To były czasy mroku. 60 lat temu, w przededniu Października 56` mrok zaczynał słabnąć. Mrok zbrodni.
Jeszcze nie zakończyła się II wojna światowa i już wybuchła całkiem inna. Mroczna i zbrodnicza. Ten czas, ten mrok oglądałem okiem szczeniaka, ale szepty dorosłych dochodziły czytelnie.
Nie będę opisywał młodzieńczych wrażeń. Ale gdy nastał Październik roku 1956, jako 17-letni student rzuciłem się na „barykady”. Jak inni uwierzyłem, że „Wiesław”, niczym gen. Anders „na białym koniu” przycwałował, aby sprezentować rodakom wolność i demokrację.
Dość szybko „szydło wyszło z worka”. Jak inni dostałem solidnego kopniaka, który na długo wyleczył mnie z mrzonek. Tyle osobistego wstępu. Teraz do rzeczy. Czyli zbrodni.
Właściwie zaczęła się czy raczej była dalszym ciągiem okupacji hitlerowskiej. Tyle, że z innej strony. Jeszcze III Rzesza nie zdążyła skapitulować a już Sowieci wzięli się za niepewny element czyli AK-owców a także tych, którzy wracali z frontu zachodniego oraz tych wszystkim, którym „porządki” moskiewskie niezbyt się podobały.
Pisanie historii w tym miejscu nie jest być może dobrym pomysłem, lecz 60 lat temu nadzieje na inną Polskę dla mojego pokolenia były tak ogromne, że trudno jest się powstrzymać od napisania kilku jeszcze zdań.
Bowiem okres stalinowski nie miał sobie równego w latach PRL. Jeszcze Berlin nie został zdobyty a już ogłoszony został słynny „dekret sierpniowy” (31 sierpień 1944) o „wymiarze kary dla faszystowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcane się nad ludnością cywilną oraz dla zdrajców Narodu”.
Tyle, że nie chodziło tu o hitlerowców, nie chodziło o gestapowców, lecz o Polaków. Na karę śmierci skazywano każdego na którego padał cień podejrzenia. Między innymi dowódcę Kedywu Armii Krajowej gen. Emila Fieldorfa. Czy autora słynnej książki „Rozmowy z katem” Kazimierza Moczarskiego ( karę śmierci zamieniono mu ją na dożywocie).
Ginęli ci, których podejrzewano. A podejrzewano tych, których uważano za podejrzanych. Na długie lata do paki szło się powiedzenie dowcipu politycznego. Szeregi kapusiów rosły, bo wiązała się z tym świetlana przyszłość.
Zaś dotychczasowi sojusznicy wojenni z Zachodu udawali, że niczego nie widzą. Długa jest lista zbrodni stalinowców nad Polakami.
Gdy nadszedł rok 1956, trzy lata po śmierci Stalina i rok po śmierci Bieruta, zaczęła zbliżać się wiosna. Jeszcze latem doszło do dramatu w Poznaniu. Ale już jesień była złota. Polska jesień – tak przeszła do historii. Trwała krótko.
Zakończyła się twardym akordem. Rok 1968 – to exodus polskich Żydów. Wypędzeni z kraju, w którym żyli od pokoleń, w którym czuli się jak we własnym domu, bo i to był ich dom, zamknęli tym samym drogę Polski do demokracji i wolności.
Ten tekst powstał z aktualnego powodu. Bowiem jak widać gołym okiem pozżera nas wojna polsko-polska. Brat zjada brata. Lekką ręką marnotrawimy, to co udało się skleić po epoce PRL-u. Bezmyślne wzajemne oskarżenia, obelgi, deptanie wolności, wszystko to prowadzi nas do katastrofy.
Nie wierzmy politykom. Żądni władzy – bredzą.
Kto wierzy, że kilka samolotów amerykańskich, które zademonstrują potęgę NATO – owską na naszym podniebnym obszarem, uciszą kremlowskiego niedźwiedzia, ten wierzy w bajki.
Kto wierzy, że będzie nam się żyło dostatnio przez to, że z kasy państwowej wyda się więcej pieniędzy bez pokrycia, ten oszukuje samego siebie.
A jednocześnie krok po kroku – zjadamy się wzajemnie. Szczerząc zęby z nienawiści. I znowu będziemy słabi. Ze słabym nikt się nie liczy. Wrogowie tym bardziej. A mamy ich kilku.
Samounicestwienie na własne życzenie – oto dzisiejszy nasz kraj właśnie.
Nawet święty Boże nie pomoże, bo z głupcami nie będzie miał ochoty mieć cokolwiek do czynienia.
Jerzy Klechta
Kategorie: Ciekawe artykuly, REUNION 69, wspomnienia