Uncategorized

Bezglosni (9)

Eliza Segiet

Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). 

W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.

Recenzja Kingi Mlynarskiej


Tak, Mame, miałem przemierzyć moją kolejną drogę do przeżycia jako niemiecki żandarm! Nie mogę przestać o Was myśleć. Gdyby Tate nie zmuszał mnie do nauki, nie znałbym niemieckiego. Gdyby nie Tate, nie mógłbym nawet marzyć, że będę choć przez chwilę takim ważnym – jakbym był ze świty − Niemcem. Ukrytą, starą, już trochę wyschniętą pastą przetarłem buty i wiedziałem jedno: Muszę być jak oni. Być jak oni! Być jak oni! − powtarzałem. To jest cel dzisiejszej nocy i jutrzejszego dnia. Uda mi się, musi się udać! − szeptałem. Potrafię udawać rżenie konia, a mam sobie nie poradzić z udawaniem Szkopa? To też zwierzę, tylko nie ma przed nim ucieczki. A ja nikogo nie zranię. Z takim myślami było mi o wiele łatwiej rąbać drewno. 

Kiedy skończyłem, wszedłem jeszcze do domu, żeby się obmyć i ogolić. Przecież żandarm musi być czysty – pomyślałem − i wygalantowany, jak to określała moja teściowa. Janka stała w oknie i płakała, a blaszana Matka Boska nie była już tak jasna jak wcześniej. Jedna świeca kończyła swój żywot. 

Janeczko – powiedziałem. − Wszystko będzie dobrze. Obmyję się, ucałuję dziewczynki, chyba się nie obudzą. Przybiorę swoją nową twarz. Będę hitlerowcem! W ogóle nie chciało mi się śmiać, ale – jak zwykle − robiłem z siebie pajaca. Janka dobrze mnie znała i wiedziała, że to tylko gra. Spojrzała na mnie i powiedziała: 

Usiądź tutaj, podetnę ci włosy, bo oni nie mają na głowie takiego bałaganu. I ogol się! Dokładnie!

Jak zwykle miała rację. Ogolony, obmyty, z podciętymi włosami poszedłem do mojej, wcześniej już rozebranej „szafy” żeby się przebrać.

Ubrany jak żandarm, wyszedłem z komórki, stanąłem na progu ganku i czekałem na reakcję… Janka wzdrygnęła się na mój widok.

Rany boskie, jesteś gestapowcem mówiła ściszonym głosem. − Niech cię nikt nie zobaczy, bo nas zabiją za to, że jesteś Niemcem. Żeby tylko dziewczynki się nie obudziły. Na moim czole palcem narysowała znak krzyża i powiedziała: Bóg z tobą! Nie żegnajmy się, bo jeszcze przez jakąś szparkę w oknie ktoś zobaczy, że całuję się z niemieckim żandarmem. 

Na przekór powiedziałem: 

Szalom, szalom!

W tym domu mówimy po polsku! Nie zapominaj o tym! żachnęła się.

Tym sposobem wiedziałem, że jakiś czas będzie się denerwować złamaniem przeze mnie panujących w naszym domu zasad, a nie będzie rozpamiętywać mojego wyjazdu. Gdziekolwiek był nasz dom, nie mówiło się w nim w języku moich przodków. Tylko czasem pod nosem, przy goleniu − tak by nikt nie słyszał − nucę jakieś dźwięki, które nie umarły we mnie. Mame, one przypominają nasz dom. Teraz nucę coraz rzadziej i coraz rzadziej jestem ogolony. Tylko coraz częściej o Was myślę. Tak bardzo martwię się o Was.

Ze strachem doszedłem na dworzec. Pociąg – wciąż mam taką nadzieję, że to pociąg do życia − już stał. Wsiadłem dumny, wyprostowany i bardzo zdenerwowany. Nie umiałem powstrzymać nerwowych ruchów, wciąż odwracałem się, czy ktoś mnie nie śledzi, czy ktoś mnie już nie rozpoznał. Kiedy pociąg ruszył, przypatrywałem się oddalającym chałupom, drzewom i myślałem o bezsilności zwykłego człowieka wobec siły armii niemieckiej. Zwłaszcza w tym mundurze było mi do twarzy. Wszyscy mundurowi patrzyli na mnie z powagą. Gdybym nie znał języka wrogów, nie siedziałbym w tym pociągu, nie jechałbym w tę stronę, nie jechałbym w żadną stronę! A tak to w tej chwili nawet jestem szczęśliwy, że mam ten mundur. Pomyślałem, że gdyby wszyscy Żydzi mogli mieć takie ubranka, mogliby jechać w dowolną stronę. Oj, marzyciel ze mnie. Zachowywałem się, jakbym był już na miejscu, a przecież za chwilę, tutaj, w tym pociągu, ktoś mógł mnie rozpoznać! W jednej chwili mogłem dostać kulę w łeb! Powoli dojeżdżałem do celu, znowu zacząłem się bać. Kłamię, bałem się przez całą tę cholerną drogę! Bałem się, że Paweł po mnie nie przyjdzie, że nie będzie czekał.

