wspomnienia

Jestem ocalony przez Polaków i Żydów.

Dopóki wolno

Daniel Passent

 


Kiedy wybuchła wojna, miałem półtora roku. Od pewnego czasu mieszkaliśmy w Stanisławowie, gdzie mój ojciec, Bernard, po studiach we Francji, pracował jako agronom w przedsiębiorstwie zieleni miejskiej, specjalność kwiaty. Matka, Izabela, była pielęgniarką. Niedawno pewna bardzo miła i dobra pani, która pracuje w Muzeum Historii Warszawy i robiła kwerendę przedwojennej prasy lwowskiej, trafiła na wzmianki o moim ojcu, dotyczące jego działalności zawodowej i społecznej. Był to dla mnie piękny prezent i poświadczenie tego, co zawsze wiedziałem z opowiadań, ale dowodów na piśmie nie miałem.

20 września 1939 r. do Stanisławowa wkroczyła Armia Czerwona, a po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, w czerwcu 1941 r., w mieście pojawiły się najpierw oddziały węgierskie. Wkroczyli, a właściwie wjechali na rowerach, w swoich charakterystycznych czakach z pióropuszem. Ukraińcy natomiast wywiesili swoje flagi żółto-niebieskie. Węgrzy przetrwali do sierpnia, kiedy nadeszło gestapo. Gdzieś w tym okresie rodzice zdecydowali się przedostać do rodziny w Częstochowie. Doszli do wniosku, że z małym dzieckiem nie mają szans, dla mojego bezpieczeństwa lepiej będzie, jeżeli zostanę w ukryciu, najlepiej w okolicach Częstochowy. Wziął to na siebie przyjaciel domu, pan Gustaw Godek (w czasie wojny zdobył papiery na nazwisko Tadeusz Płoński), który miał tzw. dobry wygląd i z narażeniem życia pilotował mnie, zanim sam nie trafił do getta, skąd uciekł i dotarł do siostry, Krystyny Godek, która mieszkała w Warszawie na Nowym Świecie 10 m. 7. Przez nią nawiązał kontakt z moimi rodzicami, wynajdywał kryjówki, umieszczał mnie w kolejnych miejscach, finansował ukrywanie. (Jego siostra była związana z zamożną łódzką rodziną Gayerów).

Z pierwszych lat ukrywania pamiętam, a właściwie został mi przypomniany, pewien epizod. Było to na wsi pod Warszawą. Do domu, w którym mnie ukrywano, przyjechali znajomi z małym chłopcem. Jak się okazało pół wieku później, tym chłopcem był… Juliusz Rawicz, po wojnie znany dziennikarz „Życia Warszawy”, a następnie jeden z założycieli „Gazety Wyborczej”. Powiedziano mu, żeby „pobawił się z tym chłopcem (czyli ze mną), bo nikt nie chce się z nim bawić”. Drugi epizod, jaki pamiętam, też ze wsi, to jak bawiliśmy się w piachu i ktoś dorosły dał nam do zabawy jakiś nowy dokument, zapewne fałszywy, który miał się od tej zabawy postarzeć, pod warunkiem że go nie podrzemy.

Ostatni etap ukrywania pamiętam już lepiej, bo miałem sześć lat. Był rok 1944, Warszawa Praga. Ukrywała mnie rodzina pani Władysławy Salonek i jej córki Bogny. Mnie „nadano” imię Bogdan, żeby sąsiedzi słyszeli Bogna, a nie Bogdan. Miałem kryjówkę we wnęce za szafą, ale wolno mi było poruszać się po mieszkaniu, byle z dala od okna. Od czasu do czasu odwiedzał nas pan Płoński, przynosił ciastka (głównie dla mnie) i pieniądze dla pani Salonek. Najpierw płacił z własnej kieszeni, potem, kiedy zabrakło mu pieniędzy, przeszedłem na utrzymanie jego siostry Krystyny, która miała sklep w Zamościu, a pod koniec Płoński otrzymywał pomoc od Żegoty, resztę dopłacał. „Dostawałem »górala«, dodawałem drugiego od siebie” – opowiadał mi po wojnie. Po wyzwoleniu Pragi Płoński i pani Salonek przyprowadzili mnie do mojej ciotki Anny i jej męża Jakuba oraz ich córki Edyty (mówiło się na nią Ditta). W chwili przekazania mnie rodzinie doszło do nieporozumienia na tle finansowym, co wuj zbył, mówiąc, że „czasy handlu niewolnikami się skończyły”. Kontakt się urwał.

