Uncategorized

Bezglosni (7)

Eliza Segiet

Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). 

W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.

Recenzja Kingi Mlynarskiej

Były takie chwile, kiedy przyglądałem się dziewczynkom, jak na starej pokrywie od kotła, w którym ktoś kiedyś gotował białą bieliznę, zjeżdżają z usypanej z pisku malutkiej górki. Wtedy… może tylko u nas na stole był obrus. Biały obrus, który nawet kiedy były prawie puste talerze i pusta cukiernica, uświadamiał mi, że rodzina jest najważniejsza. Starałem się o nią dbać, być ojcem najlepszym jak tylko potrafię. Kiedyś one ocenią, czy mi się udało. Bardzo lubię patrzeć z ukrycia, jak bawią się z sobą, jak cieszą się życiem, jak są tak cudnie brudne i tak bardzo, bardzo szczęśliwe.

Ostatnio w ciągu dnia dziewczynki nie patrzą w niebo, bo mówią, że samoloty psują chmury. Po zmroku wychodzimy na podwórko i oglądamy gwiazdy. Mienią się jak dawniej połyskiwały świąteczne drzewka. Krysia, widząc spadającą gwiazdę, spytała: 

Tato, czy Niemcy ją zniszczyli? Dlaczego zabierają światło z nieba? 

Bardzo byłem zaskoczony tym pytaniem. W pierwszej chwili w ogóle nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Szepnęła: Oni są okropni. Chcą nam zabrać niebo, a tam mieszka Bóg, tylko teraz śpi, a jak się obudzi, to on im pokaże. 

Córuniu – odpowiedziałem z niepewnością. Tego nie uda im się zniszczyć, ale może kiedyś zrozumieją, że nie wolno zabijać ludzi, że nie wolno ich segregować na lepszych i na gorszych.

Tatko, a co to jest segregować? 

Córeńko, nie umiem ci tego wytłumaczyć, ale jakoś spróbuję − powiedziałem. – Niemcy zaufali swojemu przywódcy, takiemu panu z wąsami. Tak jak wy ufacie mnie. Uważacie, że to, co ja mówię jest właściwe, prawdziwe i tak trzeba robić, jak ja was o to proszę. Wy ufacie mi, a oni ufają jemu. On kazał złapać wszystkich, którzy są pochodzenia żydowskiego. Dlatego jak na ulicy jest łapanka, oddzielają Żydów od pozostałych. Tylko nie zawsze widać, kto nim jest, a kto nie. Dlatego ten z wąsami wymyślił, żeby Żyd był widoczny z daleka. Dlatego, córeńko, jak Żyd wychodzi z domu, powinien mieć znaczek na ubraniu i wtedy można od razu zobaczyć kim jest, a niemieccy żołnierze z daleka zobaczą, że idzie Inny. Dlatego, że ten z wąsikami kazał, to żołnierze łapią ludzi i zabierają do pociągu, żeby ich wywieźć i później zebrać w jednym miejscu. Będzie im łatwiej zapanować nad wszystkimi. To jest tak jak z wami. Kiedy jesteście w domu, widzę, co robicie, a kiedy wychodzicie na podwórko, muszę wyglądać przez okno, żeby zobaczyć, czy z wami jest wszystko w porządku. Krysia przysłuchiwała się moim słowom bardzo uważnie, aż nagle stwierdziła

Tatko, to może pojedźmy tam, to oni będą nas pilnować. To może niedobrze, że Marysia kazała mnie zabrać z wagonu? – spytała. − Nie, tatko, wcale tak nie myślę, bo tam w wagonie było bardzo ciasno i gorąco, i nie było ciebie i mamy. Ja bym bardzo tęskniła za wami, za Marysią, babcią i za Zośką. Wiesz, ja was bardzo kocham.

Przytuliłem ją i powiedziałem: 

Segregować to jest tak, jak Kopciuszek oddziela ziarno od piasku. 

Wiem, wiem, tatko. Później przyjdzie królewicz i nas zabierze z tego pociągu. 

Chyba tak, Krysiu. Przyjedzie! Jak go zobaczę, to zaczniemy lepsze życie – dodałem.

To ja chcę, żeby przyjechał nawet dzisiaj, chcę mieć takie nowe i lepsze życie. Nie chcę, żeby mamusia płakała, nie chcę, żeby jeszcze kiedyś panowie zabrali ją tak jak wtedy. Wiesz jak ja się bałam! – mówiła ze łzami w oczach.

