Uncategorized

PODWÓJNA TOŻSAMOŚĆ DZIECI HOLOKAUSTU


Henryk Grynberg

„Według Natalii Aleksium powstało po wojnie 170 syjonistycznych domów dziecka i kibuców dziecięcych […]. – Dzieci z domów Koordynacji i innych syjonistycznych domów dziecka wiedziały, że wyjadą tam, gdzie będą zrywać pomarańcze i budować własne państwo. A wy co mieliście? – pytałam Hannę Krall, która trafiła do domu dziecka [prokomunistycznego] Komitetu w Otwocku”. – Myśmy się cieszyli, że żyjemy. Wiesz, jaka to frajda? – [odpowiedziała]. Ale nawet nieskłonna do syjonistycznych uniesień Hanna Krall w wypracowaniu zadanym przez wychowawców w Otwocku na pytanie, co by zrobiła, gdyby dostała dwa miliony dolarów, odpowiedziała, że byłaby gotowa przeznaczyć <<największą sumę na rzecz pomocy walczącej Palestynie >> [Wtedy jeszcze Palestyna to byli Żydzi a nie Arabowie]. – To musiała być indoktrynacja Ha-Szomer Ha-Cair – mówi Hanna Krall, zdziwiona, że coś takiego napisała, a też, że jej wypracowanie przechowało się w archiwum ŻIH. – Zabierali zaufane dzieci ze starszej grupy do lasu za torami, uczyli je hebrajskich piosenek, uczyli musztry po hebrajsku. Przywozili bambusowe kije, którymi mieliśmy walczyć z Arabami. […] Któregoś dnia część dzieci znikła, w tym wszystkie z mojego pokoju”.

Jest to wyjątek z „Ceny”, książki Anny Bikont o poszukiwaniu i odzyskiwaniu żydowskich dzieci po Zagładzie (Wyd. Czarne 2022). Przytaczam, bo byłem jednym z ówczesnych dzieci w żydowskim domu dziecka, sanatorium, prewentorium, na żydowskich koloniach letnich i dobrze pamiętam, że nikogo z nas ocalałych – ani dorosłych, ani dzieci – nie potrzeba było do syjonizmu namawiać czy „indoktrynować”. Był naszym naturalnym odruchem: musimy mieć swój kraj i być u siebie, żeby móc żyć. W powojennej Polsce przeważali syjoniści-socjaliści jak Szomer Hacair, którzy chcieli w Palestynie budować socjalizm – i niemal zbudowali. Do Palestyny uciekali nawet komuniści, którzy chcieli budować w Palestynie komunizm. Jeśli indoktrynowano nas, to z przeciwnej strony. Czynili to głównie komuniści, którzy wrócili z Rosji a ściślej z Azji z gotowym programem politycznym i nawet jeśli mieli pojęcie o tym, co myśmy przeżyli, to nie rozumieli istoty morderczego antysemityzmu, który my poznaliśmy jak nikt inny. Pod mój dom dziecka w Helenówku też podchodzili emisariusze, prawie dorośli chłopcy jak tamci, co w Otwocku brali zaufane dzieci do lasu, wywoływali nas w pobliskie zarośla i konspiracyjnie zapisywali do tajnej organizacji – komunistycznej.

Hanna Krall była ocalałym dzieckiem jak my i dlatego w wypracowaniu pisała jak syjonistka. Jest również wiarygodnym świadkiem: do Palestyny uciekły wszystkie dzieci z jej przepełnionego pokoju. Nieskłonności „do syjonistycznych uniesień” nabawiła się później w komunistycznych szkołach (do jednej chodziliśmy razem) i pod presją „antysyjonistycznej” (antyżydowskiej) propagandy, od której ja zdołałem uciec. Niemały wpływ mogła na nią wywrzeć także współpraca z bundowskim antysyjonistą Markiem Edelmanem nad książką „Zdążyć przez Panem Bogiem”. Przy okazji mogła się od niego nauczyć, że mimo wszystko można a nawet warto być Żydem. Jej świadectwa, także te w książce Anny Bikont, są cenne, ale czytam je czasem pomiędzy wierszami.

