wspomnienia

…piekło na ziemi…

„Jak piorun z jasnego nieba bandyci wpadli do miasta. Byli pijani, rękawy mieli zakasane…”

 rozpoczęło się piekło na ziemi… 


W rocznicę Zagłady Żydów mińskich 21-22 sierpnia 1942 roku

„Jak piorun z jasnego nieba bandyci wpadli do miasta. Byli pijani, rękawy mieli zakasane. Mieli dzikie mordy i lecieli, jak szczute psy. Ryczeli, lecieli, jakby ktoś lał na nich gorącą wodę, czy parzył ogniem. Rozpoczęło się piekło na ziemi”. W ten sposób swoimi wrażeniami z początkowego etapu akcji likwidacyjnej mińskiego getta podzielił się Chil Kirszenbum – Żyd miński, który we wspomnieniach ukazał los swoich pobratymców z Mińska czasów okupacji.

Eksterminacja zaplanowana została precyzyjnie. Getto otoczył kordon uniemożliwiający przedostanie się na zewnątrz jego mieszkańcom, ale też udzielenie jakiejkolwiek pomocy. Żydów wyłapywali nie tylko funkcjonariusze Kripo i Sonderdienstu, SS i żandarmerii, lecz również Ukraińcy, Łotysze i Litwini. Tyły zaś zabezpieczała polska policja. Akcja poprzedzona została naradą w starostwie. Brali w niej udział m.in.: Botz – kierownik referatu żydowskiego, Friedrich Nikolaus (żandarmeria), Juliusz Szmidt (Kripo) oraz podoficer SS, który przejął faktyczne dowództwo nad akcją „wysiedleńczą”. Oczywiście całość koordynował starosta dr Bittrich.

Wysiedlenie, jak nazywali swoje działania Niemcy, pochłonęło w jednym dniu około tysiąca ofiar. A ilu było Żydów skoncentrowanych w getcie mińskim, trudno policzyć – 4, a przejściowo może 7 tys., jak podają niektórzy. Tych, których nie zabito, zgromadzono na Starym Rynku, naprzeciwko kościoła: „Płacz, zgiełk i lęk, a do tłumu co chwila z innej strony padały strzały z karabinów maszynowych. Hitlerowcy nie zapomnieli ustawić skrzynki na rogu. Polecili wrzucić do niej kosztowności. Nie zapomnieli również sami z niej wykradać. Nie przeszkadzało mordercom zabieranie do własnej kieszeni pieniędzy ze śladami krwi ofiar. Pchali do kieszeni, ile wlazło. Rewidowali trupy. Zdejmowali pierścionki, zegarki, a z kieszeni wyjmowali pieniądze”. W ten sposób gehennę tę wspomina cytowany już żydowski świadek.

Ograbieni do reszty Żydzi mińscy zaprowadzeni zostali trzema partiami na rampę kolejową. Drogę tę także znaczyło cierpienie i krew żydowskich ofiar. Dzieciom rozbijano głowy o mury i słupy, kobiety były gwałcone przez Ukraińców, a starców i kaleki, nie mogących nadążyć w pochodzie rozstrzeliwano. Tłumy te następnego dnia zostały załadowane do bydlęcych wagonów, które skierowano do Treblinki, gdzie wszyscy zginęli w komorach gazowych. Wielu nie dotrwało jednak nawet do tego etapu Zagłady, ponieważ udusili się z braku powietrza po drodze. Było wszak upalne lato…

Takie smutne okoliczności zakończyły żydowską egzystencję w Mińsku. Można powiedzieć, że wiedza o ich losie jest już ugruntowana. Nośnikiem pamięci o niej i jej tragicznym losie są wspomnienia Leona Guza pt. „Targowa 44” czy świadectwo Romy Byczuk, która, udzielając wielu wywiadów lokalnej prasie, opowiedziała o historii swojej rodziny, związanej z Mińskiem od wieków można nawet powiedzieć. Mniej natomiast wiadomo o tym, kim tak naprawdę byli nasi żydowscy sąsiedzi, bo przecież ich dzieje to nie tylko tragiczny końcowy epizod Zagłady.

Żydowskie osadnictwo w naszym mieście miało swój początek w I Rzeczypospolitej, przy czym nie jest jasne, kiedy dokładnie powstała gmina wyznaniowa. Biorąc pod uwagę cały okres historyczny do 1939 r., Żydzi stanowili zawsze duży odsetek ogółu populacji – w drugiej połowie XIX. 60%, potem w II RP już znacznie niższy – nieco ponad 30%.

