczywa po życiowych wysiłkach, a teraz tylko może oczekiwać od świata zewnętrznego spokoju i ukojenia.
I wtedy właśnie to się stało. Wtedy, gdy wyczytałem z jego oczu wszystko, a właściwie, kiedy przekazał mi przez swoje oczy wszystko i wiedziałem wszystko i zrozumiałem wszystko i wtedy, kiedy ten nieuchronny koniec dopiero rozpoczynał swój początkowy występ, dla mnie, jedynego widza, wtedy pojawiła się ona. Była ogromna i kryształowa, z początku zbierała się w swej ostatniej mocy, gromadziła siły na swój ostatni występ, czekała aż zwrócę na nią szczególną uwagę, bo i okazja była szczególna. Więc kiedy już nabrzmiała, kiedy zespoliła się, kiedy już nie mogła powstrzymać swego ciężaru, zatrzymała się przez chwilę, przekonała się , że na nią patrzę i wytoczyła się. Najpierw powoli, żeby zaprezentować się najgodniej, żeby zanim spłynie, można było ją zobaczyć w jej ostatniej krasie. Wreszcie wypłynęła. Najpierw powoli, ale wzmacniana podążającymi za nią zazdrośniczkami, które nie zmieściły się w tej przeogromnej kuli, tylko stworzyły mokrą ścieżkę utrwalającą już przebytą drogę. A potem już szybko, bo najważniejsze się odbyło, więc szybko wypełniła wyżłobione w twarzy wąwozy i doliny i znikła w tej osuszonej cienkiej skórze.
I dopiero wtedy stało się to najważniejsze. Poczułem drobne i ledwo wyczuwalne drgnienie jego dłoni, jakby chciała się wyzwolić z uścisku mojej. W nigdzie nie nauczanym języku gestów, zrozumiałem, że ta dłoń chce choć przez chwilę być swobodna. Więc z niedowierzaniem rozluźniłem swoją i rzeczywiście, ta wyswobodzona, wykonuje znany od dziecka ruch obrazujący pisanie. I to było to najważniejsze:
– Tak ojcze, opiszę to dokładnie, tak jak było.
Wszystkie wpisy Zenka TUTAJ
Kategorie: Uncategorized