Uncategorized

Agnieszka Holland: mam coraz mniej do stracenia


Agnieszka Holland

— Moi przyjaciele znaleźli na granicy kolejne ciało. Był nagi, umarł z wychłodzenia. Wtedy dowiedziałam się, że gdy człowiek ma hipotermię, towarzyszy mu uczucie straszliwego gorąca i zaczyna się rozbierać. I ta wizja, tego chłopca, który w moim kraju, tuż obok, w lesie, gdzie ludzie chodzą na spacer z psami, na grzyby, umiera z wychłodzenia, jest czymś strasznym — mówi Agnieszka Holland w rozmowie z Karoliną Korwin-Piotrowską i aktorami filmu „Zielona granica” Jalalem Altawilem i Mohamedem Alarashim. — Wiem, że mogę się zetknąć z bardzo nieprzyjemnymi reakcjami — dodaje reżyserka.

Agnieszka Holland i "Zielona granica": Polacy nie mogą się na to godzić
Agnieszka Holland na planie filmu „Zielona granica”

„Zielona granica”, najnowsze dzieło trzykrotnie nominowanej do Oscara Agnieszki Holland, to opowieść o tym, że każdy z nas może nieoczekiwanie znaleźć się w sytuacji granicznej i dokonywać wyborów pomiędzy dobrem a złem.

Film reżyserki głośnych obrazów „W ciemności”, „Europa, Europa”, „Pokot” i nagrodzonego Złotymi Lwami filmu „Obywatel Jones” uświadamia nam, że dyskusja o wyborach moralnych nie jest domeną akademickich sal, lecz dzieje się tu i teraz, we współczesnej Polsce. „Zielona granica” jest fikcją, ale scenariusz filmu powstał na bazie prawdziwych wydarzeń, które dzieją się tuż obok nas. Przygotowania objęły setki godzin analizy dokumentów, wywiady z uchodźcami, strażnikami granicznymi, mieszkańcami pogranicza, aktywistami i ekspertami.

W filmie przeplatają się trzy perspektywy – uchodźców, polskich aktywistów i strażników granicznych – ale „Zielona granica” jest przede wszystkim opowieścią o ludziach. O ludziach stawianych przed sytuacjami granicznymi.

W obsadzie międzynarodowej koprodukcji wystąpili m.in.: Maja Ostaszewska, Tomasz Włosok, Piotr Stramowski, Jaśmina Polak, Marta Stalmierska, Agata Kulesza, Maciej Stuhr i Magdalena Popławska oraz zagraniczni aktorzy – Jalal Altawil, Behi Djanati Atai i Mohamed Alarashi. Scenariusz filmu jest wspólnym dziełem Agnieszki Holland, reżyserki Gabrieli Łazarkiewicz-Sieczko oraz pisarza Macieja Pisuka (scenarzysty „Jesteś Bogiem”). Za zdjęcia odpowiada ceniony operator Tomasz Naumiuk. Data premiery nie jest jeszcze znana, za dystrybucję odpowiada Kino Świat.

Karolina Korwin-Piotrowska: Jeżeli celem sztuki filmowej jest ukazywanie i opisywanie rzeczywistości, to co ty chcesz pokazać w swoim najnowszym filmie?

Agnieszka Holland: Pozwól, że nawiążę do słynnej w latach 70. książki Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego („Świat nieprzedstawiony” – przyp.), którzy zarzucali ówczesnej literaturze współczesnej, że nie opisuje świata, w którym żyjemy. Moje pokolenie filmowców uważało wtedy, że ukazywanie problemów świata jest również naszym obowiązkiem i że trzeba mówić o trudnych sprawach współczesności i zadawać pytania, zarówno egzystencjalne, jak i moralne, społeczne czy polityczne. Krytyka ten nurt nazwała Kinem Moralnego Niepoko

To, co uderza mnie w dzisiejszym kinie polskim, które zresztą bardzo cenię i które jest pełne talentów, również kobiecych – na szczęście, to jest to, że odwraca się ono tyłem do rzeczywistości albo wybiera taką bezpieczną zonę komfortu. Owszem penetruje wiele tematów, bardzo osobistych, ale powiedziałabym bardzo uniwersalnych i ogólnych. Unika tematów gorących, aktualnych. Zastanawia mnie, dlaczego tak się jest. Czy dlatego, że wszystko dzieje się zbyt szybko? Czy dlatego, że ten świat jest zbyt złożony, że bardzo trudno jest go uchwycić i zobaczyć w nim coś, co jest naprawdę ważne i warte uwagi.