Jak w ogóle zaczęła się ta wspólna historia? A to akurat nie jest jasne, ze względu na braki źródłowe. W 1638 r. na przykład mamy informację, iż żydowscy kupcy wespół z chrześcijańskimi mieszczanami doprowadzili do powstania spółki zajmującej się wyrobem gorzałki. Fakt, iż takowy biznes miał miejsce, nie oznacza jednak, że osadnictwo żydowskie w Mińsku wówczas istniało, niemniej na podkreślenie zasługuje fakt, iż początek żydowskiej historii w grodzie nad Srebrną, jaki znamy ze źródeł, jest optymistyczny.

Miński kahał żydowski był początkowo przykahałkiem Kałuszyna, a niezależną instytucją stał się najprawdopodobniej w epoce napoleońskiej. Warto nadmienić, iż uwolnienie się spod wpływów pobliskiego i, zdawałoby się, mniej znaczącego miasta, nigdy nie nastąpiło, mimo zerwania formalnych więzów. Stamtąd rekrutowała się elita żydowska nawet w okresie międzywojennym. W latach 30. XX w. obsadzono na urzędzie rabina Naftalego Szapiro, który był cadykiem rodem z Kałuszyna. A cadyk to nieformalny przywódca ruchu chasydzkiego, który to co bardziej wyrobieni czytelnicy kojarzą z ważnym w okresie międzywojennym rebe z Góry Kalwarii.

Mińsk, a raczej Nowomińsk, również miał swój wybitny autorytet żydowski. Był nim cadyk Jakow Perłow. Był on przybyszem z terenów obecnej Białorusi. Udało mu się na terenie miasta w drugiej połowie XIX w. zbudować pierwszą chasydzką jesziwę, czyli żydowską uczelnię wyższą, oraz dużą murowaną synagogę. Był to w zasadzie wielki kompleks budynków, w którym znajdowały się bursa akademicka, liczne zajazdy, ogród i stajnie. Do Nowominsker rebe co roku zdążało wielu zwolenników, liczonych w tysiącach. Na drogach wówczas robiło się czarno od chałatów, a na kolei wyprzedawano wszystkie bilety. Przyjeżdżali tu po poradę, zostawiając kwitłechy, czyli karteczki, na których była napisana prośba o poradę. Dziś na mińskim cmentarzu nie ma oryginalnego ohelu Perłowa, ale w jego miejscu stoi betonowy słup. Nie uświadczymy jednak żadnej informacji w języku polskim podkreślającej wagę tego miejsca, stąd odwiedzający kirkut w ogóle nie wiedzą, iż przechodzą właśnie obok tak ważnego nagrobka.

Aby skomplikować czytelnikom sprawę, powiedzmy także, że równolegle do Perłowa, a potem jego syna w XIX w. na terenie miasta działał urzędowy rabin Jechiel Michl Rabinowicz, który wywodził się z Parysowa i Kałuszyna. Dumnie reprezentował tamtejsze ośrodki chasydzkie, ponieważ był jednocześnie cadykiem. Nie bez powodu zatem podkreśla się, iż kałuszyńskie elity rabiniczne dominowały w Mińsku, zarówno w XIX, jak i XX w. Te wybitne postaci nie kłóciły się zresztą ze sobą, a poważna rywalizacja wywiązała się dopiero podczas pierwszej wojny światowej, co zresztą już zostało opisane.

Dzieje społeczności żydowskiej to nie tylko jednak historia jej wybitnych przedstawicieli. Podajmy kilka informacji. Z czego się Żydzi utrzymywali? Struktura zawodowa naszych sąsiadów od zawsze była tradycyjna. Reprezentowali zawody rzemieślnicze i handlowe. W naszym mieście w II RP handel znajdował się niemal w 90% w rękach Żydów, przy czym dominowała gałąź spożywcza. Centralnym punktem na mapie miasta, nie tylko dla żydowskich mieszkańców, był oczywiście rynek, na który, jak pamiętamy, w czasie wojny zostali oni spędzeni przed ostatnią drogą do komór gazowych. Jechiel Fajbenbojm wspomina swoje cotygodniowe „wypady” na Rynek jako młody chłopak: „Dziadek miał fabryczkę wody sodowej i od tego nazywali go Wasermacher. W środę pomagałem mu w fabryce albo szedłem z kwasem na Rynek, gdzie ciotka Etel albo ciotka Chana Rojza miały w zwyczaju stać przy swoim stoisku i sprzedawać go do picia”.

