Uncategorized

Bez niej nie byłoby wielkiego Roberta Capy. Bo to ona była Capą


Gerda Taro puszcza oko do swojego ukochanego Endré Friedmana, znanego jako Robert Capa

Pochodząca z polskich Żydów Gerda Taro jako jedna z pierwszych kobiet fotografowała wojnę i na wojnie zginęła, nie dożywszy 27 lat. Pamięć o niej przywraca – pochodząca z polskich Żydów – Helena Janeczek.

Roberta Capę, legendarnego fotografa i współzałożyciela agencji Magnum, znają nie tylko miłośnicy fotografii. O Gerdzie Taro przez lata mało kto słyszał. Podzieliłaby zapewne typowy los wybitnej kobiety u boku równie wybitnego mężczyzny, gdyby nie jeden istotny szczegół. Taro dosłownie była Capą!

Urodzona w rodzinie polskich Żydów Gerta Pohorylle i węgierski Żyd Endré Friedmann działali bowiem pod wspólnym pseudonimem. Ich zdjęcia z hiszpańskiej wojny domowej (1936-39) pokazały zachodniemu światu, do czego doprowadzić może fanatyczny nacjonalizm. On przeżył piekło walk między frankistami i republikanami, Gerta zginęła w pracy. Stała się w ten sposób pierwszą znaną fotografką, która padła ofiarą działań wojennych.

O życiu Taro przypomina w fabularyzowanej biografii „Fotografka” Helena Janeczek. W książce opisuje też losy pokolenia buntowników – ludzi, którzy jeszcze przed wybuchem II wojny światowej sprzeciwiali się nazizmowi.

Książka przyniosła jej wielkie uznanie we Włoszech, a także najważniejszą tamtejszą nagrodę literacką – Premio Strega. Wreszcie ukazała się w Polsce – w przekładzie Katarzyny Skórskiej.

Helena Janeczek także urodziła się w rodzinie polskich Żydów. Obie przyszły na świat w Niemczech. Gerta Pohorylle w Stuttgarcie w 1910 r., Helena Janeczek w Monachium w 1964 r.

Helena Janeczek. „Moja matka nie jest sierżantem”

Matka Heleny urodziła się w Częstochowie. Tak mówił jej niemiecki paszport. Polskiego nikt nie widział. Podobnie jak tatuażu na lewym przedramieniu. Paszport zgubiła, a obozowy numer usunęła po wojnie. Pana Janeczka poznała w trakcie wojny. Dokładniej – tuż przed powstaniem getta w rodzinnym Zawierciu. Jemu udało się ukryć, ona została z rodziną. Uciekła w sierpniu 1943 r., tuż przed likwidacja getta. „Nie chcę spłonąć w piecu!” – powiedziała matce na odchodnym. Nigdy sobie tego nie daruje.

Naziści złapali ją w maju 1944 r. i wysłali do Auschwitz. Po wyzwoleniu obozu wyjechała do Monachium, gdzie czekał na nią jej ukochany. Zaczęli nowe życie.

Matka Heleny Janeczek połączyła miłość do Włoch z zamiłowaniem do elegancji i założyła sklep obuwniczy Ninnetta. Państwo Janeczkowie sprzedają włoskie buty i próbują zapomnieć o przeszłości. – Ich strategią na przetrwanie było nierozmawianie o przeszłości – wspomina córka.

– Moja matka nie jest sierżantem piechoty morskiej, jest matką. Wszystko, co mówi i robi, jest dla niej naturalne, nie musiała się tego uczyć. Bywa zdesperowana, wściekła, wytrącona z równowagi, zraniona, zszokowana – mówi narratorka „Lekcji ciemności” (Lezioni di tenebra), debiutanckiej powieści Heleny Janeczek (1997).

Gdy Helena była dzieckiem, nie rozumiała, dlaczego matka nazywała ją czasem – po polsku – „bałaganiarzem”, „sznorer” w jidysz i „Dreckspatz” po niemiecku. Czasem też „mein Naturkind”. Bo dzieci Ocalonych były cudem, dowodem na to, że świat może się odrodzić. O ich bezpieczeństwie miał decydować fakt, że nikt im nie mówił, dlaczego rodzice czasem mówią do siebie w dziwnym języku. – Myślałam, że jidysz to taki dialekt niemieckiego – mówi pisarka.

„Nigdy nie miałam prawdziwego imienia”

Rodzina Janeczków kupiła domek letniskowy nad jeziorem Maggiore leżącym na granicy włosko-szwajcarskiej. Tam po studiach w Mediolanie przeprowadziła się ich Helena. – Umiem mówić nawet lokalnym dialektem, którego nie zdążył się już nauczyć mój syn, bo dziś już mało kto go używa – mówi. Włoski opanowała perfekcyjnie i już za „Lekcje z ciemności” otrzymała prestiżową Nagrodę im. Giuseppe Berto za najlepszy debiut.