Kiedy pociąg dotarł do miejsca przeznaczenia, powolutku wyszedłem na peron. Znowu musiałem być dystyngowanym żandarmem wojska moich wrogów. Szedłem dumnie i tylko nieśmiało rozglądałem się za moim przewodnikiem – Pawłem. W końcu zobaczyłem, jak wychyla się zza rogu i zaczyna iść w moją stronę. Od chwili kiedy – ku mojemu zdziwieniu − niebieskooki dobry Niemiec wyszedł zza rogu, pomyślałem: Takie wyjście zwiastuje dobry czas. Spojrzeliśmy na siebie i dalej obydwaj wiedzieliśmy, co mamy robić. Cały plan był już wcześniej przygotowany. Paweł radośnie podskakiwał, chyba dlatego, że czuł, że jest ogniwem łączącym dwa światy. Przybyłem z tego gorszego tylko po to, by być może przeżyć w tym lepszym. Szliśmy w jedną stronę, ale zawsze w pewnej odległości. Jakbyśmy nigdy się nie znali. Przecież to młody chłopak ma 15 czy 16 lat, więc niech sobie podskakuje − myślałem. Po paru kilometrach przejął nade mną pieczę wujek Janki. Zaprowadził mnie do domu, w którym mieszkał też Paweł ze swoją matką. Po drodze powiedział tylko:

Musimy być czujni! Bardzo czujni! Wszystko dla ciebie jest już przygotowane. Nie martw się! Najważniejsze jest, żebyś jak najszybciej znalazł się w skrytce!

Skoro nie chce nic więcej mówić, to nie zadaję pytań.

Kiedy weszliśmy, na mój widok matka Pawła prawie zemdlała ze strachu, bo – żeby przeżyć – handlowała mięsem. A dzisiaj wszystko jest zakazane, za jego sprzedaż grozi kara śmierci. Była pewna, że wpadła! Wtedy wujek Janki uspokoił ją, mówiąc:

Nie denerwuj się! To jest Żyd! Przebrany za żandarma Żyd z Tomaszowa. Czy mogłabyś mu pomóc? Już wcześniej przygotowałem dla niego skrytkę, ale sam sobie nie poradzi! Trzeba będzie mu donosić jedzenie, picie i sama rozumiesz. 

Dla mnie liczy się człowiek − powiedziała. A nie rozróżnienie na wiarę czy na pochodzenie. Dla mnie najważniejszy jest człowiek i tylko on!

Przyprowadziliśmy go z dworca razem z Pawłem, Musiałem go zmienić, żeby nikt się nie zorientował, że przyprowadził z dworca jakiegoś Niemca. Dobrze, że naszych nie ma, bo byłby kłopot, żeby wprowadzić Józka na górę. 

Pojechali, ale chyba zaraz wrócą, bo długo ich nie ma odpowiedziała mama Pawła.

Słuchaj, a wiesz, że za kilka dni dojedzie jeszcze dalsza żydowska rodzina – nieśmiało zaczął wujek Janki. 

Tamci też będą u nas mieszkać? – spytała zaniepokojona. 

Tak, musimy im pomóc! To będą dwie małe dziewczynki z matką bardzo ściszonym głosem mówił wujek. Nie możemy pozwolić, żeby mieszkały bez ojca. Niech chociaż widzą go raz na jakiś czas, kiedy uda mu się wyjść z ukrycia. Musimy im dać szansę na normalne życie. Prawie normalne. 

Rozmawiali z sobą jakby w ogóle mnie tam nie było, jakby to dotyczyło kogoś innego. Nie wiem, o co chodziło, kiedy powiedział: Dobrze, że naszych nie ma. Z tego wynika, że powinienem bać się już nawet naszych! 

Dostałem obiad. Dawno nie zjadłem tak dużo, aż później źle się czułem, bo żołądek nie był przyzwyczajony do takich ilości, a raczej był już odzwyczajony… Ludzie mówili, że na wsi lepiej się żyje. Mieli rację. Jak ktoś ma kawałek pola, to może sobie coś posadzić i później ma jak znalazł. 

Nie wiedziałem, co ze mną będzie dalej. Miałem tylko plan na dojście do tego punktu, w którym teraz jestem. Muszę się przecież szybko urządzić, bo Janka z dziewczynkami ma przyjechać. Obiecałem jej lepsze życie. W czasie wojny nie można obiecywać życia, a co tu mówić o lepszym czy gorszym. Najważniejsze to być razem, żeby jeden o drugiego się nie martwił. Co nas tutaj czeka? To pytanie nie dawało mi spokoju. Przede wszystkim muszę zdjąć z siebie ten przebrzydły mundur. Właśnie zacząłem sam z siebie się śmiać, że dopiero cieszyłem się z tego ubranka, a teraz ono zaczyna mnie parzyć. Zwłaszcza te okropne buciory. W tym garniturku nawet mógłbym jakoś do rana wytrzymać. Kiedy wszedł do domu Paweł, spojrzałem na niego i powiedziałem:

Pawle, chyba powinniśmy schować gdzieś głęboko te łachmany. Oby już nigdy nie były potrzebne, ale na wszelki wypadek…

Tak, tak, Józku – odpowiedział. − Oczywiście, że schowamy. Chociaż lepiej, żeby nigdy już nie były potrzebne. Niech ta zawierucha już się skończy. 

Dziękuję, że mnie odebrałeś. Sam chyba bym nie trafił tutaj.

− Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby one mogły dojechać. Szczęśliwie dojechać! Nie czas na dziękowanie.− Oj, nie czas, nie czas!

cdn


Poprzednie odcinki TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.