Uncategorized

Ziemie nieobiecane. Dlaczego Ameryka tak bezgranicznie kocha Izrael

Klucz do rozwiązania konfliktu nie leży w Ameryce. Nasze wpływy na Bliskim Wschodzie słabną, i to chyba nawet lepiej dla Bliskiego Wschodu – mówi Elizabeth Shakman Hurd, ekspertka od roli religii w stosunkach międzynarodowych.

MARIUSZ ZAWADZKI: – Kiedy rząd Beniamina Netanjahu bombarduje Gazę, amerykańscy dyplomaci komentują, że „Izrael ma prawo do obrony”. Krytycy Izraela w USA są oskarżani o antysemityzm lub popieranie terrorystów. Ale kiedy popatrzeć na sondaże, obraz nie jest już tak jednoznaczny. A młodzi są nawet przeciwko Izraelowi – w ostatnim badaniu Gallupa dwie trzecie respondentów poniżej 35 lat stwierdziło, że nie popiera bombardowań Gazy. Najwyraźniej elity są dużo bardziej proizraelskie niż reszta społeczeństwa. Dlaczego tak jest?
ELIZABETH SHAKMAN HURD: – Trzeba się zastanowić, gdzie te elity były kształcone i jak się socjalizowały politycznie. Amerykański system edukacji, od szkół podstawowych do uniwersytetów włącznie, nie działa w politycznej próżni. Jest odbiciem naszej polityki zagranicznej. I – co nawet ważniejsze – jest osadzony w narodowej tożsamości. Twoja opinia o Izraelu jest jak papierek lakmusowy, którym sprawdzane jest twoje przywiązanie do wolności, demokracji, unikatowości Ameryki – do wszystkich wartości, które są najważniejsze w naszym projekcie narodowym.

Jakie są tego źródła?
Po pierwsze, pamięć zagłady Żydów, która jest mocno zakorzeniona w naszej świadomości. W USA jest kilkadziesiąt muzeów Holokaustu. Po drugie, polityczna potęga amerykańskiego chrześcijańskiego syjonizmu, z jego biblijną eschatologią, czyli wiarą, że drugie przyjście Chrystusa będzie możliwe tylko wtedy, kiedy Żydzi będą gospodarzami Ziemi Obiecanej i odbudują Świątynię Salomona.

Dlatego dla wielu Amerykanów słowo Izrael znaczy dużo więcej niż państwo na Bliskim Wschodzie. Pytanie o to państwo odbierają jako pytanie o ich tożsamość, o Boga, o prawo do szczęścia i do wolności. Żeby krytycznie spojrzeć na Izrael, musieliby wyjść z kulturowego proizraelskiego kokonu. Coś samodzielnie poczytać, poszukać, zapoznać się z alternatywnymi punktami widzenia, wykazać się dociekliwością i cierpliwością.

Może narracja propalestyńska jest zbyt skomplikowana i emocjonalna? To niekończąca się debata o tym, „kto zaczął, a kto się tylko broni”. A przecież tu i teraz toczy się konflikt o niewielki kawałek ziemi, na którym mieszka dzisiaj 7 mln Żydów i 7 mln Palestyńczyków. Ale Izrael kontroluje 90 proc. tej ziemi i oczekuje, że Palestyńczycy pogodzą się z takim podziałem. Lepiej podawać takie proste i bezsporne informacje.
Zgadzam się w zupełności. Ale żeby ludzie takie informacje usłyszeli, ktoś musi je głośno i często powtarzać. Jeśli chodzi o popularnych polityków, dopiero Bernie Sanders, który ubiegał się o nominację Demokratów w dwóch ostatnich kampaniach prezydenckich, wyłamał się ze schematu i zaczął mówić o Izraelu trochę innym językiem. Używał słów takich jak „okupacja”, które były wcześniej niedopuszczalne w amerykańskim mainstreamie. Zapewne wiedział, że nie zdobędzie nominacji, ale w wielu sprawach – w tym właśnie w kwestii Izraela – chciał zmienić reguły i granice debaty w Ameryce.

Dlaczego dopiero Sanders?
Wielu obserwatorów nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważna jest socjalizacja w amerykańskiej polityce, ale również biznesie, mediach, edukacji. To swoisty kulturowy savoir-vivre: jeśli nie rozumiesz historii i polityki Bliskiego Wschodu, to na wszelki wypadek popieraj Izrael, bo inaczej mogą cię uznać za antysemitę.

