Pewna stara panna angielska, właścicielka małej księgarni w Chelsea, natknęła się na leżącego na ulicy chorego czy też pijanego młodzieńca. „On ma głowę proroka”, powiedziała Angielka i podniosła go z ziemi. Okazało się, że nie jest chory, ale pijany, co było stanem mniej więcej normalnym w życiu znakomitego poety. Margaret, bo tak miała na imię, opiekowała się Mangerem do ostatnich lat jego życia. Był najwybitniejszym lirykiem piszącym w języku jidysz, zwanym w Polsce żargonem i składającym się z mieszaniny słów niemieckich, hebrajskich, polskich i rosyjskich. Tak w owym czasie mówiło kilkanaście milionów ludzi i sądzę, że do dziś dnia więcej utworów literackich powstaje w tym języku niż w oficjalnej izraelskiej hebrajszczyźnie.
Pocztówka z Czerniowic, rodzinnego miasta Icyka Mangera, 1906, źródło: Biblioteka Narodowa
Ponieważ nie znam żydowskiego, rozmawialiśmy z Mangerem po angielsku. Dziwniejsze, że Manger nie znał języka polskiego, mimo że parę lat, jak twierdził, przemieszkał w Warszawie. Jest to przykład tej osobliwej granicy etnicznej, która przebiegała przez miasto gdzieś w okolicy ulicy Bielańskiej, oddzielając Śródmieście od dzielnicy żydowskiej. Były to dwa odrębne światy. Czapski pisał kiedyś: „Ci młodzi, szukając dróg w społeczeństwie polskim, tracili grunt, zrywając z tradycją i obyczajem żydowskim, i znajdowali się w pustce… Wstrząsnął mną fakt, że wszystko, co w owych latach wiedziałem o tej głodnej pustyni, wśród której znajdowali się ci chłopcy i te dziewczęta z żydowskiego getta, było przecież abstrakcją”. Manger kiedyś swój nowy wiersz czytał mi w dość dziwaczny sposób. Zaczął od stów „Bidnes kalekies” — tu przerwał i powiedział po angielsku: „it means poor cripples”. Wtedy ja mu przerwałem: „Tego nie musi mi pan tłumaczyć, bo to przecież prawie po polsku”.
Manger należał do nieistniejących już plemion małomiasteczkowych Żydów Europy Wschodniej i zarówno w wielkim Londynie, jak i później w Nowym Jorku, choć wżyty w kulturę anglosaską, sercem był obecny w ojczyźnie lat młodzieńczych. Trochę o nim myślałem, pisząc w Elegii miasteczek żydowskich: „Już nie ma tych miasteczek, gdzie szewc byt poetą, zegarmistrz filozofem, fryzjer trubadurem”. Przetłumaczyłem przy dwujęzycznej współpracy z autorem wiersz Na drodze stało drzewo, bo Mangerowi bardzo na polskich przekładach zależało. Z mojej inicjatywy, gdy PEN Club międzynarodowy postanowił wysłać swego delegata na uroczystość odsłonięcia pomnika bohaterów getta, wydelegowano właśnie Mangera. Trochę mieliśmy z nim kłopotu, bo zgodził się pod warunkiem, że PEN Club kupi czarny kapelusz i „box”. Czarny kapelusz rzecz zrozumiała, ale co znaczy „box”, czyli pudełko? Otóż w rodzinnym miasteczku Mangera, jak wszędzie wśród biedoty żydowskiej, zamiast kosztowniejszych walizek podróżowało się z koszykiem albo tekturowym pudłem przewiązanym sznurkiem. Kupiliśmy kapelusz, zgodził się na walizkę, pojechał do Warszawy i wygłosił bardzo piękne przemówienie. Oczywiście po żydowsku. Do kogo i w jakim języku przemawia dziś Manger? Lękam się, że głos jego płynie w pustkę. Rzewny głos liryczny cichnie dziś zagłuszony sztuką współczesną, brutalną i nieludzką. Stara panna angielska rozpoznała w nim proroka. Nie był prorokiem, ale żałobnikiem opłakującym wysokim synagogalnym śpiewem przeszłość i wszystkie dalekie utracone ojczyzny.
ANTONI SŁONIMSKI
ICYK MANGER
Na drodze stało drzewo
Icyk Manger, źródło: yiddishmusic.jewniverse.info/mangerizik
Na drodze stało drzewo
Na drodze stało drzewo
Pochyłe drzewo nad rzeką
A wszystkie ptaki z tego drzewa
Odleciały gdzieś bardzo daleko.
Trzy na Wschód, trzy na Zachód,
A reszta w południową stronę.
I zostawiły na pastwę burzy
Drzewo osamotnione.
Rzekłem matce: „słuchaj, mamo,
Starczy jedno okamgnienie,
Jeśli tylko nie przeszkodzisz,
W małego ptaka się zamienię.
I usiądę na tym drzewie,
I kołysząc się łagodnie
Będę w mroźnym drzewa śpiewie
Śnieżną śnił melodię”.
Rzekła matka: „o mój boże!”
I zapłakała rzewnie.
„Uważaj, mój synku, ty możesz
Zamarznąć na tym drzewie”.
„„Szkoda Twoich oczu, mamo,
Jednym błyskiem, jednym znakiem,
Starczy jedno mgnienie oka
A stanę się małym ptakiem.”
Płacze matka: „Icyk drogi,
Ja tego chyba nie przeżyję,
Przecież Ty się zaziębisz,
Weź ciepły szalik na szyję.
No, już trudno, jak musisz być ptakiem,
To bądź, ale o jedno cię proszę
Żebyś wziął baszłyk na głowę
I na nogi włożył kalosze.
I ciepły sweter zimowy
Weź, synku, mój synku szalony,
Jeśli nie chcesz zejść w gościnę
Do zmarłych i pogrzebionych”.
Podniosłem skrzydła, były ciężkie.
I natężyłem siły do ostatka,
Ale zbyt wiele rzeczy na me skrzydła,
Zbyt wiele włożyła matka.
I patrzyłem smutnie w jej oczy,
W oczy matki, której miłość była taka,
Że nie dała mi, nie pozwoliła
Zmienić się w ptaka.
ICYK MANGER
tłum. Antoni Słonimski
ICYK MANGER ur. 1901, zm. 1969. Poeta i publicysta, uważany za jednego z najwybitniejszych twórców języka jidysz.
ICYK MANGER
Na drodze stało drzewo
Kategorie: Ciekawe artykuly, Poezja
Natan Tenenbaum przetłumaczył ten sam wiersz. Pamietam, ze ktoś kiedyś zacytował go na Świetlicy. Chetnie bym go przeczytała jeszcze raz i porównała z tłumaczeniem Slonimskiego.