Wiem, wiem – powiedziałem szeptem. − Tylko wiesz, Krysiu, możemy mieć lepsze życie, ale nigdy nie będziemy mogli mieć nowego. Dlatego robię wszystko, żeby to, które mamy, trwało jak najdłużej. 

To rób! A, pamiętam, że mój tatuś nie żyje. Nie martw się! – zaczęła się bardzo śmiać. Wziąłem ją na ręce, przytuliłem i pomyślałem, że dobrze jest mieć marzenia. Kiedy spadała ta gwiazda, modliłem się o nasze życie. A teraz dowiedziałem się, że ja już nie żyję. To jest takie piękne, móc trzymać w ramionach swoje mądre dzieci. Boże, daj nam to wszystko przetrwać! 

Jest mi bardzo źle, kiedy okrutny los nie pozwala z nimi być. Jedynym ratunkiem są wspomnienia i marzenia. Jakoś tak, paradoksalnie, momentami lęk przestaje być moim wrogiem, a staje się przyjacielem. Skoro boję się codziennie, każdego dnia, każdej nocy, to musiałem się z nim zbratać. Ja i on – to jedno. Jestem jednym wielkim lękiem. Szkoda, że nie jestem takim strachem jak ten na wróble, bo one na jego widok odlatują, a na mój widok ludzie mówią: Zobacz, to ten Żyd! Dlatego ciągle się ukrywam, bo nie mogę pozbawić moich córek miłości ojcowskiej, takiej zwykłej miłości ojca do dzieci, człowieka do człowieka. Nie mogę ich pozbawić mojego uśmiechu. Bardzo często się śmiejemy, bo radość potrafi uśpić problemy! Często śmiechem próbujemy zagłuszyć lecące nad nami hitlerowskie samoloty. Udajemy, że to tylko burza, a po niej będzie piękna tęcza. Mame, to działa! Naprawdę! Z uśmiechem na ustach przyjmujemy świat, który mami nas kolorami zieleni i wiewióreczką, o której mówiła Janka, kiedy spędziła noc na cmentarzu. Kolory świata bywają piękne, jest wiele szarości i ognia, ale zawsze wiosną tak pięknie kwitną drzewa. Szkoda, że ciągle szukam tej jedynej jabłoni, przy której będę mógł opowiadać dziewczynkom bajki. Dzisiaj bezpiecznego miejsca chyba nie ma. Wciąż szukamy tej jednej, jedynej jabłoni, przy której usiądziemy w spokoju, bez konieczności zmiany miejsca do przeżycia. Celowo napisałem „przy której”, nie chcę pisać „pod którą”, niejedno ciało leży już pod jabłonią! A moje, nasze miejsce jest obok; tak zwyczajnie chciałbym − jak człowiek – wejść na jabłonkę i popatrzeć jak złocą się łany zbóż albo jak śnieg zalega całe połaci pól. Tak bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć, jak jakiś królewicz prowadzi moje dziewczynki do ślubu. Dla mnie nie ma znaczenia, kto to będzie. Oj, nie ma znaczenia? Nie pozwolę wyjść za Niemca! A jak jakiś Niemiec okaże się człowiekiem? Tylko skąd będę o tym wiedział? Ty też, Mame, miałaś wątpliwości, jak Ci powiedziałem, że Janka ma być moją żoną. Uważałaś, że to straszny błąd. Dlatego jeżeli któraś z moich córek na swojej drodze spotka Niemca, z którym będzie chciała żyć, nie stanę na drodze do jej szczęścia. Tylko będę się przyglądał, czy nie robi jej krzywdy. Nigdy nie pozwolę na cierpienie moich dzieci. 

Któregoś dnia wyszedłem z domu taki spokojny, jakbym w ogóle zapomniał, że wokół jest niebezpiecznie. Chyba przez moment wyobraziłem sobie, że mieszkam na wyspie. Dookoła jest tylko woda i nikt nie ma odpowiedniej tratwy, by dopłynąć. Takie nierealne marzenia: znaleźć się w miejscu otoczonym wodą, która chroniłaby nasze życie. Żyć w raju. Słyszeć śpiew ptaków, czuć radość z poranków. Nie bać się, że jutro nie nabiorę wody ze studni. Nie bać się, że Janka albo teściowa zostaną z tym wszystkim same. Tak ciężko chodzi ta korba i taki zardzewiały jest już ten łańcuch – myślałem. Górna część wiadra też już przerdzewiała. Ale idzie lepsze, już jutro będzie lepiej. Z marzeniami lepiej się żyje, bo pozwalają przeżyć! Najgorsze jest to, że teraz w nocy ze strachu budzę się cały spocony. Ta cholerna wojna zabrała normalność już nawet we śnie! Kiedyś sny były radosne, dzisiaj jest inaczej. Chyba tak musi być! Godzę się już na wszystko, aby tylko przetrwać ten okrutny czas. Wszystko, co ma początek, musi mieć przecież koniec! 