A może chodzi o to, że „projekt Ameryka” jest łudząco podobny do „projektu Izrael”? Zaczęło się od tego, że praojcowie narodu – czy to pielgrzymi z Anglii, czy Żydzi powracający z diaspory – przypłynęli zza morza i siłą odebrali ziemię tubylcom. W przypadku Ameryki kultura rdzenna została zupełnie zniszczona, w przypadku Izraela proces marginalizacji „tubylców” jest dopiero w stadium realizacji. Żeby Amerykanin popatrzył krytycznie na Izrael, musiałby krytycznie spojrzeć na siebie.
To prawda, że oba projekty oparte są na kolonizacji. Ale nieprawdą jest, że Amerykanie nie potrafią krytycznie spojrzeć na swoją przeszłość. Robimy jako naród wiele, żeby się z nią rozliczyć. Nie ukrywamy tego, co się stało z plemionami rdzennymi, i staramy się naprawić krzywdy. Moja uczelnia Northwestern University stworzyła 10 lat temu specjalny program badań i edukacji w tej dziedzinie. Zatrudniamy wykładowców wywodzących się z rdzennej ludności Ameryki…

To raczej wyjątek. Kiedy mieszkałem w Wirginii, moja córka chodziła tam do przedszkola. Jej wychowawczyni opowiedziała dzieciom, jak powstawała Ameryka: pokojowo nastawieni i bogobojni pielgrzymi przypłynęli zza oceanu, żeby stworzyć nowy lepszy świat. Ale zostali zaatakowani przez tubylców i musieli się bronić.
Niestety, taka narracja pokutuje w niektórych szkołach, ale nie wszędzie. W wielu szkołach rozumieją, że historia Ameryki jest znacznie bardziej skomplikowana niż historia o „bogobojnych białych protestanckich osadnikach”.

Teraz scenariusz z Wirginii powtarza się w Izraelu. Żydzi, tak jak pielgrzymi, są nieustannie atakowani i muszą się bronić. Ale dlaczego są atakowani? To pytanie raczej się nie pojawia w proizraelskiej narracji. A jeśli już, to odpowiedź jest taka sama jak w przedszkolu mojej córki.
Żeby zwalczyć takie uproszczenia, należy edukować, cierpliwie pokazywać kontekst i inną perspektywę. Nie ma innej drogi. Robimy to i udaje nam się docierać do coraz większej grupy ludzi. Ale pełna zmiana świadomości wymaga zmiany pokoleniowej. Młodzi ludzie w wieku 20–35 lat są dużo bardziej otwarci i mają inne spojrzenie na konflikt palestyńsko-izraelski niż mainstreamowe media w Ameryce.

Starsze pokolenie ich atakuje, co pokazała niedawna afera na Harvardzie. Grupa studentów ogłosiła w otwartym liście, że „Izrael ponosi wyłączną odpowiedzialność za atak Hamasu”. W odpowiedzi kilku biznesmenów darczyńców Harvardu zażądało od uczelni ujawnienia nazwisk studentów, żeby wpisać je na „czarną listę dla pracodawców”; wokół campusu zaczął jeździć autobus z ujawnionymi nazwiskami i zdjęciami sygnatariuszy opatrzonymi podpisem „Czołowi antysemici Harvardu”.
To, co się stało na Harvardzie, jest echem sytuacji w Izraelu. Nie chodzi tylko o obecną wojnę, ale też o dwie dekady rządów skrajnej prawicy, która promuje agresywną ekspansję osiedli żydowskich. Nie jest wielkim zaskoczeniem, że izraelski ekstremizm wpływa na temperaturę debaty w USA i uderza rykoszetem w studentów Harvardu.

Zostawmy studentów, są pod opieką uniwersytetu, który ostatecznie nie uległ presji i ich nie potępił – w imię wolności debaty. Jak rząd USA powinien zareagować na wojnę w Gazie?
Powinien zrobić wszystko, żeby Izrael zakończył naloty i powstrzymał lądową inwazję. Masakra niewinnych ludzi, w tym dzieci, która odbywa się na naszych oczach, jest bezsensowną tragedią.

