Uncategorized

Refleksje po filmie Wśród sąsiadów

Piotr Jassem

Wczoraj obejrzałem film Yoava Potasha „Wśród sąsiadów” — nie, nie o tych sąsiadach z Jedwabnego. Tytuł wielu z nas kojarzy się z pamiętną książką Jana T. Grossa sprzed 25 lat, lecz tutaj akcja przenosi się do wioski Gniewoszów: niegdyś miejscowości współżycia dwóch społeczności — polskiej i żydowskiej. To, co łączy obie historie, to głęboko skrywana tajemnica, dekady zmowy milczenia i tragiczne wydarzenia, które naznaczyły te miasteczka.

Gdy ceniony amerykański reżyser Yoav Potash natknął się na tę historię i postanowił zrobić film, nie wiedział, dokąd go to zaprowadzi. Nie przyjechał z gotową tezą, nie zamierzał niczego udowadniać ani nikogo oskarżać. Chciał jedynie — ustami świadków — opowiedzieć, jak było. Bez patosu, bez nadmiernych emocji, tak zwyczajnie, jak czasem przy rodzinnym stole wspomina się zdarzenia z przeszłości. Kolejne wizyty w Gniewoszowie przynosiły kolejne odkrycia: nowi świadkowie, przypadkowe ślady minionego świata, jak macewa z żydowskiego cmentarza dostrzeżona gdzieś na zagraconym podwórku. Film zmieniał swój bieg w miarę nagrywania.

Stopniowe poznawanie polskiej rzeczywistości społecznej i politycznej sprawiło, że Potash poczuł też potrzebę ukazania tego tła. Obnażył próby manipulacji historią w imię, rozumianego bardzo płytko, „dobrego imienia Polski”. Przypomina, że kierowany do niedawna przez obecnego prezydenta Instytut Pamięci Narodowej doprowadził w 2018 roku do nowelizacji ustawy o IPN, która wprowadzała kary za „przypisywanie Polsce odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy”. W praktyce wszelkie badania i działania artystyczne dotyczące zbrodni dokonanych przez Polaków na Żydach w czasie, gdy nazistowskie Niemcy prowadziły Zagładę, mogły zostać uznane za przestępstwa zagrożone karą do trzech lat więzienia, a prawdę miały ustalać — zamiast historyków — sądy. Po kompromitacji na arenie międzynarodowej przepisy zmieniono, ale odór pozostał. Jego wątłe resztki zdają się unosić dziś nad pałacem prezydenckim.

Po emisji filmu w TVP 10 listopada tego roku na pisowskiej i skrajnej prawicy zawrzało. Film publicznie zaatakowała Agnieszka Jędrzak z kancelarii prezydenta Karola Nawrockiego, jak gdyby było to zagrożenie suwerenności na miarę działań Putina. Dołączyli do niej inni politycy prawicy, uznając film za dzieło „skrajnie antypolskie”, a wobec TVP wszczęto postępowanie wyjaśniające.

Wróćmy jednak do samego filmu, aby zrozumieć źródło tej histerii. Oto bowiem kilka miesięcy po wojnie miejscowi Polacy zamordowali pięcioro ocalonych z Zagłady Żydów. Ale film nie jest o mordercach. Nie jest o winie narodu. To historia o ciężarze, jaki przez całe życie nosiła jedyna świadkini wydarzeń — wówczas kilkunastoletnia dziewczynka, która pod groźbą śmierci milczała przez dekady, by w jesieni życia opowiedzieć wszystko, w najdrobniejszych szczegółach. Film ukazuje ją, jako moralny wzorzec: osobę empatyczną, pozbawioną uprzedzeń.

Polak, który przechowywał wspomnianą macewę, przechodzi duchową przemianę — zyskuje poczucie odpowiedzialności i współczucia, postanawia zwrócić macewę na cmentarz i odzyskać inne, by stworzyć miejsce pamięci dawnych sąsiadów. Żydowski bohater filmu emanuje z kolei nostalgią do Polski, choć nie ukrywa uzasadnionej nienawiści do pary polskich sprawców, którzy zamordowali jego rodzinę.

Jednak „obrońcy dobrego imienia Polski”, zaślepieni własną misją, zobaczyli w filmie wyłącznie rzekome szkalowanie Polaków przez „nienawidzących ich Żydów”, uznali całe dzieło za antypolski paszkwil nakręcony za „judaszowe srebrniki”.

Na szczęście duża część Polaków — w tym kierownictwo TVP — rozumie, że mierzenie się z najtrudniejszymi tematami historii buduje społeczeństwo nowoczesne, wiarygodne, silne. Wzmacnia reputację Polski, zamiast ją podważać. Mam jednak wrażenie, że ta inna część społeczeństwa, która woli zatrzasnąć okna — także okna pałacu prezydenckiego — i nadal wdychać wciąż obecne wyziewy dawnego odoru, nieprędko zejdzie z barykad.

Film Potasha stoi na najwyższym poziomie artystycznym. Proste, surowe ujęcia rozmów i pejzaży dopełnia poetycka animacja, bez której trudno byłoby wyrazić najgłębsze emocje bohaterów. Polecam go wszystkim, którzy szukają prawdy i cenią dobre kino. A ci, którzy filmu jeszcze nie widzieli, powinni go poszukiwać — bo, jak pisałem we wcześniejszej recenzji Świat będzie drżał, dystrybutorzy w obecnej atmosferze politycznej mają trudności z szerokim rozpowszechnianiem filmów o tematyce żydowskiej. Wśród sąsiadów nie jest tu wyjątkiem.

Projekcję w torontońskim Prosserman JCC zwieńczyła długa i interesująca rozmowa Rachel Libman z Toronto Holocaust Museum z gościem programu i reżyserem filmu, Yoavem Potashem, która dodatkowo wzbogaciła całe wydarzenie.

Piotr Jassem

Kategorie: Uncategorized

5 odpowiedzi »

  1. na zakonczenie.Popatrz do slownika polskiego

  2. To moze „pani swiadek” albo po prostu swiadek ? Dlaczego mamy brac udzial w tej feministycznej hucpie, kaleczacej jezyk polski ?

  3. 3.

    kobieta obecna przy dokonywanym akcie prawnym i potwierdzająca podpisem, że miał on miejsce

  4. Co to znaczy ”swiadkini” ???? W jakim to jezyku ???

  5. Niestety czasem po latach odzywa się w ludziach tzw ”sumienie ”. Myślę że to tylko taki gest w kierunku samo usprawiedliwienia się przed samym sobą. Albo szok z dzieciństwa skrywany przez te wszystkie lata 🤔

Zostaw odpowiedź

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.