Wiesz, Mame, stało się ze mną coś dziwnego. Kiedy słyszę, że gdzieś jest zabity Niemiec, to dla niego brakuje mi łez. Myślę tylko o tym, czy zostawił rodzinę. Chociaż tak naprawdę wolę myśleć o swojej. Zobojętniałem! Wojna przyzwyczaja do śmierci, której wszędzie tak dużo, której wszyscy mamy dość. Tak bardzo dość, że każdą chwilę poświęcam na przemyślenia. Chciałbym znaleźć wytłumaczenie, dlaczego tak jest. Ale jak wytłumaczyć coś, co jest niewytłumaczalne?

Znowu odbiegłem od tematu. Kiedy tak szedłem, nagle zza rogu wyszedł rosły, prawdziwy, Niemiec! Na długiej smyczy trzymał wielkiego psa – mordercę. Wiedziałem, że albo jeden, albo drugi mnie zeżre! Struchlałem! Nie umiałem dalej iść, bardzo się trząsłem. Wiedziałem, że to już koniec. Ruszyłem do przodu, prosto na niego. Pomyślałem, a może nawet szepnąłem pod nosem: Jeżeli to już dzisiaj, to chcę natychmiast. Boże, żeby tylko nie pociąg, tak blisko stąd na peron. Boże zmiłuj się. Jestem potrzebny moim dziewczynkom! Chciałem krzyczeć, chciałem biec, chciałem żyć! Nie umiałem biec, nie mogłem! Krzyczeć też nie byłem w stanie, ale chciałem żyć! Żyć zawszę mogę! Czy tak dużo chciałem? Przecież on nie dał mi życia, dlaczego ma je odebrać. Idę po życie! Nie po śmierć! Tym razem ona nie może wyjść zza rogu − myślałem. Kiedy byliśmy na jednej linii, próbowałem go ominąć, ale zatrzymał mnie i powiedział:

Nie bój się, Żydzie, nie zabiję cię, ale uważaj na siebie. Nasi wiedzą, że ukrywasz się w tej okolicy. 

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Uśmiechnąłem się nieśmiało i powiedziałem:

Dziękuję. Dziękuję bardzo! A on powiedział, że… Nie, on nic powiedział, tylko jego błękitne oczy mówiły: Chciałbym, żeby ci się udało! Bałem się iść, myślałem, że kiedy już go ominę, strzeli mi w plecy, bo bał się strzelać w serce albo nie chciał widzieć mojego błagającego o życie spojrzenia. Ciężko się zabija, patrząc prosto w oczy… Może nie chciał ubrudzić sobie munduru − szepnąłem pod nosem. − A może teraz spuści psa? Żyję! Nadal żyję. Nie umarłem. Odwróciłem się i nagle zobaczyłem jak on, obrócony w moją stronę, stoi, głaszcze psa, patrzy za mną i kiwa głową. Dawał znaki, żebym się nie zatrzymywał. Zrozumiałem, że darował mi chociaż jeszcze jeden wieczór, a może kolejną noc. Jeszcze jedną zabawę z moimi księżniczkami. Nie może tak dłużej być! Od jakiegoś czasu czuję, że trzeba stąd uciekać! Wiedziałem, że nie mogę tutaj zostać nawet jednego dnia. Wiem, że Janka nie będzie zadowolona, ale opowiem jej bajkę o jabłonce. Ona też lubi jabłka zerwane prosto z drzewa. Chyba zgodzi się na wyjazd kiedy usłyszy, że w innym miejscu będziemy mieli lepsze życie, może lepsze, a tak naprawdę tylko może będziemy mieć niby życie! Ukryci bez własnej tożsamości, ale pomimo to trzeba jechać tam, gdzie podobno jest spokojnie. Nie wiem tylko, czy mogę wierzyć Pawłowi, że jest gdzieś takie miejsce. 28


CDN

Poprzednie watki TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.