To autobiograficzna powieść, fikcyjne „brakujące wspomnienie”. Helena, córka Ocalałych z Holokaustu, rekonstruuje historię swojej rodziny i opisuje własne doświadczenia bycia wychowywaną przez ludzi, którzy postanowili żyć nową tożsamością. Niemiecką. Choć jest córką polskich Żydów, nie mówi ani w jidysz, ani po polsku, za to świetnie po niemiecku i włosku. Janeczek opisuje własne poszukiwania, których zwieńczeniem staje się wspólna z matką wycieczka do Polski na 50. rocznicę wyzwolenia Auschwitz. Oprócz wizyty w samym obozie będą się spotykać z licealistami, pojadą do Zawiercia, będą wspólnie odtwarzały przeszłość.

Towarzyszy im poczucie obcości. Polacy są przyjaźni, ale Helena wyczuwa ich dystans. Wizyta uświadamia córce nie tylko osobność i wyjątkowość żydowskiego doświadczenia, ale też skomplikowanie własnej tożsamości.

Bohaterka „Lekcji…” mówi, że „ma język ojczysty, którego nie zna”. Podobnie jest z imieniem, które we Włoszech często wymawiane jest jako: „Elena”. „Nie obchodzi mnie to, że nazywają mnie Elena, Heléne, Jelena czy w jakikolwiek inny sposób. Ale uderza mnie, gdy mój kolega Olek nazywa mnie »Helenką«. Tak mówiono by do mnie po polsku. Nigdy nie miałam swojego prawdziwego imienia. To nic poważnego, da się z tym żyć”.

W 2010 r. Janeczek napisała powieść „Jaskółki z Monte Cassino”, w której przypomina o różnych narodowościach walczących po stronie aliantów. – Pisząc ją, przyglądałam się zdjęciom Roberta Capy, a podczas wystawy jego zdjęć natrafiłam na film o Gerdzie Taro. Pisałam o męskim temacie i postać kobiety, która z własnej woli pojechała na wojnę, by ją udokumentować, mnie zelektryzował – mówi. – Dostrzegam podobieństwa, Gerda, podobnie jak moja matka, była zainteresowana tylko tym, co wydarzy się w przyszłości.

Gerda Taro. Od Grety Garbo

Rodzice Gerty Pohorylle przyjechali do południowo-zachodnich Niemiec z Husiatyna na Podolu, który jeszcze na przełomie wieków był jednym z ważniejszych centrów ruchu chasydzkiego, ale nastroje powoli zmieniały się tam na niesprzyjające Żydom. Decyzja o ucieczce na kilkanaście lat oszukała nadciągający los.

Gerta na studiach poznała Georga Kuritzkesa z Rosji, studiującego medycynę. A za jego sprawą poznała idee bolszewików. Gdy w 1933 r. Hitler dochodzi do władzy, Gerta Pohorylle jest już zaangażowaną działaczką komunistyczną. Gdy znajdzie się w kręgu podejrzanych o udział w antyhitlerowskim spisku, będzie przekonywać śledczych, że jako młoda kobieta z mieszczańskiej żydowskiej rodziny nie ma przekonań politycznych. Jednak to pewnie polski paszport, a nie udawanie naiwnego dziewczęcia sprawiają, że Gerta zostaje wypuszczona na wolność. Wie, że nie na długo.

Pohorylle’owie decydują się rozdzielić. Rodzice wyjeżdżają do Palestyny, bracia do Anglii, a ona z przyjaciółką w sierpniu 1933 r. przekracza granicę z Francją.

W Paryżu poznaje węgierskiego uchodźcę żydowskiego pochodzenia, fotografa Endre Ernö Friedmanna. Uczy się fotografii, asystuje bardziej doświadczonemu partnerowi.

Ale to ona ma głowę na karku i wymyśla postać, w którą oboje mogą się wcielić – Roberta Capy, wziętego amerykańskiego fotografa. Dzięki tej mistyfikacji omijają antysemickie nastroje wśród zleceniodawców, tworzą atrakcyjną legendę, która zwraca uwagę redaktorów na utalentowany duet fotografów. Prawda szybko wychodzi na jaw. Friedmann przejmuje pseudonim na własność. Gerta Pohorylle staje się Gerdą Taro. Od Grety Garbo.