Aktualnie proces tworzenia filmu fabularnego może trwać nawet kilka lat. Najpierw bardzo długo zbiera się pieniądze, potem pisze scenariusz, długi jest proces postprodukcji etc. A rzeczywistość się zmienia, jest dynamiczna. Artystom towarzyszyć więc może poczucie chaosu, który nie sposób ogarnąć.

Drugim wytłumaczeniem może być po prostu konformizm. Szczególnie dotyczy to tematów, które są kontrowersyjne, na które trudno zdobyć jest pieniądze i to nie tylko w krajach, gdzie politycy decydują o dotacjach, jak to ma miejsce w Polsce. Równie trudno jest je zdobyć od komercyjnych podmiotów. Przy tak spolaryzowanym świecie, kiedy zajmuje się jasne stanowisko lub wypowiada na temat bardzo kontrowersyjny, to automatycznie traci się połowę widowni. Na to wydawca komercyjny nie może sobie pozwolić.

Teraz potrzeba naprawdę dużo wyobraźni i odwagi, żeby zmierzyć się z tymi wszystkimi wyzwaniami współczesności. Rewolucja mediów społecznościowych, sztucznej inteligencji, sprawiły, że coraz trudniej wybrzmieć czystemu głosowi. W moim odczuciu nie ma sensu zajmować się sztuką, jeśli nie walczy się właśnie o ten głos, jeśli nie walczy się o to, by zadawać pytania na tematy ważne, bolesne, czasami nierozwiązywalne, stawiające nas przed wyborami, nieraz bardzo dramatycznymi. Taką właśnie sytuacją jest dla mnie to, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej od prawie dwóch lat. Wobec tego wywołanego przez polityków kryzysu moim zdaniem powinniśmy jasno się określić. Jako artyści, jako ludzie, jako społeczeństwo i jako państwo.

Plan filmu „Zielona granica”

Ty się tego nie boisz?

AH: Wiem, że mogę się zetknąć z bardzo nieprzyjemnymi reakcjami, nierozumieniem ze strony ludzi, którzy może jak się wsłuchają w to, co mówię, to zrozumieją, co mam na myśli. Ale generalnie się nie boję, mam już swoje lata, nie bałam się wcześniej, więc nie widzę powodu, by bać się teraz. Mam coraz mniej do stracenia, a coraz większą odpowiedzialność za to, co mam do przekazania.

Czujesz się w jakimś stopniu powołana, by zrobić ten film?

AH: Scenariusz „Zielonej granicy” powstał z mojej inicjatywy. Oparty jest on tylko i wyłącznie na prawdziwych zdarzeniach, lub bardzo prawdopodobnych. Z moimi współautorami – Gabrielą Łazarkiewicz-Sieczko i Maciejem Pisukiem – zrobiliśmy bardzo dokładny research i dokumentację. Ale nie mam potrzeby udowadniania cały czas, że nie jestem wielbłądem i rzucać kwitami. Poza tym trzeba też pamiętać, że robię filmy fabularne, a nie dokumentalne i trzeba dopuścić pewien rodzaj uogólnienia, metafory, pewną fikcję, którą niosą w sobie moje filmy, fikcję w tym sensie, że rzeczywistość jest w nich potraktowana w sposób syntetyczny, a nie opisowy.

Ale mówisz w nich językiem lat 70. Co nie jest oczywiście zarzutem, ale żyjemy w XXI w., kiedy ludzie bombardowani są całym ogromem informacji, a rzeczywistość, którą poznają, jest absolutnie płaska, ślizgają się po tematach i wierz mi, ale często nie rozróżniają, czy coś jest prawdą, czy jest wymyślone. Biorą to 1:1.

AH: Owszem są, jak mówi Olga Tokarczuk, bardzo literalni. Scenariusz „Zielonej granicy” udokumentowany jest bardzo dokładnie i praktycznie każde zdarzenie w nim opisane w mniejszym lub większym stopniu miało faktycznie miejsce. Rozmawialiśmy z uczestnikami tych zdarzeń, praktycznie z każdej ze stron barykady.