Nie ulega wątpliwości, że Mińsk był typowym sztetl. Zaglądała do niego i bieda i antysemityzm w latach 30. Miasteczko takie miało swoje charakterystyczne typy. Stanisław Kazikowski zakonotował sobie dwóch takich Żydów: „Był Żyd kaleka z uszkodzonym kręgosłupem, który idąc, w pewnej chwili przełamywał się w pasie do tyłu o 90 stopni i przez chwilę stał tak, chwiejąc się na nogach. Inny starszy człowiek – Icek Majer (dzieciom lepiej pasowało Nicimaje) miał nie po kolei w głowie i chodząc, wciąż nawijał jakieś sznurki na papierki (stąd pewnie te nici); był bardzo nędznie ubrany, siwy i zawsze nieogolony, ale bez długiej brody”.

Obok codziennych trosk kwitło życie polityczne, społeczne i kulturalne, przy czym dane archiwalne wyraźnie wskazują, że Żydzi mińscy pozostali konserwatywną i religijną społecznością, przywiązaną do judaizmu. Zakazy i nakazy wyznaczały wręcz życie całego sztetl znajdującego się w granicach ulic: Nadrzecznej, Mostowej, Siennickiej, Rynku i jeszcze paru pomniejszych, stanowiących jednak serce miasta. Zaangażowani w partię ortodoksyjną Aguda nie tyle zajmowali się politykowaniem, co decydowaniem o sprawach bieżących gminy wyznaniowej. Reprezentantów tej opcji było tam najwięcej. W latach 20. rabin Josef Kapłan miał właściwie głos decydujący w tym gremium. Jego syn był sekretarzem gminnym, ale córka już studentką matematyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Nieco z boku stali syjoniści, którzy zbudowali sobie całą sieć stowarzyszeń i towarzystw, ale nade wszystko szkolnictwo. Celem wszystkich tych struktur była budowa państwa żydowskiego. Warto wspomnieć, iż środowisko to utrzymywało ze swoich funduszy bibliotekę, która cieszyła się ogromną popularnością także wśród Polaków. Centralną postacią był Lejb Garbownik – dyrektor szkoły Tarbut i zarazem stowarzyszenia o tej samej nazwie, w którym kochały się wszystkie żydowskie dziewczęta.

Środowisko syjonistyczne próbowało także wydawać gazetę „Minsker Sztyme”, ale jej żywot okazał się niezwykle krótki. Pozostałe grupy, tj. żydowscy socjaliści i komuniści, stanowili nieliczne gremia, sytuując się wręcz na pozycji ugrupowań „kanapowych”. Można powiedzieć, iż sympatie Żydów miały dwojaki charakter. Żydzi dzielili się pod tym względem nieomal na pół – większa część popierała religijną Agudę, a nieco mniejsza syjonistyczne partie. W mieście z tego powodu było czasem frejlech (jid. wesoło), ale to temat na inną historię…
*
W rocznicę Zagłady Żydów mińskich, warto podkreślić, iż mordu na nich dokonali Niemcy. Polacy mimo woli stali się obserwatorami, a niekiedy, aczkolwiek sporadycznie, aktywnymi uczestnikami tych wydarzeń, nieśli jednak również pomoc. Dlatego w gruncie rzeczy Zagłada Żydów mińskich i jakichkolwiek innych jest fragmentem polsko-żydowskiej historii, choć nie wszyscy się z tym pewnie zgodzą.

Stary grabarz Lejzor z siwą brodą, z twarzą żółtą jak u trupa, jak go opisywali sami Żydzi, postać znana na mińskim cmentarzu, bo zamieszkał na nim na stałe, został zapytany kiedyś, a wokół rozciągały się tylko łany zboża, czy nie boi się zmarłych? Stary Lejzor pokazywał długi cicit i odpowiedział: Jeśli cicit jest koszerny, nie ma się czego bać. Ponieważ, ani Lejzora, ani w ogóle Żydów mińskich już nie ma, powinniśmy, niekoniecznie w ich imieniu, wnikać w żydowską historię i zgłębiać choćby i to, co ów stary człowiek miał na myśli.

Tekst: dr Alicja Gontarek (Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin), foto: TPMM

http://www.strefaminsk.pl/artykul/1515/pieklo-na-ziemi/

Kategorie: wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.