Ciekawe artykuly

SZTEJTŁ NOWY JORK

Napisal i przyslal

Natan Gurfinkiel

 


 

„pół tuzina kawiarni, gdzie wykładano prasę polską, rusińską, żydowską, niemiecką i zagraniczną”.

(z opisania miasta stryj na przełomie XIX i XX w.)

…gdy otrzymałem nagrodę, jedno z uzasadnień brzmiało, że choć w tym co robię, nie zajmuję się wyłącznie kulturą żydowską, moje działania dobrze wpisują się w żydowską tradycję, polegającą między innymi na wierze w to, że małe miasteczko może być centrum świata…

słowa te wypowiedział współzałożyciel i dyrektor fundacji „pogranicze” w sejnach, krzysztof czyżewski – jeden z dwóch tegorocznych laureatów nagrody im. ireny sendlerowej. nagroda przyznawana jest przez fundację taubego z USA za działalność na rzecz zachowania dziedzictwa żydowskiego. nazwiska wyróżnionych ogłaszane są podczas dopiero co zakończonego dorocznego festiwalu kultury żydowskiej w krakowie.

wyróżnienie fundacji, zajmującej się propagowaniem  wielokulturowej tradycji przedrozbiorowej rzeczy pospolitej i budowaniem mostów między ludźmi różnych  narodowości, kultur i religii wystawia dobre świadectwo twórcom nagrody. jest ono dowodem na to, że w ich rozumieniu dziedzictwo żydowskie nie powinno być wskrzeszane poprzez sentymentalne obrazki w cepeliowskim stylu.  rozumieją oni, że tradycja żydowska jest częścią multi etnicznego i wielo religijnego konglomeratu. to właśnie  dzięki wchłanianiu impulsów i wymieszaniu się wpływów żydowskich, tatarskich, litewskich, ormiańskich, niemieckich, ukraińskich kultura polska stała się tak  barwnym  i frapującym zjawiskiem. uświadomienie sobie różnorakości polskiej tradycji kulturowej obnaża również intelektualną pustkę apeli o pielęgnowanie czystości naszej kultury narodowej – tak właśnie odebrałem kontekst tego, o czym mówił krzysztof czyżewski na skromnej uroczystości przed koncertem davida krakauera w krakowskiej synagodze tempel.

słowa dyrektora „pogranicza” wzbudziły we mnie szczególny oddźwięk, bo właśnie wiara w to, że sztejtł może być centrum świata, sprawiła iż żydowskie miasteczka na ziemiach polskich stały się ważnymi ośrodkami chasydyzmu, a zamieszkali w nich cadycy zajmowali doniosłą pozycję w judaistycznej myśli teologicznej.

skoro jednak żydowskie sztejtł może być centrum świata, to możliwa jest również odwrotna sytuacja. światowa  metropolia może stać się małym miasteczkiem zamieszkałym przez marzycieli i wizjonerów, tych fanatycznie religijnych i tych zbuntowanych przeciw żydowskiej ortodoksji.

żydowska dzielnica w warszawie, w której mieszkała moja rodzina, była takim zwielokrotnionym sztejtł ze spotęgowaną gęstością zaludnienia. ojciec opowiadał mi już po wojnie, że spotykał starych ludzi, którzy  nigdy w swym życiu nie zapuścili się poza obręb dzielnicy. mieli w niej wszystko co potrzebne jest do życia – oprócz synagog – szkoły, gazety, księgarnie, biblioteki, teatry a nawet kina, wyświetlające filmy w jidisz. pamiętam jeden z takich filmów „frejłeche kapcurim” („weseli biedacy”) z parą znakomitych komików: dżiganem i szumacherem. na początku filmu widzimy  idącego polną drogą wieśniaka  z bańką nafty. przysiada on na chwilę na małym wzgórku by się posilić. nafta się wylewa i tworzy niewielką kałużę. po odejściu  zdenerwowanego wieśniaka pojawiają się dwaj żydowscy trefnisie i kiedy przekonują się, że w kałuży jest nafta zamiast wody, biegną do swego sztejtł   by oznajmić, że odkryli pokłady ropy naftowej. przez najbliższe tygodnie miasteczko jest w stanie euforii i wszyscy wydają oszczędności, zastawiają domy i sklepiki by kupić akcje nowopowstałego konsorcjum naftowego. kiedy prawda wychodzi na jaw , następuje krach i wesołkowie zostają zamknięci w domu wariatów.

mogła  to równie dobrze być historia mojej rodziny, bo  dziadek był romantycznym aferzystą, marzącym o zbiciu fortuny, a zamiast niej dorabiał sie tylko coraz to nowych kłopotów z wierzycielami.

dorastałem w dużym klanie rodzinnym. mama miała czterech braci, w tym dwóch bliźniaków,  z których jeden był żydowskim ortodoksem, a drugi równie fanatycznym komunistą.

cały ten nieistniejący już świat poozostawił mi wspomnienie czegoś niezwykle barwnego i wielokrotnie stwierdzałem z melancholią, że zagłada żydów ogołociła polski pejzaż z czegoś niezwykle ekscytującego i barwnego – jak choćby  szynk z tablicą: „tu piw i wszelkiego zakąsaki”.