Drodzy panowie, chciałabym teraz zwrócić się do was. Jalal, ty masz niesamowity życiorys, jesteś uchodźcą z Syrii. Opowiedz, proszę, dlaczego musiałeś uciekać ze swojego kraju?

Jalal Altawil: Przede wszystkim chciałbym bardzo serdecznie podziękować za zaproszenie. Tak, to prawda, jestem uchodźcą. Uciekłem z Syrii po wybuchu rewolucji w 2011 r. Uczestniczyłem w demonstracjach przeciwko dyktatorowi Baszszarowi al-Asadowi. Zostałem aresztowany pomimo tego, że byliśmy pokojowymi aktywistami. Z kraju musiałem uciekać po groźbach śmierci, które kierowano do mnie kilkukrotnie. Przedostałem się do Libanu, potem byłem w Jordanii, Egipcie i Turcji. Tam pracowałem w obozach dla uchodźców, nie tylko syryjskich, aż do momentu, gdy znowu poczułem niebezpieczeństwo. W 2015 r. zdecydowałem się na azyl we Francji, gdzie przebywałem do momentu rozpoczęcia zdjęć do filmu. Obywatelstwo francuskie otrzymałem dosłownie kilka dni przed zdjęciami. Ten okres mojego życia, gdy byłem uchodźcą, stał się jednym z głównych powodów, dla których wziąłem udział w tym projekcie. Niczego nie musiałem sobie wyobrażać.

Sam musiałeś uciekać ze swojego kraju, byłeś uchodźcą, przeszedłeś tę straszną drogę, którą przechodzą m.in. ludzie z twojego kraju. Jak czułeś się na planie? To nie mogło być łatwe… Jestem osobą, która pewnego dnia straciła wszystko i przez dwa miesiące byłam bezdomna. Moje rzeczy mieściły się w jednej torbie na śmieci. Teraz, od czterech lat leczę swoją traumę. Wiem, że te dwa miesiące zmieniły mnie na zawsze. Ty musiałeś uciekać ze swojego kraju. Wyobrażam sobie, jak bardzo musisz być silny, ale też jak bardzo chcesz o tym opowiedzieć. Znajdujesz się na planie i te emocje musisz ponownie z siebie wygrzebać

Jalal: W obozach dla uchodźców przez około 3 lata prowadziłem zajęcia z dziećmi i kobietami w ramach teatru psychodramy, który polega na obsadzeniu w głównej roli ofiary. Bazowaliśmy na doświadczeniach danej osoby, a cel był taki, by pomóc ofiarom wyleczyć własną traumę. W „Zielonej granicy” role się odwróciły; tym razem to ja byłem w roli aktora, a Agnieszka reżyserowała. Moja postać odczuwa dokładnie to samo, co ja, będąc wyrwanym ze swojego kraju, z Syrii. To zdarzyło się wbrew mojej woli. Nawet nazywanie „uchodźcą” nie jest przyjemne, nikt by tego nie wybrał dobrowolnie.

Wydaje mi się, że to, co pomogło mi odegrać moją postać, to właśnie bagaż emocjonalny, który niosę. Moje wspomnienie tego, jak opuściłem kraj, moje doświadczenia w obozach. Mogłem pozbyć się bólu, wyrażając go w swojej postaci. To było dla mnie bardzo cenne. Zarówno Agnieszce, jak i mi bardzo zależało, by postaci były prawdziwe. Zrobiliśmy wnikliwy research, backstory rodziny Bashira budowaliśmy w zgodzie z prawdziwymi wydarzeniami historycznymi. Marzeniem mojego bohatera było lepsze życie dla jego rodziny, albo tego, co z niej zostało. Przeżyli wojnę, dyktaturę, radykalnych islamistów i ISIS. Uciekli, by przeżyć, a ich marzeniem było wydostać się z piekła, w którym się znaleźli

Mohamad, ty grasz dziadka. Przed wywiadem zobaczyłam twój życiorys zawodowy. Aktor, muzyk, niesamowita lista spektakli teatralnych, współprace z wybitnymi dramaturgami. Dlaczego musiałeś zostawić to wszystko w Syrii? Co się stało?