„Córa Paryża poległa w walce z faszyzmem”

Gdy w 1936 r. wybucha wojna domowa w Hiszpanii, Taro i Capa jadą do Barcelony. Towarzyszy im David Seymour, fotoreporter komunistycznego miesięcznika „Regards”. Trójka Żydów – bo Seymour to pseudonim urodzonego w Warszawie Dawid Szymina – swoimi fotografiami opowiada światu walkę z faszystami. Jej zdjęcia publikują m.in. francuski „Ce Soir”, amerykański „Life”, „Illustrated London News” i wydawany na emigracji „Volks-Illustrierte”.

W Hiszpanii poznaje Ernesta Hemingwaya i Karola Świerczewskiego. Obraca się w kręgach intelektualnej elity, tłumnie zjeżdżającej do Hiszpanii kibicować walce z Falangą. Staje się, jak relacjonuje Melchior Bristighi, drukarz, który także zaangażował się w hiszpański konflikt, „bardzo odważną kobietą”.

Gerda jedzie do Paryża, by opowiedzieć światu o „surrealistycznych krajobrazach”, które obserwuje w Hiszpanii. Brak interwencji międzynarodowej uważa za zbrodnię. Wraca. „Córa Paryża poległa w walce z faszyzmem” – mówi o Gerdzie ustami jednego z bohaterów Helena Janeczek w „Fotografce”.

Pod koniec lipca 1937 r. Gerda Taro ginie w wypadku podczas odwrotu armii republikańskiej w bitwie pod Brunete. Za kilka dni miała obchodzić 27. urodziny. Jej paryski pogrzeb był wielką manifestacją. Tak powstają legendy.

Pełna nadziei z zasady

„Pokonywała przeszkody, które stawały na drodze do realizacji tego pragnienia, z takim impetem, że mogły ją powstrzymać jedynie gąsienice czołgu” – pisze może nadto wprost Helena Janeczek, która opowiada życie Gerdy Taro z pomocą trzech postaci – Willy’ego Chardacka, zwanego Jamnikiem, Georga Kuritzkesa i Ruth Cerf, przyjaciółki, z którą przyszła fotografka uciekła z Niemiec.

Fikcyjne wspomnienia bliskich Taro osób sprawiają, że ta krótka biografia nabiera epickiego rozmachu. Autorka rekonstruuje postać Gerdy wielogłosowo, pokazując jej wielką siłę życia i graniczącą z lekkomyślnością odwagę. Jak pisze: „była beztroska z natury, pełna nadziei z zasady”.

Janeczek oddaje w „Fotografce” również hołd dawnej fotografii i kinematografii, której wielką miłośniczką była Gerda Taro.

W 2018 r. Janeczek dostała za „Fotografkę” Premio Strega, najbardziej prestiżową włoską nagrodę literacką. Jest pierwszą od 15 lat kobietą uhonorowaną tą nagrodą. I pierwszą od dawna wydaną przez niewielkiego wydawcę. Mówi się o efekcie #MeToo we włoskiej literaturze.

Rozwój zatrzymany na dziesięciolecia

Janeczek pracowała dla wydawnictwa Mondadori jako redaktorka literatury obcojęzycznej. To dzięki niej Włosi odkryli prozę W.G. Sebalda. Była też zaangażowana w powstanie „Gomorry”, słynnego reportażu Roberta Saviano o włoskiej mafii. Tłumaczyła dzieła Icchaka Kacenelsona i Alberta Einsteina.

Po otrzymaniu Premio Strega w dziesiątkach wywiadów zapytano ją o dzieciństwo, inspiracje, miłość do Mediolanu, ale wszystkich najbardziej interesował język. – Niemiecki jest moim językiem ojczystym – mówiła. Włoski określiła mianem „przybranego języka ojczystego”.

Choć pisarka podkreśla, że chciałaby, żeby „Fotografka” była opowieścią wyłącznie o Gerdzie Taro i jej czasach, to gdy ją pisała, przyglądała się kryzysom w Europie, wzrostowi bezrobocia, cięciom finansów publicznych, wybuchowi nacjonalistycznych nastrojów.

– Szczególnie moją uwagę zwróciło wejście Złotego Świtu do greckiego parlamentu. To był łącznik pomiędzy desperacją zwykłych obywateli a przeszłością – mówi. – Pokolenie moich rodziców widziało przyszłość jako rozwój, poprawę. Ja już wiem, że rozwój został zatrzymany na dziesięciolecia.

Wojciech Szot

Helena Janeczek będzie gościnią tegorocznej włoskiej edycji festiwalu Literacki Sopot, 19-22 sierpnia.

Helena Janeczek, „Fotografka”, tłum. Katarzyna Skórska, Prószyński i S-ka, Warszawa

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. Co to jest ”goscinia” ??? Czy juz calkiem oszalelismy ???

  2. „Sznorer” w jidysz to nie „bałaganiarz” a „żebrak”.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.