Obie moje „rodziny”, rodzona i wojenna, nigdy nie nawiązały ze sobą kontaktu. Obie rodziny dla siebie nie istniały. Dopiero 25 lat temu, w 1992 r., kiedy mieszkałem i pracowałem w Bostonie, otrzymałem via POLITYKA list od pani Władysławy z prośbą o potwierdzenie, iż mnie ukrywała, co było wymagane do otrzymania przez nią świadczeń emerytalnych dla kombatantów. (Szerzej omawiam to w książce Jana Ordyńskiego i mojej pt. „Passa”). Ucieszyłem się z nawiązanego kontaktu. Po sprawdzeniu, że list jest autentyczny, poświadczyłem co trzeba, wystąpiłem do Instytutu Yad Vaszem o nadanie rodzinie PP. Salonek odznaczenia Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, przyleciałem do Warszawy na uroczystość wręczenia odznaczenia, którego dokonał ambasador Izraela, w Muzeum Porczyńskich, po czym udaliśmy się na wspólny obiad. Czasami mam kontakt z wnuczką pani Salonek i z wnuczką państwa Płońskich. Jestem więc ocalony przez Polaków i Żydów.

Niestety, moi rodzice nie ocaleli. Przeżyli do roku 1944, ostatnio ukrywając się pod Warszawą. Pewnego dnia zostali rozpoznani i zdradzeni w czasie jazdy kolejką na linii otwockiej, wyprowadzeni z wagonu na oczach Tadeusza Płońskiego, który im towarzyszył, ale był bezsilny. Nie mógł wysiąść z nimi i stracił ich z oczu na zawsze. Prawdopodobnie spoczywają w zbiorowym grobie w Radości. W czasie okupacji egzekucje w miejscowościach na linii otwockiej, takich jak Wawer, Falenica, Józefów, Śródborów, były zjawiskiem codziennym. Dalsze okoliczności śmierci moich rodziców pozostają nieznane. Nazwisk tych, którzy wyprowadzili moich rodziców (według Płońskiego było ich dwóch), nie usiłowałem ustalić, nigdy ich nie poznałem. W takich okolicznościach ludzie się nie przedstawiali ani nie wręczali swoim ofiarom wizytówek. Dowodów brak, jedyny i ostatni świadek – Tadeusz Płoński – nie żyje. Nie mogę powiedzieć nic więcej, poza tym, że mnie ocalili Polacy i Żydzi, a moich rodziców zdradzili Polacy. Jedni i drudzy byli obywatelami państwa polskiego.

Piszę o tym dlatego, że nie wiem, czy publikowanie tego typu osobistych i „nieudokumentowanych” wspomnień i uogólnień będzie w przyszłości możliwe, a mnie już nie zostało dużo czasu.

Kategorie: wspomnienia

7 odpowiedzi »