Mohamad Alrarashi: Po prostu wyraziłem swoje stanowisko polityczne po rozpoczęciu rewolucji w 2011 r. Podczas swej zawodowej kariery miałem okazję zagrać w sztuce Sławomira Mrożka „Emigranci”, co stanowiło punkt zwrotny w moim życiu. Przypadek zaprowadził mnie do Polski, kraju autora tej sztuki. Przed tym przedstawieniem pracowałem głównie w telewizji, przyjmowałem sytuację polityczną w swoim kraju, nie zdając sobie sprawy, na czym ona tak naprawdę polega. Pracując nad tekstem Mrożka, zauważałem powoli podobieństwa między słowem, a prawdziwym życiem w Syrii. Tak jakby ktoś nagle zaświecił latarką, a ja mogłem zobaczyć wreszcie rzeczywistość, w której żyję.

Jako aktor byłem odklejony od zwykłych ludzi na ulicach, a, grając postać robotnika, miałem okazję wejść w ich świat. To przedstawienie rozszerzyło moją świadomość, choć wcale nie byłem wtedy już taki młody – miałem 39 lat. Żyliśmy jednak pod wpływem jakiegoś znieczulenia narzuconego przez reżim. Sztuka wzbudziła we mnie podskórne przeczucie, że wkrótce dojdzie w Syrii do wybuchu. Tak też się stało w 2011 r. Przed tym, wydawało nam się, że rewolucja jest zbyt romantyczna i wręcz niemożliwa, że ludzi nie odważą się wyjść na ulice, że takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach.

Jednak rewolucja się wydarzyła, tak samo jak Jalal, od razu dołączyłem do demonstracji. To doprowadziło do katastrofy, która odmieniła moje życie w 5 minut. Byliśmy na pogrzebie chłopaka, który został zabity podczas protestów. W momencie, gdy krzyknąłem: „Niech żyje Syria i upadnie Baszszar al-Asad”, filmik z pogrzebu od razu trafił do internetu. Otrzymałem tysiące wiadomości z groźbami śmierci mojej i mojej rodziny. Dlatego natychmiast uciekłem ze swojego domu. Na początku ukrywałem się w Syrii, potem wyjechałem do Francji.

Jak doszło do twojego spotkania z Agnieszką Holland?

Mohamad: Będąc już we Francji, byłem na bieżąco z tym, co działo się na scenie artystycznej. Słyszałem, że taki projekt się szykuje, poszedłem na casting i zostałem wybrany. Chciałbym też trochę opowiedzieć o naszym doświadczeniu przy tym filmie. To, co mnie uratowało przed całkowitym załamaniem w Syrii to właśnie aktorstwo. Dało mi ono dystans od tego kryzysu, którego przeżywałem, starałem się traktować go jako doświadczenie. Poprzez aktorstwo przynajmniej częściowo mogłem zrzucić z siebie ten bagaż.

Każdego dnia po zdjęciach mieliśmy świadomość tego, że wrócimy do ciepłego hotelu, gdzie czeka na nas posiłek, że po kilku godzin pracy będzie przerwa na odpoczynek. Cały czas myślałem o tych wszystkich ludziach, którzy nie wiedzą, kiedy w końcu będą bezpieczni. Nie wiedzą, czy za chwilę nie umrą. Może teraz, może za 10 godzin? Czy ich dzieci przeżyją, czy nie?

Czyli obaj czujecie się reprezentantami wszystkich tych ludzi, którzy zderzyli się z polsko-białoruską granicą? Jesteście aktorami, ale jesteście również aktywistami, jesteście cały czas zaangażowani w to, co dzieje się w waszym kraju, w pomoc ludziom takim jak wy. Podejrzewam więc, że dla was udział w tym filmie to było coś znacznie więcej niż tylko praca.

Na pewno [obaj odpowiadają].

Jalal: W pewnej scenie, gdy siedzieliśmy w ciężarówce wojskowej, nie mogłem przestać płakać, myśląc o tym, że gdy kręcimy tę scenę, ktoś naprawdę jest w takiej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Kręciliśmy w trudnych warunkach, padał deszcz, było zimno, ale jednak byliśmy zaopiekowani. Co dopiero musieli czuć ludzie na granicach i jak musiało im być trudno?

Mohamad: Dla mnie było to bardzo wyjątkowe doświadczenie. Dokument mieszał się tu z fabułą. Poznałem na planie ludzi, którzy naprawdę byli na tych granicach. Agnieszka zaprosiła uchodźców, którym udało się przejść przez granicę i aktywistów, którzy pomagali przeżyć ludziom, tam na miejscu. Gdy ich obserwowałem, trudno było odróżnić, co jest prawdą, a co fikcją.