Dlaczego dom dziecka w Otwocku, chyba najlepszy w Polsce, był dla niej „koszmarem”, bo był żydowski a ona jak prawie my wszyscy, którzy przeżyliśmy po aryjskiej stronie, nie chcieliśmy być więcej Żydami. Ja wyznałem to na wstępnych stronicach mojego „Zwycięstwa”, ale dobrze się czułem wśród żydowskich dzieci i akceptowałem żydowską kulturę, która mnie wzbogacała. Po studiach z tego samego powodu uciekłem do Teatru Żydowskiego. Hanna Krall, jak większość dzieci w opisanych w cytowanej tu książce, uciekała w przeciwną stronę. Czuje się to zwłaszcza w jej „nieskłonności” do syjonizmu. Jej świadectwo jest prawdziwe i cenne, ale wniosek: „Myśmy się cieszyli, że żyjemy. Wiesz jaka to frajda?” jest czysto literacki, bo dzieci nie cieszą się, że żyją, nawet te, które powinny. Konkluzja „nikt [więcej] nie chciał mnie zabić” albo „nikt nie chciał nas zabić” też brzmi jak ładna puenta literacka, a nie historyczna, bo owszem, chciał. Po pogromie kieleckim nasz dom dziecka w Helenówku był ogrodzony wysokim drucianym płotem i strzeżony przez uzbrojonych żydowskich wartowników. Nie wiem, czy dom dziecka w Otwocku został ogrodzony, ale wiem z książki Anny Bikont, że też był pilnie strzeżony.

Wiosną i jesienią 1945 roku chodziłem w Łodzi do szkoły, gdzie jak za okupacji nazywałem się Krzyżanowski i brałem udział w lekcjach religii żywszy od innych dzieci Do tego stopnia, że pod koniec roku szkolnego zagrałem tytułową rolę w przedstawieniu o świętym Stasiu. Z takim przekonaniem, że wszyscy uwierzyli, że jestem świętym Stasiem i tak mnie nazywali, a starsze dziewczyny na rękach mnie nosiły. Byłem zapisany do zuchów i na jesieni maszerowałem na czele szkolnej drużyny do kościoła a ludzie na ulicach klaskali, bo miałem harcerski mundurek w stylu angielskiej wiatrówki wojskowej, który dowcipny krawiec tak mi uszył z ciemnozielonego amerykańskiego koca. Moim przyjacielem był Kazio (nazwiska nie pamiętam), siedzieliśmy w jednej ławce, odrabialiśmy razem lekcje, u niego albo u mnie, obaj nie mieliśmy ojców. Gdy przestałem chodzić do szkoły, przyszedł się dowiedzieć, dlaczego. Przestałem, bo Żydowskie Towarzystwo Ochrony Zdrowia wykryło u mnie smugi na płucach i poradziło mamie wysłać mnie za miasto, do Helenówka. Cztery jesienie później wróciłem do Łodzi, ale jak dzieci z Helenówka chodziłem do żydowskiej szkoły. Pewnego dnia po lekcjach idę z moimi nowymi kolegami, Markiem (Meirem) Tyszem i Miszką (Mordechajem) Bergerem, który mieszkał na tej samej ulicy co Kazio, a po drugiej stronie jezdni Kazio w szkolnej czapce z grupką chłopców. Udaję, że nie widzę, ale on podchodzi i mówi: „Przepraszam, czy może kolega mi pokazać legitymację szkolną, bo ja się o coś założyłem z kolegami”. Pokazałem, spojrzał. „A nie mówiłem, że Krzyżanowski” – mówi. Głupio mi było, ale nie zaprzeczyłem.

PS Syjonizm, jedyny z XIX-wiecznych „izmów” który odniósł sukces, przeszedł za mojego życia karkołomną ewolucję. Piękny ruch wyzwoleńczy najdłużej i najbardziej prześladowanych, zbawienna ucieczka nielicznie ocalałych, azyl nigdzie niechcianych, naturalne „rozwiązanie kwestii żydowskiej”, którego wszyscy ich wrogowie się domagali, został odepchnięty, unieważniony, potępiony. Napiętnowany i dyskryminowany jak przedtem wszyscy Żydzi stał się brzydkim epitetem jak przedtem Żyd i takim czymś, do czego – dla kariery – lepiej się nie przyznawać.

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.