  1. Wojna to straszliwy czas upadku wszelkich wartości i największa próba ludzkich charakterów. Każda opowieść będzie inna… Czasem drobiazg, jeden gest, słowo, przypadkowe spotkanie decydowały o dalszym życiu lub szybkiej śmierci… Dziś, siedząc wygodnie w klimatyzowanych pomieszczeniach szklanych biurowców Warszawy, Tel-Awiwiu, Berlina, Sztokholmu, Paryża, Rzymu, Wiednia czy Londynu, bardzo łatwo jest nam osądzać i ferować wyroki… Papier, komputer i internet przyjmą wszystko, zwłaszcza, że ofiary nie mają głosu – zabierając im prawo do życia, zabrano im także prawo do wspominania i pamięci… Jakże znamienne jest pytanie, zadane głównemu bohaterowi w „Pokłosiu”: – Dlaczego to robisz? – Ponieważ oni już tego zrobić nie mogą. Ryszard Kapuściński (1932-2007) napisał kiedyś: „Człowiek, który przeżył wielką wojnę, jest inny od tego, który nie przeżył żadnej wojny. Są to dwa rożne gatunki ludzi. Nigdy nie znajdą wspólnego języka, ponieważ tak naprawdę wojny nie można opisać; nie można się nią podzielić, nie można powiedzieć komuś – weź trochę tej mojej wojny.” Dlatego powtórzę jeszcze raz: każda historia będzie inna. Szewach Weiss napisał kiedyś: „Mój spontaniczny motyw. Były takie stodoły, jak w Jedwabnem. Okropne i szatańskie: sąsiad zabijał sąsiada, którego dobrze znał, znał jego rodzinę, kupował w jego sklepie, strzygł włosy w jego zakładzie fryzjerskim, czy też chodził z nim do szkoły. A potem mordował go i palił. Ale były też takie stodoły, które ratowały Żydów. Taka była moja „stodoła” w Borysławiu, gdzie się urodziłem. Do dziś pamiętam krzyk gestapowców, którzy wpadli do miasteczka: „Juden, Juden!”. I odpowiedź sąsiadki, pani Góralowej, która schowała nas w swojej stodole: „Keine Juden”. Gestapo bagnetami rozgarniało siano, a my w tym sianie byliśmy ukryci. Gdyby nas znaleźli, to ona też zostałaby zabita…”. Dziękuję Włodkowi za podzielenie się swoimi wspomnieniami. Wiele z nich jest bardzo bolesnych, ale musimy je przechować, zapisać i przekazać następnym pokoleniom… Nie wolno nam pozostać obojętnymi na zło, agresję i nienawiść. Tylko w ten sposób możemy zapobiec, aby opisane powyżej wydarzenia nie powtórzyły się w przyszłości. Jeszcze przed wybuchem II w.ś. Bruno Jasieński (1901-1938) napisał: „Nie bój się wrogów – w najgorszym razie mogą Cię zabić. Nie bój się przyjaciół – w najgorszym razie mogą Cię zdradzić. Strzeż się obojętnych – nie zabijają i nie zdradzają, ale za ich milczącą zgodą mord i zdrada istnieją na świecie.” Nie bądźmy obojętni na zło…

  2. Kampanię wrześniową Ojciec odsłużył w stopniu kaprala w piechocie gdzieś pod Łomżą. Tam zagarnęli ich Rosjanie. Mama przedostała się do niego przez zieloną granicę, po ponownym podziale Polski, zostawiając trzyletniego mnie u dziadków w Częstochowie. Po czerwcu 1941go Rodzice wrócili `po dziecko’ instalując się na `aryjskich papierach’ (n.p. dziadka po kądzieli z Mojżesza Kahana przefarbowano na Mateusza Kagana) w podwarszawskiej okolicy.

    Latem 1942, już z getta (getto Częstochowskie zostało zlikwidowane 22 września) 1942 roku Dziadkowie wysłali mnie z nianią kuzyna, Ciocią Heleną, do Rodziców. Koniecznie chciałem jechać razem z ukochaną Babcią Anią, która podobnie jak i ja nie miała semickiego wyglądu. `Nie mogę, bo dziadek ma długi nos, to go odrazu poznają’. `To go zostaw, i jedź ze mną’. Wszyscy czworo Dziadkowie przeszli w dolinę cieni przez kominy w Treblince.

    Do Wawra, czy Anina dokładnie nie pamiętam, dojechaliśmy bez przygód. Często zmienialiśmy mieszkania. Byłem świadomy faktu, że rozpoznanie bycia Żydem jest równoznaczne z wyrokiem śmierci. Pewnej letniej niedzieli chłopiec, z którym bawiłem się na podwórzu nazwał mnie głośno Żydem. Rodzice słysząc to przez okno zaczęli się pakować. Okazało się to niepotrzebne, bo sprałem koleżkę, a jego płacz wywołał wielką dyskusję przez okna czynszowej kamienicy. Najwięcej nas bronił poczciwy pijaczyna z drugiego piętra, z którym Ojciec od czasu do czasu rozbijał ćwiartkę. Najtrudniejsze było utrzymanie incognito podczas zawodów w sikaniu na odległość (Mili moi, zróbcie mi przyjemność i przeczytajcie raz jeszcze „O tem, co w Polszcze dzieiopis mieć winien”, T.Boy-Żeleński, `Słówka’).

  3. Aby uratować jednego dorosłego Żyda potrzeba było około 50 ludzi – aby wydać 50 Żydów wystarczał jeden szmalcownik. Przez ręce Sendlerowej przeszło 2500 istnień ludzkich ale aby po wyprowadzeniu z Getta dziecko przeżyło potrzeba było co najmniej 10 wtajemniczonych. Za samą wiedzę o Żydzie i nie zgłoszenie groził w najlepszym przypadku obóz koncentracyjny a w większości przypadków po prostu rozstrzelanie. Czyli w samej akcji ratowania dzieci z Getta musiało brać udział około 25 tys Polaków a być może i Niemców bo w 1939 roku w Warszawie mieszkało 10 tys Niemców i ich postawy były różne.