Zastanawiam się, co działo się w waszych głowach, jeżeli mówicie, że były sceny, które ocierały się o dokument, spotykaliście ludzi, którzy naprawdę byli na granicy, brali udział w tych wydarzeniach, to musiało być dla was niesamowite, inspirujące, ale podejrzewam też, że bardzo trudne emocjonalni

Jalal: Nie robimy tego filmu dla rozrywki. Tak jak Agnieszka wspomniała, mamy obowiązek moralny, aby pokazać cierpienia tych ludzi. Jako aktor czuję się zobowiązany, by opowiedzieć o tym, jak najlepiej potrafię. Nie cierpię ludzi, którzy milczą wobec ważnych spraw. Pamiętam film „Hotel Rwanda”, dzięki któremu zrozumiałem, co tam naprawdę się wydarzyło.

Jestem zmotywowany, by opowiedzieć o uchodźcach, nie tylko dlatego, że pochodzę z Syrii.

Tylko dlatego, że to są ludzie, którzy nie wybrali takiego losu dla siebie, nie chcieli zostać uchodźcami. Byli zmuszeni zostawić swoje rodziny. Sam musiałem to zrobić, zostawić rodzinę przyjaciół, koty… Z dnia na dzień. Wiem dokładnie, jak się czuli. Tym bardziej chcę opowiedzieć o ich cierpieniu.

Mohamad: Dla mnie osobiście ważne jest już to, że widownia zada sobie pytanie na temat tego, co dzieje się na granicach. Sam fakt, że ludzie zastanowią się nad tym, że może jest coś więcej niż tylko to, co pokazują im media. Samo pytanie może być już początkiem jakiegoś większego procesu i na tym mi właśnie zależy – by zmotywować ludzie do zastanowienia się, zamyślenia.

Agnieszko, czytałam ten scenariusz i mam wrażenie, że ci, którzy krytykowali ten film zanim jeszcze powstał, mogą się bardzo zdziwić, gdy już wybiorą się do kina, jeśli w ogóle to zrobią. Przeróżne ważne polskie filmy, które mówiły o bardzo istotnych sprawach, spotykały się z ogromnym hejtem wśród osób, które tych filmów nie widziały i mówiły nawet, że nie zamierzają ich oglądać, bo z góry wiedzą, co w nich jest. Ja, po przeczytaniu scenariusza, mam wrażenie, że ty oddajesz sprawiedliwość wszystkim stronom i że nawet jesteś bardzo delikatna i wyrozumiała.

AH: Trudno mi to oceniać, ale nigdy nie uważałam, że moim zadaniem jako twórcy jest osądzanie innych, bycie sędzią, czy, nie daj Boże, prokuratorem. Ja opowiadam historie i pokazuję różne możliwości i wybory, przed jakimi stają różni ludzie. Najważniejsze jest dla mnie pokazanie wspólnoty i tego, że wszyscy do niej należymy. Mohamad wspomniał o „Emigrantach” Sławomira Mrożka. To była pierwsza sztuka, jaką ja wyreżyserowałam w teatrze. Była dla mnie również bardzo ważna, a potem sama stałam się emigrantką w Paryżu.

Wiem również, że jako biała artystka w pewnym sensie byłam jednak uprzywilejowana, byłam w Europie, w kraju, który popierał ruchy opozycyjne. Owszem, miałam jedną walizkę i szereg utrudnień, dlatego rozumiem tę sytuację. Jednak to, co dzisiaj spotyka Syryjczyków, Afgańczyków, Jemeńczyków, Somalijczyków, kiedy próbują szturmować Europę, jest czymś znacznie gorszym i przypomina bardziej sytuację polskich Żydów w Zbąszyniu w 1938 r. internowanych na granicy niemiecko-polskiej, kiedy to polskie władze bezprawnie próbowały pozbawić ich obywatelstwa. Czy głód w Ukrainie w filmie „Obywatel Jones”. Film-ostrzeżenie przed tym, co dzisiaj spotkało Ukraińców, opowiadający o tym, do czego zdolny jest totalitaryzm.

