Uncategorized

MOST ALLENBY: watek 1/3 z ksiazki ” Dzien pierwszy ” Krzysia Zorde.


Krzysiek Zorde

Yael właśnie zrobiła maturę i wtedy  okazało się, że nie ma żadnych konkretnych planów wakacyjnych. Chyba po raz pierwszy w życiu mogła robić to, na co miała ochotę, a nie bardzo wiedziała, czym wypełnić tę wolność. Tak się złożyło, że właśnie przyjechałem do Jerozolimy i Yael wymyśliła, że przecież możemy razem spędzać czas, mając pewnie na myśli, że ona będzie robić co tam sobie postanowi, a ja będę czymś w rodzaju starszego brata, czyli trochę przyzwoitką, a trochę ochroniarzem. Prawdę mówiąc, nie miałem nic przeciwko temu. Od paru dni kręciłem się bez celu w oczekiwaniu, że coś się wydarzy i proszę – wystarczyło tylko pojawić się w Jerozolimie.

Parę dni później siedzimy na tarasie arabskiej kawiarenki we wschodniej części miasta, popijając herbatę z naną. Zastanawiamy się, od czego zacząć. Właściciel, starszy jegomość zakutany w długi, brązowy kaftan, z głową osłoniętą czerwono-białą chustą, nie miał tego dnia zbyt dużo gości – więc przysiadł się i poczęstował nas chałwą z bakaliami. I rozpoczął opowieść o Jerychu, skąd pochodził, oddalonym od Jerozolimy o około trzydziestu kilometrów. Postanawiamy sprawdzić, jak wygląda miasto zdobyte przez Jozuego i jego zastępy ponad trzy tysiące lat temu. Miasto podobno tak silnie obwarowane, że praktycznie nie do zdobycia. W biblijnej legendzie Bóg Izraela podszepnął Jozuemu pomysł z okrążaniem miasta przez sześć dni, a siódmego dnia kapłani zadęli z całej siły w baranie rogi. Kiedy przebrzmiały głosy trąb, ludzie Jozuego wznieśli gromki okrzyk i runęły mury Jerycha.

      Następnego dnia łapiemy z Yael autobus do Jerycha. Droga prowadzi w dół, w stronę Morza Martwego, w pewnym momencie skręcamy w lewo z głównej drogi i powoli zbliżamy się  do celu podróży. Na miejscu przekonujemy się, jak skuteczna była taktyczna zagrywka z trąbami – murów rzeczywiście nie ma, w ogóle tam prawie nic nie ma. Trochę szarych niskich domów, przystanek autobusowy, komisariat policji, gdzieniegdzie palmy. Nic tu po nas. Sprawdzamy mapę. W odległości jakichś pięciu kilometrów płynie rzeka Jordan stanowiąca granicę z krajem Haszymitów. Przez rzekę wiedzie kluczowy Most Allenby, gdzie toczyły się ostre walki w niedawnej Wojnie Sześciodniowej. Z miasta  do mostu prowadzi prosta droga. Więc postanawiamy – idziemy zobaczyć słynny Most Allenby. Zrobimy sobie zdjęcie i wrócimy. Idąc normalnym krokiem, powinniśmy dotrzeć tam w godzinę, może półtorej. Nie powstrzymuje nas nawet napis informujący, że wkraczamy w niebezpieczną strefę przygraniczną. Przecież przy moście musi być jakieś wojsko, ktoś go chyba pilnuje.

Wychodzimy z miasta. Jest cicho i spokojnie, na drodze nie ma żywego ducha, żadnego ruchu kołowego. Z wolna zostawiamy za sobą zabudowania Jerycha. Jest upalny słoneczny dzień. Idziemy po płaskim terenie upstrzonym zeschniętymi krzakami. Panuje obezwładniająca cisza. Ale samotność i cisza nie trwają długo. Od strony miasta pojawia się dwóch arabskich wyrostków na rowerze. Dryblas za kierownicą, drugi nieco mniejszy na bagażniku. Zbliżają się, mijają nas, ale za chwilę zawracają. Znowu mijają, zawracają, zaczynają krążyć wokół nas. Najpierw w pewnej odległości, później coraz bliżej i bliżej. Na koniec zajeżdżają nam drogę i musimy się zatrzymać. Interesuje ich głównie dziewczyna, to oczywiste, gadają do niej, zaczynają dotykać, poszturchiwać. Mnie spychają na bok, próbują wystraszyć, mam się nie mieszać. Czuję, że tracę kontrolę.

I wtedy, niespodziewanie, na drodze od strony mostu pojawia się smuga kurzu. Robi się coraz większa i gdy jest całkiem blisko, widzę, że to wojskowy jeep, więc wybiegam na środek drogi i zaczynam machać rękoma. Jego kierowca to potężny facet z czarnymi wąsami, w mundurze koloru piasku i czarnym berecie na głowie. Wyjaśniam sytuację, facet każe nam wszystkim wsiadać do jeepa i ruszamy w stronę miasta. Zatrzymujemy się przy komisariacie i wchodzimy do środka. Składam zeznania. Policjant rozmawia krótko z naszymi prześladowcami i feruje wyrok. Za to, co zrobili, pójdą na długie lata do więzienia, chyba że ja zechcę odwołać zeznania. Jestem nieco zaskoczony takim obrotem sprawy. Nie pomaga mi, że ten większy z chłopaków zaczyna płakać, pada na kolana i zaczyna wyciągać do mnie błagalnie ręce. Przy tym mówi coś, czego nic a nic nie rozumiem. Ale wiem, że prosi, żeby odpuścić. Ten mniejszy stoi trochę z boku i popiskuje przestraszony, z twarzą mokrą od łez i od smarków. A Yael zaczyna wrzeszczeć, że jestem bez serca i że zniszczę chłopcom życie. To ostatnie jest nie do zniesienia, przecież musiałem ją chronić, powinna być mi wdzięczna, a tymczasem wygląda na to, że to ze mną coś jest nie w porządku. Więc kiwam policjantowi głową na znak, że odpuszczam. Wychodzę. Co za dzień.

Wiecej o ksiazce TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.