Uncategorized

Więźniarki z Ravensbrück – piekło żeńskiego obozu koncentracyjnego

Jak wyglądały warunki w żeńskich obozach koncentracyjnych? Były lżejsze, czy też kobiece odpowiedniki strażników Auschwitz i Buchenwaldu wyróżniały się jeszcze większym okrucieństwem?


Czerwiec 1944

Zapowiada się upalny dzień. Wczorajsze słońce oczyściło czarny piach obozowej ulicy z wielkich kałuż po długotrwałych deszczach. Stoimy w długich szeregach ustawione na apel, a lekki powiew wiatru przynosi od sosnowych lasów czysty zapach żywicy. W krematorium rozpalają dopiero po południu. Sam lagerführer1dba o sprawne spalanie, bo chodzi o to, by w ciągu nocy rozwiał się słodkawy odór z komina. Pofałdowane okolice między Hawelą a Wkrą2 są podobno niezwykle urokliwe, ciche i rozległe. My ich nie widzimy. Błotniaki i rybołowy krążą nad pobliskim jeziorem Schwedt. Jeziora też nie widzimy, ale dobiegają nas krzyki drapieżnych ptaków. Dla nas widok kończy się na zwieńczonym drutami pod wysokim napięciem murze, który otacza potężny obóz kobiecy. Ponad 100 tysięcy uwięzionych kobiet. A codziennie dochodzą nowe transporty.

Stoimy niedbale, naznaczone zmęczeniem, które wykracza daleko poza stan fizyczny. Stare, młode, wiele chorych, kilka w powolnym umieraniu. Im jest szczególnie ciężko. Dopóki tli się w nich jeszcze iskierka życia, muszą się ustawiać i stać wraz z innymi na baczność; jeśli upadną, spuszczą na nie psy. Stoją więc wyprostowane, aż syrena ogłosi koniec apelu. Tłum pozostałych ustawia się już w szeregu po przydział pracy, one zaś cicho osuwają się nieżywe na ziemię i zostaną uprzątnięte przed nocą.

Wzdłuż obozowej ulicy stoi zwężający się w perspektywie ogromny szereg kobiecych sylwetek w szaro-niebieskie pasy, niczym stado bydła, które czeka na przeliczenie. Poranna mgła otacza ogolone głowy niebieskawą woalką. Stoimy tak od czterech godzin. Już prawie piąta. Światło zwiastującej słońce zorzy porannej uwypukla uszkodzone miejsca w pokrytych papą dachach baraków. Myślę, iż moje zmęczenie bierze się pewnie z tego, że znowu nie mogłam spać. A może jednak spałam? Tak dokładnie nie wiadomo; poczucie tego, co rzeczywiste lub nierzeczywiste, o niczym tu nie świadczy.

Nachmann, nasza blokowa, z narastającym podenerwowaniem krąży wokół nas jak czujny pies pasterski; wpycha do szeregu stojące nieco z boku, znowu złości się na brak dyscypliny wśród podległych jej więźniarek. Liliowy trójkąt3 na rękawie identyfikuje ją jako
„badaczkę Biblii”. Dosłowna interpretacja Pisma Świętego oraz nakaz służenia i bezwzględnego posłuszeństwa władzy zwierzchniej ściąga na nią pogardę niejednej działaczki ruchu oporu.

-Precz z łapami – mówi Petzold, tramwajarka, aresztowana za przyjazne uczucia wobec poszukiwanego komunisty – albo zaraz oberwiesz, kanalio.
Obok mnie odzywa się Lisa:
-Znowu nie załapałam się na kawę. Ten ścisk w przejściach co rano. Ledwo się dopchasz, zaraz trzeba się ustawiać na apel i odchodzisz z pustymi rękami.
-Możesz się obyć bez tych pomyj.
-Ale przynajmniej masz coś w żołądku. Nawet jeśli to tylko pomyje.

Lisa pochodzi z północy Niemiec, jest nauczycielką szkoły podstawowej. Na lekcji z historii najnowszej zabrakło jej – a w każdym razie tak uważały dzieci z Hitlerjugend z jej klasy – koniecznego entuzjazmu wobec błyskawicznych zwycięstw Wehrmachtu. Dzieci doniosły rodzicom, rodzice donieśli gauleiterowi. Gestapo zabrało Lisę prosto z klasy, w czasie lekcji. Na rękawie ma czarny winkiel; uznali ją za „element asocjalny”.