Próbujesz ludziom pokazać, że świat nie jest czarno-biały. Chociaż taki próbuje się nam przedstawiać w mediach, że są tylko dwie strony barykady. Ty zdajesz się stać na tej barykadzie i mówić, że coś jednak jest pośrodku.

AH: Myślę, że sprowadzanie świata do manichejskiej koncepcji jest po prostu kłamstwem, które prowadzić musi do zbrodni.

Ale to się sprzedaje i dobrze o tym wiesz.

AH: Tak, być może po raz kolejny musimy dotknąć dna, znów przeżyć coś bardzo strasznego, żeby zrozumieć, że nie ma dla ludzkości innego wyjścia jak tylko solidarność, dzielenie doświadczeń, zrozumienie dla praw innych ludzi, do tego, by mogli żyć w godności.

Trzy dni temu moi przyjaciele aktywiści znaleźli na granicy kolejne ciało, ciało młodego uchodźcy. Był nagi, umarł z wychłodzenia. Wtedy dowiedziałam się, że gdy człowiek ma hipotermię, towarzyszy mu uczucie straszliwego gorąca i zaczyna się rozbierać. I ta wizja, tego chłopca, który w moim kraju, tuż obok, w lesie, gdzie ludzie chodzą na spacer z psami, na grzyby, umiera z wychłodzenia, ta wizja jest czymś tak strasznym, że cokolwiek nie stałoby za Łukaszenką i Putinem my jako ludzie, Polacy, nie możemy się na to godzić.

Zbliżamy się już do końca, więc porozmawiajmy jeszcze chwilę o obsadzie, bo mamy tutaj aktorów pochodzących z Syrii. Twój plan to narodowościowa wieża Babel. Jak komponowałaś tę ekipę?

Bardzo pomogła mi Behi Djanati Atai, która gra Afgankę Leilę. Sama jest aktorką, ale pracuje również jako reżyserka obsady we Francji i właściwie ona wynalazła mi tych panów i Dalię, czyli Aminę, żonę filmowego Bashira. Tak naprawdę aktorów szukaliśmy po całej Europie, zależało nam, żeby arabski, którym posługuje się filmowa rodzina uchodźców, był spójny, gdyż język ten jest bardzo zróżnicowany i posiada wiele dialektów.

Do nich dołączyła plejada polskich aktorów, wśród których znalazła się Maja Ostaszewska, główna postać wywodząca się ze środowiska aktywistów i która autentycznie była na granicy, niosąc pomoc poszkodowanym. Strażnika granicznego gra niezwykle utalentowany Tomek Włosok.

Jego postać jest niesamowita, przyznaję, bardzo mocna, wyrazista i emocjonalna. Miałam też okazję rozmawiać z Tomkiem, który jest bardzo dumny z tego, że mógł być częścią tego projektu.

AH: Tomek jest szalenie prawdziwym aktorem. Na ekranie pojawia się wraz ze swoją żoną Malwiną Buss. Grają filmowe małżeństwo. Wielu znanych aktorów pojawia się w filmie dosłownie na chwilę, tylko ze względu na jego misyjny charakter. Wszyscy czuliśmy, że robimy coś niezwykle ważnego i że bierzemy za to pełną odpowiedzialność. Ponadto na planie reżysersko wspierali mnie Kamila Tarabura i Kasia Warzecha, moja Kasia (Adamik-przyp.) oraz odpowiedzialny za zdjęcia Tomek Naumiuk.

Panowie, co waszym zdaniem widzowie zobaczą na ekranie?

Mohamad: Zobaczą rzeczy, które trudno sobie wyobrazić. Zobaczą, że las jest nie tylko czymś pięknym, zielonym, pełnym ptaków i zwierząt. Zobaczą cały ten terror, który w nim jest oraz to, jak bardzo przerażającym miejscem potrafi być.

Jalal: Na koniec chciałbym powiedzieć jeszcze coś w kontekście uchodźców z Syrii i z Ukrainy.

O podobieństwie między nimi. Putin wypróbował swoją broń w Aleppo i dokładnie to samo zrobił na Ukrainie. Są analizy wykonane przez ekspertów wojskowych, które dokładnie opisują, jak Putin zrobił na Ukrainie to samo, co wcześniej w Aleppo. Nie mam wątpliwości co do swojego wsparcia dla Ukraińców przeciwko Putinowi, który zniszczył mój i ich kraj, i który teraz próbuje terroryzować cały świat. Jednak zastawia mnie ta podwójność standardów. Uchodźcy z Ukrainy są mile widziani, inni już zdecydowanie mniej. Wydaje mi się, że jedynym zagrożeniem jest sam Putin, a nie niewinni ludzie.

