
Bardzo chciał zacząć studia medyczne w 1937 roku, ale go nie przyjęli. Przeszkodziła mu zamknięta liczba. Numerus clausus. Magiczny wskaźnik odsiewający żydowskich kandydatów.
Wyjątkowo utalentowany chłopak, ukończył średnią szkołę jako 16-latek, potem w ciągu dwóch lat ukończył nowojorski koledż, ale dla pięciu Akademii Medycznych to niewiele znaczyło. Zamknięta liczba.
To chyba było wielkie szczęście dla amerykańskiej edukacji – a także dla niego – bo zajął się (już w 1938 roku) kursami przygotowawczymi na studia i Stanley H. Kaplan Educational Center rozrósł się do konglomeratu sprzedanego w 1984 roku za 45 milionów dolarów. To tyle co dzisiejszych 140 milionów. I nie musiał leczyć chorych.

Już w dzieciństwie ten prawnuk naczelnego rabina Pragi wykazywał nieprzeciętne talenty. Jako 7-latek założył w domu wypożyczalnię książek. W szkole douczał kolegów, czasami im nawet płacąc, by słuchali jego wyjaśnień. Doceniono to i gdy miał 14 lat zaproponowano, by udzielał w szkole korepetycji, otrzymując 25 centów za godzinę. To był rok 1933, Depresja mocno dotknęła jego rodzinę – a ten zarobek nie był taki mały, poprawka na inflację pokazuje, że to prawie 6 dolarów z roku 2022.
Tu przerwę narrację, by wyjaśnić skąd to wiem. No, z Sieci. Najważniejsze źródło to esej Examined Life opublikowany w The New Yorker w grudniu 2001 roku. Autor, Kanadyjczyk Malcolm Gladwell, jest ich gwiazdą, jego książki wyszły w milionowych nakładach, a za swoje odczyty pobiera grube tysiące. Ale czasami robi to za darmo.
Mógłbym podać linkę do jego artykułu i powiedzieć tylko przeczytajcie, ale to nie jest moja ulubiona technika zachęcania do lektury. Nie wszyscy u nas czują się wygodnie z tekstami po angielsku. Innym może braknąć na to czasu. No i jest kwestia dostępu do artykułu, The New Yorker może Ci powiedzieć: „naczytałeś się nas w tym miesiącu do spuchnięcia, a teraz zapłać za abonament”. Teraz wiem jak obejść tę trudność: ściągnij artykuł z tego źródła i może lepiej nie zwlekać z tym, bo Sieć nie diament i nie jest na zawsze.
W artykule najważniejsza nie jest kariera Kaplana lecz jego zwycięstwo nad SAT, the Scholastic Aptitude Test. Gdy skończyła się wojna, miliony żołnierzy wróciły do życia cywilnego i zaczęło się oblężenie uniwersytetów i innych instytucji pedagogicznych. Podbudowa ideologiczna rzeczonego testu miała rzetelny i sensowny wygląd: nie zakuwaj do ostatniej chwili, nie sprawdzamy co załadowałeś do głowy ale jaki jest twój potencjał, czy masz intelekt nadający się do studiów. Tylko że Kaplan wcale w to nie uwierzył – i słusznie.
Twórcy owego testu sądzili, że odzwierciedla on wiernie istotne cechy mózgu i kto ma dobre wyniki ten ma szanse, by zostać dobrym studentem. A jeśli swoje wyniki poprawiał, to z pewnością oszukiwał. Kaplan pojął, że test pokazuje nie mentalność badanego, lecz jego twórców. I że nawet bez znajomości pytania, myśląc o ogólnym nastawieniu testujących, można było z dużym prawdopodobieństwem wskazać która z pięciu zaproponowanych odpowiedzi była ich zdaniem poprawna.
Twórcy SAT nie ujawniali zadań z poprzednich lat, więc Kaplan ze współpracownikami robili radosne sesje po-egzaminacyjne, zapisywali to, co o zadaniach zapamiętano i później odkrywali (mówiąc językiem z ostatnich lat) algorytm, który był w głowach autorów. A potem szły długie sesje treningowe w ośrodkach Kaplana, nie tyle ładujące wiedzę do głów co ćwiczące w odróżnianiu odpowiedzi prawdopodobnych od prowadzących na manowce.
W gruncie rzeczy owe testy były owocami przesądów klasowych i przesądów rasowych – a ściślej mówiąc – antysemityzmu. Jak nie wyeliminuje się Żyda zwyczajną skończoną liczbą to można go złapać na tym, że choć wiele zapamiętał i się wyuczył, to rzekomo nie ma „wrodzonej inteligencji”. Tak, w ostatnich czasach pamięta się, że dyskryminowano Czarnych i tych z Południa (lub z Porto Rico), mówiących po hiszpańsku, ale okres ostrej dyskryminacji Irlandczyków i Żydów nie jest tak odległy. A nastawienie intelektualnych elit do „niższych” klas społecznych zawsze utrzymywało się na tym samym poziomie.
Niechęć do technik edukacyjnych Kaplana, a nawet pogarda, była silna, ale musiała przegrać z niedyskutowalnymi sukcesami jego studentów. Dochodzenia nie odnajdowały cienia oszustw, studenci zdawali świetnie egzaminy i kropka. Klasa pedagogów uznała jego sukces dopiero w roku 1983 zapraszając go jako mówcę na wielką konferencję – ale wtedy już była jasna skala jego osiągnięc, bo (jak wspomniałem) rok później jego instytuty zostały kupione przez giganta Washington Post Company. Który do dziś dobrze na tym zarabia.
A urywków dotyczących badań Johna Slobody (dotyczących muzykalności i osiągnięć dzięki czy to ciężkiej pracy czy to talentowi) nie będę tu streszczał, trochę wisienek musi zostać w torcie. W każdym razie, nie ujmując niczego talentom, niech żyje pracowitość.
Co mnie, człowieka nieprzesadnych talentów ale dość pracowitego, bardzo cieszy. A zawsze mnie irytowało gdy po pytaniu z ilu językami sobie radzę padała uwaga: no tak, Polacy mają talenty językowe, na przykład ten polski papież…
Na szczęście powoli się o nim zapomina.
Kategorie: Uncategorized