Uncategorized

Wojna sześciodniowa widziana z Warszawy, czyli „nasi Żydzi pobili ich Arabów”


Przyslal Janusz G

Izraelscy żołnierze z oddziałów rozpoznawczych, czerwiec 1967 roku (aut. Rafi Rogel)

Czerwiec 1967 roku. W ciągu kilku dni Izrael wygrywa wojnę z koalicją państw arabskich wspieranych przez Związek Sowiecki. Zwycięstwo Izraelczyków budzi ogromną radość wśród Polaków. W końcu „nasi Żydzi pobili ich Arabów”. Oto fragment powieści Andrzeja Dziurawca.

Zupełnie nie rozumiał, skąd ta nagła sympatia. Od samego rana wszyscy byli dla niego mili. Wybiegał, jak zwykle spóźniony, do szkoły, kiedy zaczepił go Tolo Partyzant. Wracał ze sklepu z siatką pełną piwa.

— No, no, młody! Ale daliście im popalić! Kto by pomyślał!?

Adam nie miał pojęcia, o co chodzi, przez chwilę pomyślał, że Tolo skądś się dowiedział o jego miłosnych godzinach z Anią. Absurd! Na wszelki wypadek nie wdał się w rozmowę z jednorękim dozorcą. Pobiegł do szkoły. Na przerwie chciał sobie spokojnie zapalić w kiblu, a tam wszyscy dziwnie podekscytowani.

— Ale ich pogonili!

— W sześć dni!

— A tak się odgrażali!

Adam wciąż nie wiedział, o co chodzi. Miał co innego w głowie. No, może niezupełnie w głowie… Zauważył oczywiście, że rodzice częściej niż zwykle oglądają wiadomości w telewizji i niemal nie odchodzą od radia, że cicho szepcą do siebie. Domyślał się, że coś ważnego się na świecie dzieje, zupełnie go to nie interesowało. Interesowało go tylko jedno — kiedy znów będzie mógł się kochać z Anią. Tylko to było ważne.

Mylił się.

Na dużej przerwie nie wytrzymał, zapytał.

— Ale o co chodzi? Coście tacy nakręceni, jakby ktoś wam sprężynę w d… wsadził?!

— Nie udawaj!

— Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz?!

— No, k…, nie wiem! Co jest grane?!

— Nasi Żydzi pogonili ich Arabów!

— Niesamowite! Sześć dni i pozamiatane!

— No i co z tego? — Adam ni cholery nie rozumiał ich entuzjazmu. Jakie to w końcu miało znaczenie? Co ich obchodzą jacyś Żydzi, jacyś Arabowie!?

— E tam… Ty to jakiś dziwny jesteś — skomentował Hubert z jedenastej be. Ostentacyjnie odwrócił się plecami.

Adam nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale oczywiście wiedział, że niemal połowa uczniów w jego klasie miała żydowskie korzenie. Nie miało to żadnego znaczenia. Różnica między nimi a pozostałymi polegała tylko na tym, że nie celebrowali chrześcijańskich świąt. Adam nigdy z nikim o tym nie rozmawiał. Ani z rodzicami, ani z przyjaciółmi. Może tylko z Magdą, która na święta wyjeżdżała do rodziny, na wieś, gdzieś pod Tłuszczem. Przed wyjazdem składała jemu i rodzicom życzenia, patrzyła wtedy na niego jakoś tak dziwnie, jakby ze współczuciem. A może tak mu się tylko zdawało.

Sanderowie spędzali Boże Narodzenie na nartach w Szklarskiej Porębie. Wielkanoc była po prostu dodatkowym dniem wolnym od pracy, od szkoły. Poza tym polskich i żydowskich znajomych Adama nic nie różniło. Tak mu się przynajmniej wydawało. Chodzili na te same imprezy, słuchali takiej samej muzyki, bawiły ich te same żarty. Ostatnio modne były abstrakcyjne. Numerem jeden był kanarek.

— Czym się różni kanarek?

— Tym, że ma jedną nóżkę bardziej.

Ale teraz zamiast kanarka bohaterami dowcipów stali się Żydzi. I nie były to żarty abstrakcyjne. Oddawały podziw warszawskiej ulicy dla bohaterskiego narodu. Dwa miliony Żydów, dwieście milionów Arabów — to robiło wrażenie. Poza tym Żydzi byli „nasi”, ponoć połowa oficerów izraelskiej armii pochodziła z Polski. Arabowie byli pupilami Ruskich. Wyszkoleni przez ruskich instruktorów, walczyli ruską bronią. Ruskich nikt nad Wisłą nie lubił. Pierwszy z serii tych nowych dowcipów usłyszał tego wieczoru w Caracasie. Wpadł tam po angielskim u Metodystów. Był tłok, jak zawsze wieczorem. Przy każdym z maleńkich stolików stało kilka osób. Dołączył do grupy znajomych z Kołłątaja. Rozsunęli się, zrobili mu miejsce. Ktoś przyjaźnie poklepał go po ramieniu. Opowiadał Tural, płowowłosy intelektualista.

— A to znacie? Naprzeciw siebie okopy izraelskie i egipskie. Cisza. Upał. Nagle z izraelskich okopów ktoś woła: „Muhamad, chcesz wody?!”. Wychyla się Muhamad. Puff! Nie ma Muhamada. Po chwili znowu ktoś woła: „Abdullah, telefon do ciebie!”. Wychyla się Abdullah. Puff! Nie ma Abdullaha! Wk…y się Araby, postanowiły odpłacić Żydom tym samym. Wołają: „Mosze, chcesz coca-coli?!”. Cisza. Wołają jeszcze raz — nic. Po chwili z żydowskich okopów ktoś krzyczy: „Kto wołał Moszego?!”. Arab się wychyla. Puff! Nie ma Araba.

Śmiech. I znowu przyjazne poklepywanie, niewypowiedziane wyrazy uznania. Normalnie kołłątajowcy nie byli tacy mili dla tych z Dembowskiego. Radość ze „wspólnego” zwycięstwa przytłumiła wszelkie urazy. Adam był bohaterem wieczoru. Per procura. Nie czuł się bohaterem. Nie czuł żadnej więzi z izraelskimi żołnierzami. Co go obchodziła jakaś wojna na drugim krańcu świata?! Zastanawiało go tylko jedno — skąd oni wszyscy wiedzą, że jest Żydem? Nie czuł się Żydem. Nic nie wiedział o żydowskie historii, świętach, obyczajach. Nie wiedział nawet, że jego ulubiony kugel, który czasami, rzadko, piekła mama, jest żydowską potrawą. Pożegnał się szybko. Chciał jeszcze zadzwonić do Ani, musiał przed snem usłyszeć jej głos.

Tego dnia Polska Rzeczpospolita Ludowa zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem.

Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Dziurawca „Bardzo długi marzec”.

Andrzej Dziurawiec

Wojna sześciodniowa widziana z Warszawy, czyli „nasi Żydzi pobili ich Arabów”

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.