wschodnioeuropejscy żydzi, uciekający przed pogromami do ameryki zabrali z sobą swe sztejtłs i na filmach upamiętniających wydarzenia tamtych dni można było zobaczyć szyldy w rodzaju „king kishke”. lower east side na dolnym manhattanie –  największe niegdyś skupisko rosyjskich, polskich i ukraińskich żydów, który był również jednym z najgęściej w świecie zaludnionych dystryktów miejskich, od dawna nie jest  już dzielnicą żydowską. w słynnych „katz deli” – delikatesach katza na east houston str.,  kuchnia  nadal jest  koszerna, ale wśród personelu nie pozostał już chyba ani jeden  żyd. żydów nie ma również w far away – niegdysiejszej intensywnie żydowskiej dzielnicy, ukazanej w filmie woody allena „radio days.”

mimo to nowojorski sztejtł kipi życiem.  tutaj właśnie odnalazłem ożywione strzępy wspomnień z dzieciństwa. brodaci chasydzi z pejsami, odziani w czarne chałaty są nieodłączną częścią  pejzażu miejskiego.

kiedyś przemierzałem „diamond road” – odcinek czterdziestej siódmej  ulicy pomiędzy piątą a szóstą aleją,  z wystawami sklepów jubilerskich, od których bije łuna, a zawartość sklepów warta jest ciężkie miliony dolarów, choć rzadko bywa w dobrym guście. koloryt ulicy przed sklepami jako żywo przywodzi na myśl przedwojenne warszawskie nalewki, tak jak je zapamiętałem z dzieciństwa, a po wielu latach odnajdywałem na nowo w książkach singera. przed sklepami można było zobaczyć rozgorączkowanych, gwałtownie gestykulujących chasydów. oferowali oni korzystniejszą jakoby cenę za złoto i diamenty, niż ta, jaką można było uzyskać w sklepie i tylko telefony  komórkowe odróżniały ich od pokątnych handlarzy, usiłujących robić konkurencję sklepom z  nalewek w przedwojennej warszawie.

nowojorskie żydowskie miasteczko wykracza jednak poza świat moich wspomnień razem z opowieściami singera. grawituje ono w stronę odessy z opowiadań izaaka babla. na coney island avenue – głównej arterii brighton beach dominuje język rosyjski i wszystkie niemal szyldy sklepowe napisane są cyrylicą. podobnie jak w warszawie z opowieści mego taty, można spotkać tu ludzi mieszkających w ameryce od ponad dwudziestu pięciu lat, którzy nie tylko nie mówią po angielsku, lecz ledwie rozumieją co się do nich mówi. dzięki temu dzielnica jest gęsto upstrzona szyldami anglorosyjskich tłumaczy, adwokatów i różnego rodzaju doradców, pośredniczących w kontaktach z urzędami. miejscowe oddziały  banków zatrudniają rosyjskojęzyczny personel, a w ATM-mie (bankomacie) można zażądać wydruku w języku rosyjskim.

 

natandopiero jednak któregoś z następnych dni zgłębiłem do końca istotę mein  sztejtł new york. byłem z naomi i naszą nowojorską przyjaciółką elżbietą na lee avenue – jednej z dwóch żydowskich enklaw w brooklynie i odnalazłem tam klimat małego żydowskiego miasteczka z polski. kiedy zobaczyłem żydowską ksiegarnię weszliśmy do niej, by zapytać o jakieś nagranie z legendarnym kantorem josełe rosenblatem.

księgarnia była obsługiwana przez porozumiewających się między sobą w jidisz młodych chasydów o uduchowionych ascetycznych twarzach.

kiedy zapytałem o nagranie, jeden z nich podszedł do regału i natychmiast przyniósł mi upragnione nagranie, powiedziałem mu, że bezskutecznie poszukiwałem tego nagrania w berlinie, w paryżu, w londynie i w amsterdamie.

– where do you come from? – zapytał

– from copenhagen. originally from warsaw, powiedział

-uj warsze, wyszeptał z zachwytem.

na dźwięk tych słów pozostali młodzi chasydzi z pustej o tej porze księgarni skupili się wokół nas, wzruszony zacząłem im opowiadać, że dopiero w nowym jorku odnalazłem utracony świat mego dzieciństwa. potakiwali mi uprzejmie, ale musiało upłynąć kilka minut, nim pojąłem, że nie rozumieli o czym im opowiadałem. pożegnaliśmy się i wyszliśmy na ulicę.

dopiero tam ochłonąłem i uświadomiłem sobie, że cały ten nostalgiczny wywód musiał mieć dla nich wszelkie cechy aberracji. to  bowiem, co zdało mi się czymś nieziemskim, było dla nich monotonną codziennością. nie znali innej. czytali o zagładzie, o europie w której wyginęli żydzi, ale była to wiedza, którą poznaje się z książek i odwiedzin w muzeum holocaustu.

na co dzień jedyną znaną im  rzeczywistością jest sztejtełe nowy york, zawleczone z europy przez ich rodziców i dziadków…

dopiero gdy uświadomiłem sobie tę prostą, a tak starannie zakamuflowaną prawdę, zdołałem wejrzeć w samego siebie dostatecznie głęboko, by pojąć, że choć ocalałem z holocaustu, jestem nim gruntownie zatruty i po dziś dzień  noszę w sobie tę truciznę.

to, co dla moich nowojorskich współwyznawców jest chlebem powszednim, nadal odbieram jako cud

Wszystkie wpisy Natana TUTAJ

http://studioopinii.pl/natan-gurfinkiel-sztejtl-nowy-jork/

Kategorie: Ciekawe artykuly

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.