  4. Bardzo dziękuję za to wspomnienie. Jest ono ważnym świadectwem czasów ostatniej wojny. Nie rozumiem jednak konkluzji: „Piszę o tym dlatego, że nie wiem, czy publikowanie tego typu osobistych i „nieudokumentowanych” wspomnień i uogólnień będzie w przyszłości możliwe.” Proszę o uściślenie, kto ma zabronić publikowania osobistych wspomnień? (zwłaszcza dzisiaj, w dobie Internetu, Facebooka i setek tytułów wydawniczych, ukazujących się każdego miesiąca w księgarniach?). Czy nie jest to zupełnie niepotrzebna histeria? A co do uogólnień, życie potwierdza aktualność słów Ireny Sendler (1910-2008): „Mój ojciec nauczył mnie jak byłam dzieckiem dwóch rzeczy. Po pierwsze: ludzi dzieli się tylko na dobrych i na złych. Obojętna jest rasa, religia, narodowość. Po drugie: pamiętaj, że jak ktoś tonie, to trzeba mu podać rękę.” Czy akcentowanie, że Żydzi w licznej policji żydowskiej aktywnie kolaborowali z Niemcami wyłapując ukrywających się współbraci i dostarczając ich na pewną śmierć (niekiedy – jak Perechodnik – nawet własne żony i dzieci) jest „uogólnieniem”, które nie jest bolesne i krzywdzące dla tych, którzy woleli zginąć w nierównej walce w getcie, niż dać się zawieźć w zwierzęcym wagonie do obozu śmierci? Polecam fragment z powieści Harper Lee (1926-2016) „Zabić drozda” (To Kill a Mockingbird) z 1960 roku:
    „- Wiesz co, Smyk? Ja już sobie wszystko wykombinowałem. Są cztery rodzaje ludzi na świecie. Zwyczajny rodzaj, to znaczy my i nasi sąsiedzi i wszyscy do nas podobni. Inny rodzaj: to tacy jak Cunninghanowie tam w lasach, i jeszcze inny, jak Ewellowie przy śmietniku, i jeszcze inni: Murzyni.
    – A Chińczycy i ci potomkowie z Luizjany, co są w hrabstwie Baldwin?… Nie, Jem. Myślę, że jest to tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie.” Na koniec powróćmy do polityki. Poniżej jeden z komentarzy po ostatnich wydarzeniach w Warszawie i Jerozolimie: „Holocaust – to nie była seria spontanicznych pogromów, która w efekcie doprowadziła do zagłady społeczności żydowskiej w Europie. Holocaust – to było zaplanowane i zorganizowane działanie władz państwowych Niemiec, przy współudziale władz innych państw, sprzymierzonych z Niemcami lub uzależnionych od Niemiec. Czy w Holocauście brały też udział władze państwa polskiego? W skład Grupy Wyszehradzkiej wchodzą dwa państwa, których władze w czasie II wojny światowej zorganizowały eksterminację swoich obywateli narodowości żydowskiej. Są to Słowacja i Węgry. W roku 1944 władze Węgier wysłały do obozów zagłady 400 000 swoich obywateli pochodzenia żydowskiego, w tym 300 000 do KL Auschwitz – Birkenau. Zarówno przywódcy Węgier, jak i Słowacji gościli w ostatnich dniach w Jerozolimie. Władze Izraela ani jednym słowem nie wspomniały o udziale tych państw w Holocauście…”

  5. Drogi Panie Daniel Passent Dobrze że Pan opublikował histrię swego przeżycia. Jest to jeszcze jeden dokument potwierdzający Dobrą duszę części Polaków (Niestety zbyt mało) i o szujach szmalcownikach którzy zajęli się wykrywaniem Żydów a tych niestety było owiele więcej. To jest fakt i niemożna się temu zaprzeczyć. mnie też uratwała bezpłatnie zmieszana rodzina On Polak a żona Ukrainka. Moja książka ”A Jew Again”

  6. Dziękuję za opowiedzenie historii.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.