Ze strapienia z powodu utraconej porannej kawy wyrywa ją Stéphane, w za długiej sukni przewiązanej sznurkiem na biodrach, która chce się dowiedzieć, czy nie ma nowych wieści o sytuacji na froncie, bo Lisa przyjaźni się z tą Nowaczek ze szrajbsztuby, która co rano czyta dziennik „Völkischer Beobachter”, zanim przekaże go szefom. Stéphane, dawniej właścicielka sklepu kolonialnego w Rouen, jest zaprzysięgłą antyfaszystką. Oznajmiła to też tamtemu uprzejmemu panu, który pewnego przedpołudnia chciał kupić ćwiartkę salami, a ona fatalnie pomyliła się co do jego prawdziwej tożsamości, myśląc, że ma przed sobą patriotycznie nastawionego rodaka. Nie należy wyciągać wniosków z powierzchownych wrażeń czy nawet czyjegoś sposobu mówienia; ów uprzejmy pan, obdarzony fizjonomią swej matki pochodzącej z południowej Francji, okazał się Niemcem i świadomym obowiązków obywatelem swej ojczyzny. To wystarczyło.

Lisa odpowiada, że nie słyszała żadnych nowości od momentu, kiedy to przed tygodniem alianci wylądowali w Normandii.
–Równać szereg, równać szereg – wrzeszczy tymczasem Nachmann – głuche jesteście, czy co?
–Czego się spodziewacie? Ledwo zajęli francuskie wybrzeże i już mieliby stać przed bramą obozu. Przyjdą tu, przyjdą, tylko poczekajcie.
To Emma, żona rzeźnika z Aschaffenburga. Polityka jej nie interesuje. Swego czasu rozniosło się, że na czarny winkiel zarobiła sobie nielegalnym świniobiciem, co zresztą wywołało falę niepohamowanej wesołości. To był dobry dowcip, znakomity dowcip, wszystkim się spodobał i wszystkie go powtarzały. Śmiech pomaga przeżyć.
Odwraca się do nas Suzi, ledwie piętnastoletnia uczennica z Utrechtu, aresztowana jako córka i siostra działaczy holenderskiego podziemia.
–Jeśli doczekamy – mówi ze spokojem. W jej głosie pobrzmiewa jeszcze dziecięcy tembr.
–A dlaczego miałybyśmy nie doczekać?
–Mówi się, że Niemcy zbombardują obóz, żeby zatrzeć ślady.
–Tego by można się po nich spodziewać – przytakuje Stéphane.
Inne milczą. Nie ma co komentować. To prosta i nieodparta logika. Rozglądam się za Nierozłączkami. Stoją całkiem z przodu. Znowu musiały zamarudzić przy wychodzeniu z baraku, a teraz stoją w środku pierwszego rzędu, by tak rzec, jak na patelni. Niedobrze. Z przodu narażonym się jest na bezlitosne spojrzenia aufzejerek. Claire, podstarzała artystka kabaretowa, i jej ukochana, cherlawa Cilly, obie z Berlina, już czysto zewnętrznie dostarczają personelowi wartowniczemu niejednego pretekstu do agresji. Mają pecha, jeśli dzisiaj apel będzie odbierać Bergmann4 . Bergmann nie znosi lesbijek i wyczuwa je na kilometr. W drodze do obozu los związał mnie z Lisą, Stéphane, Emmą, Suzi i Nierozłączkami. Spotkałyśmy się w jednym z etapowych więzień. Siedem nocy bombardowań za zmieniającymi się kratami dało każdej z nas okazję do szczegółowej opowieści o swym dotychczasowym życiu i okolicznościach aresztowania. Od tego czasu tworzymy paczkę. Bez osobistych kontaktów giniesz w tłumie. Jesteśmy teraz w obozie prawie sześć miesięcy. Czy to krótko? Czy to długo? Któż byłby to w stanie ocenić w miejscu, gdzie nawet najmniejsze jednostki czasu zastygają w wieczność. Pewne jest tylko to, że przybyłyśmy o całe lata za późno, dowodzą tego nasze pięciocyfrowe numery na rękawach. Już dawno rozdzielone zostały wszystkie w miarę dobre stanowiska, a uprzywilejowane miejsca mocno trzymają w rękach „stare” więźniarki. Zgodnie z obozowym porządkiem kobiety przybyłe po 1943 roku podczas przydzielania prac każdego poranka traktowane są jako verfügbare, „dyspozycyjne”. Jesteśmy pariasami, jesteśmy ostatnie z ostatnich w obozowej hierarchii.

 

Fragment z ksiazki


https://histmag.org/Wiezniarki-z-Ravensbruck-pieklo-zenskiego-obozu-koncentracyjnego-9221/2

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.