A co Ameryka może zrobić po wojnie?
Klucz do rozwiązania konfliktu nie leży w Ameryce. Nasze wpływy na Bliskim Wschodzie słabną, i to chyba nawet lepiej dla Bliskiego Wschodu. Żeby pojawiła się szansa na pokój, Izrael musiałby – sam albo pod presją społeczności międzynarodowej – zrezygnować z kolonizacji Zachodniego Brzegu.

Kiedy byłem na Zachodnim Brzegu, zwykle już po kilkunastu minutach rozmowy z żydowskimi osadnikami wyjaśniali mi, że kilka tysięcy lat temu Bóg dał im tę ziemię na własność. Byłem również w Strefie Gazy i rozmawiałem z działaczami i bojownikami Hamasu. Oni z reguły pomstowali na izraelską blokadę i zapowiadali, że prędzej czy później zniszczą Izrael. Ale nigdy nie mówili mi nic o Bogu. Dlatego nie wykluczam, że to osadnicy, a nie hamasowcy, są religijnymi fanatykami.
W USA w XIX w. pojawiła się koncepcja, że przeznaczeniem Amerykanów jest zajęcie całego kontynentu, który został im ofiarowany przez Opatrzność (tzw. manifest destiny). Teraz niektórzy uważają, że zostaliśmy wyznaczeni przez Boga do roli przywódców całego świata. Nie mam gotowej odpowiedzi, jak z takimi ludźmi rozmawiać. Ale wiem, że trzeba rozmawiać. To z pewnością trudne dla wielu agnostyków, świeckich, niereligijnych – czy jakkolwiek ich nazwiemy. Ale żeby rozwiązać problem izraelsko-palestyński, musimy znaleźć wspólny język z ludźmi, którzy postrzegają swoje miejsce na świecie w wymiarze eschatologicznym. Dotyczy to nie tylko religijnych Żydów, ale również chrześcijańskich syjonistów w Ameryce, przekonanych, że wydarzenia w Izraelu są spełnieniem biblijnej przepowiedni i odgrywają kluczową rolę w boskim planie zbawienia. Musimy wypracować język komunikacji, który nie obraża i nie wyklucza żadnej ze stron – ani świeckiej, ani religijnej.

Zapytam inaczej: jak rozmawiać z ludźmi, którzy są nieracjonalni?
Różni ludzie są nieracjonalni na różne sposoby. To, co wydaje się nieracjonalne tobie, jest całkowicie sensowne dla twojego sąsiada po drugiej stronie ulicy. Ale skoro mieszkacie obok siebie, musicie się nauczyć ze sobą rozmawiać.

***

Mariusz Zawadzki

Elizabeth Shakman Hurd – rocznik 1970, absolwentka Yale i Johns Hopkins University. Jest profesorką nauk politycznych i religioznawstwa na prestiżowym Northwestern University. Zajmuje się kwestiami z pogranicza polityki i religii, religią w stosunkach międzynarodowych oraz historią i polityką USA na Bliskim Wschodzie. Publikuje m.in. w „The Atlantic”, „Foreign Policy” i „The Washington Post”.

Ziemie nieobiecane. Dlaczego Ameryka tak bezgrani

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. Both the interviewer and interviewee play around with views that are based on highly biased information (anti-israeli and antisemitic), invoking Bernie Sanders, this Jew-hating Jew as a revelation calling Israel an occupant and applying disgusting symmetrism. No wonder the American, universities even non-Ivy league, allow antisemitic and pro-Hamas demostrations

  2. Blazen amerykanski z Yale zali sie ze to “polityka izraelska uderzyla rykoszetem w studentow Harvardu ” winiacych Izrael za Oct. 7..Biedni studenci, tez ofiary Izraela.
    I Polak myslacy ze to Bog, nie Armia Czerwona, dala Polsce ” Ozyskane” interview z nia robi.
    I chytry przyglup Bernie Sanders kredytowany za “przebudzenie Ameryki wzgledem Izraela” .
    Teraz ten przyglup jednak mowi ze nie ma mowy o ” Ceasefire” z Hamasem, zorientowal sie moze ze jego wychowankowie by go rozszarpali moze jako Joo , po zwyciestwie Hamasu to z pewnoscia sie zdarzyloby.
    O tym ani slowa.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.