
Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku w International Poetry Press Publications (Kanada).
W The 2019 Poet’s Yearbook została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.
Mame, Tate, tak teraz wygląda moje życie. Niemcy mają swoje drzwi, Janka z dziewczynkami ma swoje. Dzieli ich od siebie kilkanaście kroków. A ja zawsze jestem o krok od śmierci, a może o krok od życia. Moja nora jest tuż nad Niemcami. Można żyć w objęciach wroga! Można czuć się tutaj bezpiecznie, pozornie bezpiecznie! Ostatnio wszystko jest pozorne! Moje małżeństwo, ojcostwo, chyba nawet mój sen jest pozorny. Bardziej czuwam, niż śpię. Zasypiam na chwilę, budzę się zlany potem… Boję się, że mogę przez sen zacząć chrapać i mnie usłyszą!
Janka, Paweł, ani nikt inny od kilku dni nie przychodzą do mnie na górę. Nie mam co jeść! Ze zdziwieniem patrzę przez moją szczelinę, jak Janka wychodzi z domu z pustym koszykiem i z niczym wraca! Dziewczynki podskakują mniej radośnie, Paweł snuje się pomiędzy oknami Niemców a własnymi. Jego matka tylko siada przy domu na ledwo trzymającej się na nogach ławeczce, przesuwając coś w dłoniach. Z góry nie było widać, ale wiedziałem, że się modli. Dawniej Janka też czasami tak przysiadała i w skupieniu przesuwała te paciorki. Wiedziałem, że już jest bardzo źle. Zorientowałem się, że wujek już nawet nie chodzi do sklepu, a to znaczy, że ludzie przestali cokolwiek kupować.
Któregoś dnia Janka weszła do mnie na górę. Padał drobny deszczyk i dzięki niemu miała wymówkę, że idzie na strych powiesić pranie. Wiatr i słońce są dużo lepsze, a i pranie potem takie pachnące – Janka tak zawsze mówiła. Tym razem deszcz otworzył drogę do mojej skromnej nory. Idąc po schodach − chyba dla zmylenia wroga − nuciła sobie jakąś piosenkę w myśl naszej zasady: Z uśmiechem na ustach możesz przetrwać wszystko! Z tym śpiewnym krokiem odsunęła deszczułkę, stanęła obok kryjówki i spod mokrej bielizny zaczęła wyjmować jedzenie. Podała mi butelkę z wodą i ku mojemu zdziwieniu jedzenie było w puszce po niemieckiej konserwie, ale kiedy zobaczyłem, że butelka jest zamknięta niemieckim korkiem, spojrzałem na nią i spytałem:
– Co to ma być?
− Wojna! Jest wojna i tyle. Musimy się przyzwyczajać do tego, że Niemiec rządzi światem!
− A co jest w tej puszcze?
− Niemiecko-polskie danie! W niemieckiej puszce, zebrane z niemieckiego śmietnika obierki od ziemniaków! Oczywiście ugotowałam, a żeby były smaczniejsze, nawet dodałam soli.
− O Boże! Dlatego ty wychodzisz i wracasz z pustym koszykiem?
− On nigdy nie jest pusty, tam są obierki. Już idę, bo zbyt długo z tobą rozmawiam..
− A dziewczynki?
− Nie martw się, nie są głodne! Smakują im obierki! Teraz trzeba się modlić, żebym następnym razem nie przyniosła ci tylko soli. Nie mamy już nic do jedzenia. Nie mogę ukrywać tego przed tobą.
Ze łzami w oczach odchodziła od mojej nory, tuż za ścianą szybko powiesiła pranie i nucąc zeszła ze schodów. Kiedy już była na dole, przez moją szczelinę patrzyłem na nią i nie mogłem powstrzymać łez. To dlatego dziewczynki takie smutne ostatnio, dlatego matka Pawła tak się modli, dlatego przez parę dni nikt do mnie nie wchodził! A jedząc, wyobrażałem sobie, że w tej puszce jest najlepsza na świecie dusicha… Czy to w ogóle się kiedyś skończy?
Gdybym mógł tutaj stanąć, to ten straszny ruch i gwar na dole postawiłby mnie na baczność! Przysunąłem się do szczeliny i własnym oczom nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Niemcy zaczęli wyciągać jakieś stosy papierów, zrobili z nich piramidę i zaczęli je podpalać. Byłem przerażony. Myślałem, że chcą spalić cały dom, ale okazało się, że nie. Palili tylko te papiery i bardzo głośno się zachowywali. Wszystkim rzucali, kopali, bardzo bluźnili.
− Przegraliśmy, przegraliśmy. Wracamy do domu! − w okropnych nerwach wrzeszczał Niemiec. Wszędzie słychać ich syczące, wypowiadane z wielkim niedowierzaniem: Scheisse!
Chyba źle słyszę, albo to jest sen! Uszczypnąłem się. Teraz zrozumiałem, że to nie sen! Teraz wiem na pewno, że jest prawie jak w bajce, którą kiedyś opowiedziałem Zygmuntowi. Mówiłem mu, że kiedyś na białym koniu królewicz, ubrany w czerwoną szatę, przyjedzie pod okno i powie Pani Wojna umarła! Urodziła się pani Wolność! Wróciło ono: Dobro!. Zygmunt powiedział, że jestem bajkopisarzem. A przecież wszystko jest prawie jak w mojej bajce. Stanęli pod oknami i krzyczeli:
− Przegraliśmy, przegraliśmy!
A ja, Żyd, powoli będę odzyskiwał moją biało-czerwoną godność!
CDN
Poprzednie watki TUTAJ
Kategorie: Uncategorized