Gdybym teraz przed wami upadł na ziemię, jestem pewny, że pomoglibyście mi, bo to jest naturalna reakcja w takiej sytuacji. Naturalna jest też potrzeba obrony przed agresorem, a nie przed ludźmi, których media pokazują jako tych złych, jak złodziei, którzy przyjechali zabrać wam kraj, pracę i kobiety. Ci ludzie nie chcą nikomu niczego zabierać.

AH: Widzowie zobaczą część świata, w którym żyjemy. Filmy są po to, by dzielić się doświadczeniem i budzić ludzką empatię w tych sferach, które są im nieznane lub których się lękają. Film jest po to, by rozbrajać irracjonalne lęki, żeby budować pewien rodzaj emocji, które wykraczają poza jednostkowe doświadczenia.

Ty jesteś idealistką. Czy dobrze myślę, że chcesz tym filmem przypomnieć ludziom o człowieczeństwie?

AH: Nie jestem idealistką w tym sensie, że nie mam wielkich złudzeń co do moich możliwości jednostkowego zbawiania świata.

Ale myślę, że wierzysz w człowieka, w człowieczeństwo. Znam twoją twórczość, rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie i mam wrażenie, że masz w sobie jeszcze tę dziecięcą, czasem naiwną wiarę w to, że będzie dobrze.

AH: Zgadzam się z Markiem Edelmanem w tym, że ludzie są źli, że jest potencjał zła, który w każdej chwili może się obudzić i że wielka odpowiedzialność jest w rękach tych, którzy zawiadują tą ogólnie obowiązującą narracją. Mnie chodzi o to, żeby to nie była jedyna narracja, żeby namawianie ludzie do zła i dehumanizowanie innych nie było jedyną obowiązującą narracją. Czy wierzę, że ja sama, bądź z ludźmi, którzy myślą podobnie jak ja, możemy to zmienić? Myślę, że nie, ale uważam, że to jest mój obowiązek. Ostatnio często wspominam słowa Wyspiańskiego: „Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo”. Nie umiem zmieniać świata, ale umiem opowiadać przy pomocy filmu, więc to robię.

Dziękuję wam bardzo za odwagę. Bardzo bym chciała, żebyśmy obudzili się kiedyś w świecie, w którym nie będziemy dyskryminować ludzi ze względu na to, jaki mają kolor skóry, wyznanie, czy język. Chciałabym, żeby wasz film przyczynił się do tego, żebyśmy zrozumieli, co to znaczy być człowiekiem, bo chyba ostatnio trochę o tym zapominamy.

KAROLINA KORWIN-PIOTROWSKA

Agnieszka Holland: mam coraz mniej do stracenia

Kategorie: Uncategorized

3 odpowiedzi »

  1. Cenzura w moim kraju zostala zniesiona w 1848mym, w Polsce w 1998,ale o dziwo,niektorzy maja resentymenty.Malezja ,Indonezja,Kuwajt,A.Saudyjska,Katar itd. sa bogatymi krajami,tam muzulmanscy migranci powinni jechac,by zyc w zgodzie ze swoimi przekonaniami,a nie wsrod narodow ,ktorych religia,kultura ,styl zycia sa im wstretne.Lampedusa i Lemnos wyraznie pokazuja wzbogacenie kulturalne ,ktore przybysze przynosza.Haniebne sa natomiast wszelkie,nawet te nie wyrazone porownania z sytuacja Zydow w latach 30-tych probujacych ratowac zycie.

  2. To jest haniebny wpis i dziwi mnie, ze zostal zaaprobowany

  3. Masowy naplyw nachodzcow,w olbrzymiej wiekszosci muzulmanow,ktorzy w olbrzymiej wiekszosci nie chca sie integrowac,bo ich religia jest wg.nich najwyzsza forma egzystencji,przynioslby Polsce te same problemy ,ktore ma od 40 lat taka Szwecja.Malenka mniejszosc zydowska w Polsce nie potrzebuje dodatkowo antyzydowskich Arabow,Afganow,Somalow itp.A oskary rozdaja tacy sami leninowscy uzyteczni idioci jak Holland.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.